Z ostatniej sesji terapeutycznej (14 lutego 2017):
/Złość/ /Obojętność/
Na ostatniej wizycie, kiedy weszłam do gabinetu spóźniona, czułam się taka jakaś sflaczała, jakby uszło ze mnie… powietrze, energia? Spieszyłam się i trochę mi się słabo robiło, chyba przez kawę. Poza tym, sam fakt spóźnienia i skróconego przez to spotkania sprawiły, że nie miałam dobrego nastroju.
Trochę mnie zdenerwowała powaga pani terapeutki, jakiś rodzaj nagany za spóźnienie (To moja strata, a nie jej, jeżeli się spóźniam! Co jej za różnica?!). W ogóle zła byłam i nie miałam ochoty rozmawiać i też wydawało mi się, że pani terapeutce jest wszystko jedno, jakie mam problemy i jaki nastrój. Taka była poważna i obojętna i nie miałam ochoty się zwierzać. Poza tym, nawet nie potrafiłam pociągnąć tego, co zaczynałam, nie chciałam płakać przy kimś, komu jest to obojętne.
Bo miałam takie wrażenie, że pani terapeutka jest obojętna, może myślami już na urlopie. Jakąś też czułam agresję i takie miałam nieracjonalne przekonanie, że terapeutka jest moim wrogiem, że to podstęp i że chce mojego cierpienia.
Później jakoś zaczęłam mówić na inny niż pierwotnie, temat, celowo go zmieniłam na mniej angażujący emocjonalnie, i było lepiej. Mogłam mówić, nawet mi się poprawił humor, ale kiedy wychodziłam, wcale nie czułam się dobrze, nie było lepiej niż przed wizytą. W sumie, znowu mi się chciało płakać, ale zaraz się opanowałam, zanim będzie za późno.
/Złość/ Spokój
W domu jestem dalej zła. Teraz płaczę, bo jestem sama. Chowam się pod koc, z głową i wygrażam pod nosem, żeby mnie wszyscy zostawili w spokoju (a prawdę mówiąc, jest tak, że właśnie wszyscy zostawiają mnie w spokoju, i stąd złe samopoczucie; no, ale trochę lżej jest wyżyć się na innych, choćby nieobecnych i obojętnych).
Później jakoś mi się w głowie przewijają fragmenty spotkania z moją terapeutką. Zauważam takie elementy, które teraz w zdziwieniu interpretuję jako jakiś rodzaj sympatii, zaangażowania pani terapeutki, próby rozśmieszenia mnie. Widzę teraz, że wcale nie była taka obojętna, jak mi się zdawało.
Trochę czuję się lepiej z takim spostrzeżeniem. Trochę mi lżej, tylko tak długo trwają przerwy między spotkaniami, mojej doktor nie ma, a nowej doktor jakoś nie udało mi się spotkać i nie zapisywałam się na razie, bo leków mam zapas, a bez konkretnego powodu do osoby, która nic o mnie nie wie… To takie zawracanie komuś głowy i bez sensu. Teraz mi przepadają dwa spotkania terapeutyczne, a jakoś mam potrzebę spotkania z człowiekiem, więc umówiłam się na rozmowę ze znajomym księdzem 🙂