„taki problem, że ty nie mówisz”.

Ze środowej sesji terapeutycznej (19 grudzień 2018):

Trudny początek tygodnia. Prawie od razu zaczynam mówić:

– W pracy ostatnio znowu ciąg uwag ze strony mojego współpracownika.

Opowiadam te uwagi i sytuacje, których dotyczyły. I to, co mnie zaskoczyło szczególnie: „Masz się słuchać”. A nie słucham? I czemu on ma mi coś kazać, skoro nie jest moim przełożonym? Mogę mieć przecież swoje zdanie. Nie zawsze to, co on mówi i robi uważam za słuszne.

– Miałam iść na zewnątrz ubierać choinkę, ale ponieważ zbliżała się pora robienia podopiecznym herbaty postanowiłam zrobić im herbatę i dopiero iść. Usłyszałam od współpracownika, żeby „olać herbatę” i iść od razu. Pomyślałam, że i tak na razie nie będę tam na zewnątrz potrzebna, bo muszą najpierw przynieść na miejsce potrzebne rzeczy, przygotować to i zaplanować, a ja będę potrzebna dopiero za jakiś czas. I miałam rację, bo jak poszłam, to i tak jeszcze musiałam czekać. Powiedziałam, że herbata zajmie parę minut. I tak chciał, żebym jej nie robiła. Nie widząc pola do dalszej rozmowy, po prostu tę herbatę zrobiłam (…) Szybciej było zrobić herbatę niż o tym rozmawiać.

– Zapewne było szybciej. Ale kiedy pani nie mówi, tylko robi to, co według pani jest słuszne, pani współpracownik nie wie, dlaczego pani nie słucha tego, co on pani mówi. I wygląda to tak, że pani nie „olała herbaty”, tylko olała pani swojego współpracownika. On nie wie, czemu coś do pani mówi, a pani nie reaguje. Nawet, jeżeli on nie uznaje pani argumentów, kiedy pani by o nich powiedziała, sytuacja byłaby jasna.

Cóż, to prawda. Byłam zestresowana tą sytuacją, samą obecnością współpracownika, który w ostatnich dniach rzucał we mnie uwagami, a nie dostrzegał tego, co udaje mi się osiągnąć… Wiedziałam, że będzie zły, ale bałam się z nim rozmawiać. Herbatę robiłam w napięciu, wiedząc, że jest na mnie zły, ale nie chciałam zostawiać podopiecznych zawiedzionych. Dla nich, dla części z nich, herbata jest bardzo ważną częścią zajęć.

Przypominają mi się słowa, jakie usłyszałam od szefa, kiedy pracowałam w biurze księgowym: „Jest taki problem, że ty nie mówisz. Dziewczyny nie wiedzą, czy ty coś zrobisz, czy nie”.

??? !!!

Zaskoczenie. Zarówno wtedy, w księgowości, jak teraz, w DPS. Teraz, na sesji, zdaję sobie sprawę z tego, że ograniczam komunikację ze współpracownikiem do kwestii niezbędnych. Komunikowanie się, praca w obecności pracownika jest dla mnie trudna. To, że moja praca jest krytykowana, ciągle w jedną stronę, dodatkowo pogłębia strach.

Mówimy o innych uwagach. O tym, co czuję, kiedy ich słucham.

– Czuję złość, ale przede wszystkim stres. Trudno jest mi wtedy być, myśleć. Muszę to po prostu wytrzymać. On ma tendencję do rozwlekania uwag. Nie wiem, po co mówi mi to samo po kilka razy. Kiedy coś mówię, zbywa to. Mówi tylko o tym, co według niego robię źle i co „muszę”, co „nie może być”. Kiedy się staram i udaje mi się ograniczyć niepożądane zachowania podopiecznych jest to niezauważane, natomiast kiedy tylko jedno takie zachowanie się pojawi, zostaje nagłośnione.

Pani terapeutka o coś mnie pyta. Pytanie jest długie, a w jego trakcie myśli najpierw samowolnie wędrują, później mózg traci zdolność przetwarzania. Wyłączył się, przegrzał, nie łączy. Czuję, kiedy myślenie wraca. Stopniowo. Pojawiają się myśli, wspomnienie słów, które wcześniej padły.

Mówię o tym, gdzie zawędrowały moje myśli w czasie, kiedy pani terapeuta zadawała mi pytanie.

– (…) Myślałam o tym, że po sesji jadę do pracy. O tej napiętej atmosferze, która jest między mną i współpracownikiem. O tym, że trudno jest tam w jego obecności być.

(…)

To nasza ostatnia sesja przed Świętami. Wcześniej, na Mikołajki – jak rok i dwa lata temu – zamierzałam przygotować coś dla pani terapeutki. Zrobiłam aniołka. Z papieru i bibuły. Nawet zabrałam go ze sobą do ośrodka, ale przed wejściem zdecydowałam, że go nie pokażę, bo nie jest bardzo ładny. Wstydziłam się dać coś takiego, kiedy wiem, że potrafię lepiej. Wolę masę solną, zdecydowanie, od papieru. Do papieru brakuje mi precyzji i cierpliwości. Dużo czasu zajęło mi przygotowanie aniołka, a z efektu nie jestem zadowolona. Właściwie, kiedy wisi sobie w domu jest okej, ale kiedy mam go dać pani terapeutce, widzę, że nie jest ładny. Niepotrzebnie namalowałam twarz i posypałam skrzydła grubym brokatem. I wolę trwalsze rzeczy. Papierowe, bibułkowe są zbyt według mnie delikatne, łatwe do uszkodzenia. A jednak później podejmuję drugą próbę. Znowu długo to trwa i wywołuje irytację. Tego aniołka nie skończyłam. Jest on częściowo z materiału, szyty, a szycie najbardziej wprawia mnie w nerwy. Po wykonaniu rękawów sukni, dość mam całego przedsięwzięcia. Poprawiam jeszcze twarz i tułów, nakładając warstwę masy solnej. Musi wyschnąć, a później już się do jego skończenia nie zabieram.

Sytuacja wygląda więc tak, że przychodzę dziś bez niczego. Przez chwilę mam ochotę opowiedzieć o tym, że chciałam, ale się nie udało, ale nie decyduję się. Pani terapeutka składa mi życzenia, mnie gdzieś pod koniec sesji bierze drugie zacięcie umysłowe, myśli o pracy, stres związany z życzeniami… Wychodzę bez wypowiedzenia życzeń. Trochę przykro, ale myślę, że pani terapeutka zna mnie na tyle, by wiedzieć, że życzę jej dobrze.

 

 

Znów ten dotyk.

Ze środowej sesji terapeutycznej (12 grudnia 2018):

Czuję się spokojnie, jednak nie od razu zaczynam mówić.

Czemu milczę?

Bo to, o czym chcę rozmawiać… Wstydzę się przyznać pani terapeutce do tego, co zrobiłam. Kombinuję. Od czego zacząć i jakimi słowami. Chcę porozmawiać o tym, czego boję się powiedzieć. Nie od razu.

Zastanawiam się nad wstępem do tematu. Odrzucam słowa, które się w umyśle pojawiają.

Pani terapeutka pyta, co się dzieje. Zbieram się w sobie i mówię:

– Mam  często odczucie, że nieźle sobie radzę w mojej pracy. Jest tak do momentu, kiedy usłyszę uwagi od mojego współpracownika. Tak, jak wczoraj. Uwaga odnosiła się do Roberta, który podobno wszedł wczoraj do pokoju socjalnego i wypijał resztki ze szklanek. Ta uwaga nie byłaby taka trudna, tylko… Bałam się, że usłyszę coś innego; odnośnie sytuacji, jaka miała miejsce chwilę przed tym, zanim dostałam uwagę.

Milczę długo. Pani terapeutka pyta, czy chcę o tej sytuacji opowiedzieć, czy nie.

– To była podobna sytuacja do tej, o której już tutaj mówiłam. Ten podopieczny znowu mnie przytulił.

Pani terapeutka pyta o okoliczności.

– To było tuż po próbie Jasełek. Sala zajęciowa, obecnych było wiele osób.

Znowu milczę. Pani terapeutka pyta, jak na to przytulenie zareagowałam.

– Podobnie, jak za pierwszym razem. Zwlekałam. Mogłam od razu zaprotestować, ale… Wydaje się, że dotyk jest dla mnie bardzo ważny.

Wiem, że powinnam od razu to przerwać. Wiem, że moje zachowanie jest obserwowane. Nie chcę, by inni podopieczni i pracownicy (obecni na sali w liczbie: 2) widzieli, że pozwalam się przytulać, co nie wygląda profesjonalnie ani moralnie słusznie. Mam te myśli w głowie (i samokontrolę również, tylko granice inne), ale: Czuję się wspaniale. Uważam na to, co robię. Przysuwam się do granicy, której wiem, że nie mogę przekroczyć. Niebezpiecznie, tuż przy krawędzi. Dotykam ręki, która mnie obejmuje, zatrzymuję ją na krótką chwilę (mam potrzebę sama również go dotknąć). Wiem, że to wszystko, na co mogę pozwolić. Jest to zapewne krytycznie przyjęte przez innych, ale jeszcze – w moim odczuciu – nie jest nieprzyzwoite.

Koniec przytulenia przychodzi naturalnie. To wszystko, co w danej chwili możliwe. Doświadczyłam czegoś pięknego. Boję się tylko tego, co mogę usłyszeć… I ta uwaga, wyjątkowo ostra, chwilę później: „Nie może być takich sytuacji (…)” Boję się, co usłyszę. Boję się, że moje zachowanie odebrane zostało jako niedopuszczalne, skandaliczne i że stracę szansę na przedłużenie umowy o pracę.

Pani terapeutka mówi, że ten dotyk to taka namiastka relacji.

Czy? W pierwszej chwili myślę, że nie o relację chodzi, tylko o męski dotyk. Później zastanawiam się nad tym, co czułam i czemu ta sytuacja przytulenia dała mi tak wiele radości. Musiała być dla mnie bardzo ważna, skoro podjęłam to ryzyko. Zdecydowanie, nie tylko chodzi o jego ciało. Chodzi też (nie wiem, w jakiej mierze) o to, że mnie lubi, podziwia, że chce ze mną kontaktu. I to, w jaki sposób mnie dotyka. To, jaki jest energiczny i radosny, spontaniczny, szczery.

Rozmowa wraca do poruszonej w poprzedniej sesji kwestii.

– Jest mi łatwiej i lepiej się czuję w kontakcie z podopiecznymi niż ze współpracownikami (…) Kiedy jestem na przerwie z innymi pracownikami, nie czuję, że należę do tej grupy. Z podopiecznymi czuję się bardziej u siebie (…) Tutaj nie jestem tak surowo oceniana.

– Dla pani komunikowanie się z innymi jest trudne. Rozumiem, że może być pani łatwiej w relacji z osobami, które również mają ograniczenie w tej sferze. Dużo większe ograniczenia w komunikacji niż pani. Bo może jest tak, że trudność w rozmowie z pracownikami wynika z tego, że postrzega je pani jako równe albo lepsze od pani.

Tak myślę, że pracowników (dotyczy to stanowisk, które wymagają inteligencji i orientacji w rzeczywistości społeczno-kulturowej, technologicznej) odczuwam jako lepszych ode mnie. Boję się, że nie wiem, nie rozumiem, nie znam się. Co do podopiecznych, też nie lubię ich pytań o sprawy technologiczne, bo jestem z technologią „nie na czasie”. Jednak tych zagadnień, w których „nie wiem, nie rozumiem, nie znam się” jest wśród podopiecznych o wiele mniej niż wśród współpracowników. I, nawet jeżeli nie wiem czegoś, podopieczni i tak mnie lubią, a z tymi technologicznymi zapytaniami odsyłam po prostu do mojego współpracownika. Chwalą mnie i widzą wiele rzeczy, w których jestem dobra. Mój współpracownik jest wylewny tylko w krytyce.

(…)

 

Przytulenie. Szacunek. Duma.

Ze środowej sesji terapeutycznej (28 listopad 2018):

– W poprzednim tygodniu zastanawiałam się, czy przyjechać na terapię. Przed dzisiejszą sesją pojawiła się myśl, żeby nie przyjeżdżać, bo wtedy mogłabym spokojnie przygotować się do pracy (jutro na andrzejkach będę przeprowadzała wróżby), ale odrzuciłam szybko ten pomysł. Chciałam tutaj przyjechać, choć nie zastanawiałam się nad tym, o czym mogłybyśmy porozmawiać.

Chodziło mi o to, że w poprzednim tygodniu była niechęć do terapii (dokładnie: do pani terapeutki), w tym tygodniu było zdecydowane „chcę”.

Pani terapeutka patrzy na to inaczej. Pojawienie się myśli, że mogłabym nie przyjechać to znak, że jakaś część mnie chciała tutaj nie przybyć. Mieszane emocje. To prawda.

– W te dni, kiedy przyjeżdżam później do pracy, podopieczni bardziej się cieszą na mój widok. W tamtą środę też. Jeden podopieczny mnie zaskoczył. Tak bardzo ucieszył się na mój widok i… Przytulił mnie.

Tamta sesja… Jakby jej nie było. Z żalem i złością do pani terapeutki, ze smutkiem i potrzebą przytulenia. Powitanie w DPSie: radość, przytulenie… Krępuję się i nie mówię, co wtedy ów podopieczny powiedział. Odważam się przyznać, że było to objęcie (w talii – tego nie mówię), a nie przyjacielskie przytulenie. Powiedział, że powinien ze mną się ożenić. Objęcie było takie właśnie odpowiednie dla pary.

To nieznane mi uczucie. Przynależenie do kogoś.

Niby nieprawda, ale tak właśnie tego doświadczam i takie uczucia mi w tej chwili towarzyszą. Czuję wzruszenie i dumę. Czuję się ważna, wyjątkowa. Jakby pokazywał: „zobaczcie, jaką wspaniałą mam dziewczynę”. To jest całkowita nowość. Nikt się mną wcześniej nie chwalił, nie był ze mnie dumny. Podobałam się – tak, komentowano mój wygląd (w okresie gimnazjalnym przeważnie mniej lub bardziej chamsko), komplementowano (w okresie późniejszym; studia), ale nigdy nie byłam „czyjaś”.

Podopieczny obejmuje mnie z sympatią, radością, z wymową damsko-męską, ale czuję, że jestem obejmowana jako osoba, nie jako obiekt. To wszystko jest nowe, chcę tego i jeszcze więcej. Muszę kontrolować zachowanie jego i swoje. Nie mogę dać mu odczuć, że działa na mnie erotycznie. 

– Czy jest pani wewnętrznie zgodna z tą zasadą, że pomiędzy panią, jako terapeutką i pani podopiecznymi nie może być miejsca na erotyczny dotyk?

– Tak. Zgadzam się, tylko po prostu praca jest jedynym miejscem, gdzie spotykam się z mężczyznami.

– To prawda… Dlatego może to stanowić dla pani wyzwanie.

Oho! Pada teraz pytanie o mojego współpracownika. Co o nim myślę?

Milczę dość długo.

– Czy pamięta pani jeszcze moje pytanie?

– Pamiętam. Jest poważny. Powiedział mi chyba już dwa razy, żebym nie patrzyła na niego oczami pełnymi przerażenia. Możliwe, że mam strach w oczach, bo często czuję strach, kiedy do mnie mówi. W zasadzie, lubię go, ale wolę, jak go nie ma (…) Lepiej się czuję w kontakcie z podopiecznymi niż z innymi pracownikami.

Pani terapeutka pyta mnie, z jakimi myślami pojawiam się w kontaktach ze współpracownikami. Co myślę o pracownikach? Jest coś, co budzi lęk, zanim dochodzi do rozmowy; to lęk w obecności innych pracowników. Z czego on wynika? Czego się boję?

– …

Moje wyobrażenie kontaktów z innymi? Z pracownikami?

Wyobrażenie tego, jak mnie postrzegają, jak na mnie patrzą, jak dziwią się lub krytykują… To może powodować moje wycofywanie się lub unikanie kontaktu z pracownikami. Zamykanie się w gronie podopiecznych. Zahamowanie rozwoju społecznego.

Tak, taka tendencja u mnie się pojawia. Z podopiecznymi jest mi łatwiej. Co więcej, lepiej się czuję, gdy jestem z nimi sama, znacznie trudniej jest mi prowadzić zajęcia w obecności współpracownika. Boję się. Nigdy nie wiem, kiedy usłyszę od niego jakąś uwagę. Kiedy na mnie patrzy, nie wiem, o czym myśli, może znowu coś „źle” robię. Boję się, że powie coś, czego nie zrozumiem albo że będę miała zrobić coś, czego się boję.