Nauka bliskości.

Ze środowej sesji terapeutycznej (21 luty 2018):

Reakcja na bliskość. Nieufność.

Mówię o moich emocjach doświadczanych podczas wczorajszej sesji, związanych z emocjonalnym zaangażowaniem pani terapeutki.

– (…) Miałam też negatywne odczucia względem pani. Pomyślałam, że skoro jestem dla pani ważna, to może z panią jest coś nie tak albo się pani nabrała.

Trzeba być nienormalnym, żeby uznać, że jestem interesującą wartościową osobą?

Kiedy o tym myślę na spokojnie – nie, nie uważam tak.

Natomiast w konkretnej sytuacji nie-chwilowego zainteresowania, szczególnie żeńskiego coś takiego odzywa się w głowie:

„Oszukałam. Na pewno to wrażenie się zmieni, jest chwilowe”.

„Lubi mnie – głupia?”

Kiedy mówię o wczorajszych emocjach (zapisałam je na kartce, ale nie uznałam potrzeby jej wyjęcia) pamiętam dobrze to, co napisałam i pamiętam, jak emocje te odczuwałam.

Śmieszne, dziwne, nieważne.

Kończę wymieniać emocje, a po jakimś czasie mam przebłysk przypomnienia: jeszcze jednej rzeczy nie powiedziałam.

– A, przypomniałam sobie jeszcze jedno. … Już zapomniałam. Może sobie przypomnę…

Próbuję, ale nie nachodzi. Nic, kompletna pustka, brak punktu zaczepienia. Pani terapeutka mówi już o czymś innym, kiedy…

– Przypomniało mi się! … Znów uciekło. … – Mam! Natychmiast zaczynam mówić, próbuję nie układać, tylko mówić, żeby nie uciekło znowu. – Wczoraj bałam się okazywać radość z kontaktu; nie chciałam napotkać pogardy albo obojętności.

Obawiam się, że moja potrzeba bliskości i uwagi (i radość z nich) uznane zostaną za śmieszne, dziwne albo nieważne.

Przytulenie. A gdzie bliskość?

Mówimy o potrzebie dotyku. W dzieciństwie stale mi go brakowało, chociaż byłam czasami przytulana. Mama mnie przytulała, jednak dla mnie zawsze trwało to za krótko albo czegoś mi brakowało i sama nie wiedziałam, o co mi chodzi i może coś ze mną nie tak?

Pani terapeutka mówi, że kiedy matka ma problemy z wyrażaniem swoich uczuć, z okazywaniem ich w dotyku dziecko wyczuwa, że dotyk nie jest spontaniczny, stąd przytulenie może nie dawać poczucia bliskości.

Przytulam się i czuję żal, płakać mi się chce. Niby jest bliskość, ale ja jej nie czuję. Nie czuję się bezpiecznie i wiem, że przytulenie nie będzie trwało wiecznie, a nawet kiedy trwa nie stanowi azylu. Chcę trwać w przytuleniu, tutaj się schować przed wszystkim, chcę cieszyć się bliskością osoby, którą kocham, chcę czuć, że ona kocha mnie, że jestem najważniejsza i że ochroni mnie przed złem, że jest silna, że mogę być spokojna. To nie jest możliwe.

Moja niezaspokojona potrzeba bliskości w dzieciństwie… Coś pani terapeutka mówi o płaczu, ale nie pamiętam co, chyba że trudno mi opłakać ten brak bliskości.

Przytulenie nie-fizyczne. Bliskość nieznana.

– Ja pani nie mogę przytulić, fizycznie. Ja robię to słowami. Przytulam panią poprzez moje słowa.

Pani terapeutka mnie przytula – jestem zaskoczona takim spojrzeniem i cieszę się.

Ja tak tego nie odczuwam (hm, czasem odczuwam, ale przychodzą wątpliwości, czy dobrze zinterpretowałam, jak to być może?), ale wierzę.

Wierzę, że pani terapeutka, jeżeli mówi, że przytula, znaczy, że przytula.

Przytulenie oznacza bliskość, troskę, oznacza, że jestem ważna i kochana.

 

Trudno uwierzyć.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (20 luty 2018):

„Obojętna i zdystansowana”.

Mówię o sytuacji w zeszłym tygodniu, gdzie zezłościłam się na doktor, a zaraz już zła byłam na obie: doktor i panią terapeutkę. Jeszcze później złościli mnie ludzie na ulicy.

Dlaczego byłam zła na panią terapeutkę?

– … Często wydaje mi się, że pani jest obojętna i zdystansowana.

– … Z czego takie wrażenie?

Płakać mi się chce, bo czuję, że te moje wrażenia nie mają pokrycia w rzeczywistości, a jednak wrażenia te pojawiają się u nas na sesjach i wtedy im wierzę albo jestem rozdwojona. Trochę mi przykro ze względu na panią terapeutkę, bo to nie jest miłe, kiedy się stara, a druga osoba tego nie dostrzega. Przykro mi, ale nie czuję się winna i nie żałuję, że o tym powiedziałam. Wiem, że pani terapeutka nie chce, bym cokolwiek ukrywała i że to ważne.

Wzruszenie i radość.

Jest w tym coś pięknego, kiedy dzielę się moimi myślami i odczuciami tak, jak nigdy tego nie robiłam w żadnej innej relacji. Piękne, kiedy wiem, że mogę mówić, że moje słowa mogą sprawić przykrość, ale nie przytłoczą, nie przestraszą, nie zgorszą, nie zostaną zlekceważone.

– Ja chyba brak wyrazistych emocji i powagę często odbieram jako obojętność. Może dlatego, że tej powagi nie widziałam u rodziców. Może jest ona dla mnie obca.

Widzę, że pani terapeutka nie jest obojętna.

Jest zaangażowana nie tylko umysłowo, ale i emocjonalnie.

Widzę łzy w jej oczach, widzę… Wstydzę się patrzeć i patrzę zachłannie. Cieszę się z emocjonalnej reakcji pani terapeutki, z tego, że ją jawnie okazuje, z tego, że jestem ważna.

Radość jest jednak zmącona nieufnością.

Czy na pewno widzę to, co widzę? Czy odczytuję prawidłowo? Wpatruję się i WIDZĘ, a jakaś część mnie nie dowierza.

Ta, która dowierza czuje niezręczność. Ja nie jestem tego warta – tej troski i zaangażowania! Dlaczego ją dostaję? Czuję się jak oszust, bo otrzymuję coś niezasłużenie, przez pomyłkę.

Obawiam się, że mój szacunek i sympatia względem pani terapeutki się zmniejszą. Skoro jestem dla niej ważna, to może ona nie jest taka wartościowa, jak myślałam? Ktoś, kto mnie lubi… Nabrał się albo nie jest wartościowy.

Wstydzę się również z innego powodu. Mam obawę, że moje głodne zainteresowania spojrzenie zostanie rozszyfrowane i wzbudzi litość.

Jestem wzruszona. Chce mi się płakać, ale się powstrzymuję. Nie mam siły. Nie dziś.

 

Hamowanie. By uniknąć rozczarowań (czy pozytywnych emocji?).

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (20 luty 2018):

Słabość chwilowa. 

Wchodzę do gabinetu i pierwsza rzecz: nie dostrzegam radości.

Siedzę wycofana i bez energii. Nie mam ochoty rozmawiać, siedzieć w milczeniu też.

Na nic nie mam ochoty. Przypominają mi się słowa przyjaciela (pisane, nie mam przyjaciół „na żywo”): „Daj z siebie wszystko (…) Wierzę w ciebie”.

Nie mam siły. Siedzę odrętwiała i widzę siebie, tę sytuację mojej apatii i bierności. Jakby siebie obserwuję.

Nie mam dziś sił. Zawodzę? Przyglądam się biernie, jak rezygnuję bez walki. Pozwalam sobie na to i obserwuję. Trochę się czuję jak dziecko, które cieszy się, robiąc na przekór. Sprawdzam, co się stanie, jeżeli sobie na tę bierność pozwolę. Tak sobie siedzę trochę obojętna, zamrożona, a trochę mam satysfakcję, że mogę być bierna, mimo iż ktoś na mnie liczy. Wiem, że to wsparcie, ale przeze mnie trochę odczuwane jak presja. Nie lubię, kiedy ktoś na mnie liczy.

Czy zawodzę? Czy się poddaję? Myślę chwilę i … Nie, jestem przekonana, że apatia jest przejściowa. Wiem, że jutro będzie dobrze.

Nierzeczywistość. Trudno wrócić.

– Przed wejściem miałam poczucie, że to nie dzieje się naprawdę. Niedowierzanie, że naprawdę będę za chwilę na terapii, naprawdę będziemy rozmawiały. Po pięciu dniach przerwy zawsze mam myśl: „Może nie będzie terapii”. Nie chcę przeżyć rozczarowania, przygotowuję się, już nawykowo na to, że czegoś nie dostanę.

–  Może trudno jest pani przeżywać także pozytywne emocje, związane z terapią. Trudno przyjąć, że pani w jakimś stopniu się cieszy na te sesje. Bo może trochę pani się do mnie przywiązała?

Dziwię się, słysząc ton pytający i słowo „może”. To moja pierwsza reakcja. Oczywiście, że się przywiązałam!

Później zaczynam się zastanawiać. Jestem przywiązana? Nie wiem, chyba nie. Lubię nasze sesje, lubię panią terapeutkę, ale czy gdybym miała więcej relacji w moim życiu, tęskniłabym? Raczej nie.

Czy boję się pozytywnych emocji?

Nie wiem. Może tego, że szybko się rozwieją i przyjdzie rozczarowanie.

Element ciszy.

Ze środowej sesji terapeutycznej (14. luty 2018):

Chęć odpoczynku.

Po ostatnich trzech sesjach dość mam tematu mojego dzieciństwa, a jednak znowu dziś o nim rozmawiamy. Mówię, że w nocy było mi niedobrze, a już następna kwestia, którą poruszam prowadzi do dzieciństwa.

– Czy uważa pani, że byłoby to potrzebne, żeby mogła pani mieć dostęp do emocji z dzieciństwa? Żeby mogła je pani określić?

Zapada długie milczenie, podczas którego docieram do moich emocji z dzieciństwa.

Przypominam sobie moje stany i w jakiejś mierze ich doświadczam.

Nic nie mówię, bo nie wiem, co mam powiedzieć i po co. Zatapiam się w moje odczucia. Przeżywam, skanuję, nazywam.

Pytanie, o czym tak w ciszy myślę.

Mówię, że przypominałam sobie moje emocje i widzę, że było bardzo wiele trudnych emocji w moim dzieciństwie.

Beznadzieja, samotność, poczucie niesprawiedliwości, wstyd.

Bardzo dużo wstydu.

Pani terapeutka mówi, że kiedy milczę, kiedy nie dzielę się tym, co mam w środku zostaję sama. Problemy nierozwiązane, a ja samotna.

– Zostały nam dwie minuty. Milczymy?

Bardzo chętnie. Milczę, ale trochę się krępuję.

– Ja lubię milczeć, tylko… Jest oczekiwanie drugiej osoby, że będę mówiła.

– Po to tutaj jesteśmy, żeby rozmawiać. To jedyna droga.

Ja nie rezygnuję z mówienia!

To ostatnie chwile sesji, ostatnia możliwość, żeby poczuć. Myślę o tym, że teraz do wtorku się nie widzimy, a ja w tym tygodniu nie poczułam bliskości.

Nie poczułam prawdziwego kontaktu. Wiem, że ważne kwestie omawiałyśmy, że ten tydzień dużo wniósł w mojej terapii, a jednak czuję (teraz, kiedy kończymy), jakbym zmarnowała te sesje.

Dwie minuty.

Chcę milczeć, żeby poczuć bliskość, nadrobić czas w te dwie minuty, ale krępuje mnie to, że pani terapeutce się nie podoba moje milczenie i że taka jest obojętna.

Obawiam się, że moje wpatrywanie się może być dla niej niemiłe albo śmieszne.

Wychodzi więc tak, że milczenie nie jest całkowite. Trochę mówimy, ale utrzymuję wzrokowy kontakt i mówię o mojej potrzebie milczenia, chwili, elementu milczenia na terapii – i ten kontakt wzrokowy i wyrażenie moich potrzeb daje mi jakąś namiastkę bliskości.

 

Nauka rozmawiania.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (13 luty 2018):

Powrót do emocji nie-szkolnych. Lęk.

Denerwuję się przed tą sesją. Wczoraj, kiedy położyłam się wieczorem do łóżka szybko biło mi serce, a dziś w drodze na terapię robi mi się niedobrze.

To wspomnienia z dzieciństwa, powrót emocji. Poczułam te wspomnienia, nie tylko odnotowałam.

– Wcześniej lęk i przykrości postrzegałam w kategorii doświadczeń szkolnych. Okazuje się jednak, że w domu także było takich emocji dużo. Myślałam o tym, co pani pod koniec ostatniej sesji powiedziała: przyjmowanie pomocy od cioć wiązało się z mieszanymi emocjami. Miałam takie poczucie, że skoro ciocie nam pomagają, my nie możemy sprawiać im przykrości, wyrażać negatywnych emocji, złości. Nie wiedziałam, jak się w tej sytuacji zachowywać.

Mieszane emocje. Blokowanie tych „podłych”.

Pani terapeutka zwraca uwagę na moją trudność w odczuwaniu sprzecznych emocji.

Pomagają, choć nie muszą. Jest we mnie wdzięczność, a wszelka złość, sprzeciw, nieuprzejmość tej wdzięczności przeczą.

Powinnam być wdzięczna, nie powinnam wyrażać, ani nawet odczuwać negatywnych emocji. Nie powinnam sprawiać przykrości, kłopotów – byłaby to z mojej strony podłość.

Wina milczenia.

Czułam się nie w porządku, podła – kiedy milczałam.

Bałam się cioć. Bałam się po prostu w ich obecności. Bałam się ich wzroku.

Nie potrafiłam się odezwać i czułam się winna tego, że nie mówię.

Niewypowiedziane – niewiadome. Niepewność.

– Jak pani dziś na to patrzy: Ma pani prawo czuć złość obok wdzięczności?

– … Tak. To moje rozumowanie wtedy – wynikałoby z niego, że dziecko adoptowane nie ma takich samych praw, co dziecko rodzone.

Jakże absurdalne rozumowanie!

Właściwie, to nie było moje rozumowanie, raczej odczucie, którego jako dziecko nie analizowałam. Nie wiedziałam, jak się w takiej nietypowej sytuacji zachowywać, jakie mam prawa i jak ciocie tę sytuację postrzegają, jak postrzegają moją u nich obecność. Może dlatego, że ani w domu rodzinnym, ani u cioć się o tym nie rozmawiało.

Decyzje bez słowa. 

Sama moja przeprowadzka (to już nie dzieciństwo, miałam 18lat) przebiegła po prostu w działaniu, nie było na ten temat rozmów.

Nie potrafiłam i nie chciałam rozmawiać, wyjaśniać, nie chciałam usłyszeć odmowy. Postawiłam ciocie w takiej sytuacji, gdzie – żeby się mnie pozbyć – musiałyby mnie wyrzucić, co jest trudniejsze niż odpowiedź: „Nie” na pytanie: „Czy mogę?”. Od razu położyłam się spać, unikając ryzyka rozmowy. Zostałam przez zasiedzenie, nie było decyzji słownej.

To mój sposób załatwiania spraw. Nie rozmowa, tylko działanie.

Nawyk rozmawiania.

Pani terapeutka zauważa, że być może nie wykształcił się we mnie nawyk rozmawiania, omawiania, wyjaśniania spraw.

– Co pani czuje, kiedy teraz dzieli się pani ze mną wspomnieniami?

– …

Moje milczenie trwa długo.

– Czy czuje pani teraz więcej lęku, kiedy pytam o pani odczuwanie?

– …

W końcu decyduję się wyjaśnić:

– Kiedy pani zapytała, czy czuję więcej lęku – rzeczywiście poczułam więcej lęku, po tym pytaniu. Pojawiły się myśli, co pani myśli o mnie, czy wypatruje pani u mnie oznak zdenerwowania.

Znów obserwowana.

– Zajęła się pani moją głową i to zwiększyło w pani lęk.

– Na samym początku, po pierwszym pytaniu pomyślałam, że kiedy przyszłam tutaj i zaczęłam mówić nie czułam zdenerwowania. Nie miałam tych objawów lęku, co wcześniej w drodze i wczoraj wieczorem. Zastanawiam się, dlaczego o tym nie powiedziałam, tylko zaczęłam milczeć. Chyba nie byłam pewna, że jest to na temat, że to odpowiedź na pani pytanie. Kiedy padło drugie pytanie, pojawiły się objawy lęku.

Po drugim pytaniu „przełączyłam się” z myślenia nad odpowiedzią na myślenie o myślach i odczuciach pani terapeutki. To „czytanie w myślach” wywołało lęk, lęk przed oceną.

Poczułam się obserwowana.

 

Wspomnienia z dzieciństwa i reakcja paraliżu.

Ze środowej sesji terapeutycznej (7 luty 2018):

Strach i wstyd. Gapa.

Jadąc na terapię, czuję złość. Wczorajszy temat był trudny; mówiłyśmy o dzieciństwie.

Moim autobusem podróżuje szkolna wycieczka, a mnie w pewnym momencie dopada jakieś uczucie, tylko już nie pamiętam, jakie. Może strach albo może płacz. Nagła dość silna reakcja. Opowiadam o tym na sesji.

Pani nauczycielka powiedziała: „Nie denerwuj się, (imię żeńskie, nie pamiętam). Nie denerwuj się.” Dzieci szykowały się do wyjścia i uważały, żeby się nie pogubić. Nie pamiętam, w którym momencie pojawiła się moja reakcja, być może związana ona była ze strachem dziewczynki.

Opowiadam o zdarzeniu z dziećmi i przypomina mi się zdarzenie z własnego dzieciństwa.

Wracamy autobusem ze szkolnej wycieczki. Ktoś mówi, że nie wysiadłam tam, gdzie powinnam. Nie mówi do mnie, mówi o mnie, jak zawsze. Jestem bardzo zdenerwowana. Boję się tego, że nie trafię do domu. Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy. Zrobiłam głupstwo i inni to zauważyli. Chce mi się płakać, bo się boję i kulę się na swoim siedzeniu, bo się wstydzę i chciałabym zniknąć. Żeby tylko nauczycielka mnie nie zauważyła. Ale wstyd!

Pani terapeutka pyta, czego się wstydziłam. Czy była to któraś podobna sytuacja, że nie wysiadłam tam, gdzie trzeba czy pierwsza? Z tego, co pamiętam to pierwsza.

Ktoś mówi nauczycielce, że przegapiłam przystanek. Wstyd jeszcze większy. Taka ciamajda ze mnie! Nauczycielka dzwoni do kogoś. Ma po mnie przyjechać jakiś starszak, który mieszka w mojej miejscowości i zawieźć mnie rowerem do domu. Przyjeżdża, a ja bardzo się wstydzę, ale wsiadam i jedziemy. Gdybym nie musiała się odzywać, byłoby w porządku, ale muszę powiedzieć, gdzie mieszkam. Wstydzę się okrutnie, kiedy myślę o tym, że ktoś z domu mnie w takiej sytuacji zobaczy. Chcę wysiąść trochę wcześniej i sama dojść do domu, ale gapa jestem i nie potrafię kłamać, więc na pytanie: „Tutaj mieszkasz?” odpowiadam: „Trochę dalej, ale już sama dojdę”. Zła jestem, że nie chce się zatrzymać i wysadzić mnie tu, gdzie ja chcę, ale nie mam śmiałości protestować i chłopak podwozi mnie pod sam dom. Ale jestem zła na niego!

 – Dlaczego pani się wstydziła, że ktoś panią z domu zobaczy?

– … Nie wiem. Chyba tego, że gapa jestem. Że będę musiała wyjaśnić, co się stało, a bardzo się wstydziłam tej sytuacji.

Znowu paraliż. Czuję się tak, jak wtedy (!)

W pewnym momencie sesji czuję złość. Na tej sesji czuję też moje znieruchomienie, jakby wspominanie szkoły i dziecięcych lat przenosiło mnie w tamten stan.

Siedzę nieruchomo. Wstydzę się.

Myślę tylko o tym, że pani terapeutka na mnie patrzy.

Patrzy i widzi mój paraliż, widzi, jak jestem żałosna. Na pewno widzi, że jestem trochę nieprzytomna, wyglądam, jakbym nie myślała. Jestem zdezelowana i wstydzę się. Mięśnie mam napięte. Robi mi się niedobrze.

Strach i wstyd. Obiadowe stresy.

Jestem napięta i przypomina mi się sytuacja z domu moich cioć.

Jedzenie obiadu. Jem mało i bardzo powoli, a to, że powoli jem sprawia, że stres związany z jedzeniem w obecności cioć się przedłuża. Moja postawa jest cała napięta; czuję, że ze strachu mam mocno wciągnięty brzuch, coś dziwnego w klatce piersiowej, jakbym się zatrzymała na wydechu i faktycznie wstrzymuję oddech – czasem to zauważam i jestem zdziwiona. Chciałabym jak najszybciej skończyć i sobie iść, znaleźć się sama, ale nie potrafię szybciej jeść, nie wiem, dlaczego.

– Bo była pani bardzo zalękniona.

Jeśli dobrze pamiętam, jedzenie obiadu zajmowało mi 30-40 minut; siedziałam przy stole i „męczyłam” obiad. W dzieciństwie często w stresie zaciskałam mięśnie, na przykład mocno podkurczałam palce u stóp, zaciskałam dłonie, oczy, usta niemal stale miałam zaciśnięte na pewnym etapie życia, na pewno w drugiej klasie szkoły podstawowej. Było nieprzyjemnie, kiedy słyszałam, że mało jem i powoli.

Niejadek. Jadak. Powolna jestem, jak flaki z olejem. Wszystko robię powoli.

Obiad to była męczarnia. Często zmuszałam się do jedzenia, ale i tak nie zjadałam wszystkiego. Wstydziłam się odejść, dopiero ciocia w końcu mówiła: „Jak już nie możesz, to zostaw” i to była wielka ulga.

Strach i wstyd. Bycie podrzutkiem.

Przypomina mi się też inna sytuacja. Coś bardzo nieprzyjemnego usłyszałam. To był jakby wyrzut, ale nie pamiętam dokładnie. Wytknięcie tego, że ciocie nam, mi i siostrze, pomagają, chociaż nie jesteśmy ich dziećmi. Że nas karmią.

– To było przykre, coś takiego usłyszeć. Na tyle, że nawet się odważyłam i wstałam od stołu, choć dopiero zaczynałam jeść. I płakać mi się chciało.

To była taka moja manifestacja złości i dumy. Nie zjem, skoro mi się wytyka. Poza tym, nie mogłam powstrzymać łez, więc musiałam wyjść.

– Teraz, kiedy pani to wspomina, też się pani chce płakać? – To ni pytanie, ni stwierdzenie. Potwierdzam dla jasności. Pani terapeutka zauważa, że była to trudna sytuacja. To, że ciocie nam pomagały, że u nich mieszkałyśmy (siostra już w dzieciństwie, ja około 10 lat później dołączyłam). Przykro mi było i wstyd, kiedy ludzie pytali o nasz dom i dlaczego jesteśmy u cioć, a nie u rodziców. Była w związku z tą sytuacją mieszanka sprzecznych emocji.

Inna. Dlaczego???

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (6 luty 2018):

Kontrola.

Wiem, o czym chcę dziś mówić, ale nie od razu dotykam tematu. Potrzebuję trochę pobyć, poczuć się spokojniej. Do tematu przechodzę po jakimś czasie i stopniowo wprowadzam coraz trudniejsze elementy. Najpierw ogólnikowo wspominam temat kontroli. Mówię, że po terapii w zeszłym tygodniu główną rzeczą, jaka mnie zastanowiła jest kontrola.

– Sama siebie kontroluję. Kontroluję słowa, zanim je wypowiem. Jak mam powiedzieć, co mówić, czego nie mówić. Kontroluję to, jak inni moje słowa i zachowanie odbierają. Kiedyś pani zapytała: „To i mnie pani kontroluje?”. Wtedy tak tego nie widziałam, ale tak właśnie jest – mówię szybko, wyrzucam z siebie, póki mam odwagę. – Myślę o tym, jak pani odbiera moje słowa, jakie wywołują one wrażenia. Wtedy też trudno jest mi się skupić na temacie, o którym rozmawiamy, bo myślę o tym, co pani o mnie myśli.

To ja obserwuję!

Odkrycie na miarę przełomu, otwierające nowe możliwości poznania.

To ja obserwuję! Obserwuję siebie. Stale moja uwaga ukierunkowana jest na mnie.

Patrzę na innych, a w głowie jest to, jak oni mnie widzą, co myślą, jakie odczucia mają w związku z moją osobą. Stale jestem ze sobą, ale siebie nie znam. Nie wiem, jaka jestem bez tej ciągłej kontroli i zamrożenia, grania.

Nie wiem, więc… zgaduję?

– Już na początku w szkole dostrzeżono to, że jestem inna. Dziwna, niezrozumiała, obca.

Moje patrzenie się nie spodobało, a ja nie wiedziałam, dlaczego, co robię inaczej, dlaczego jestem „inna”? Bałam się patrzeć, bo byłam przekonana, że WIDAĆ.

Co dokładnie? Nie wiedziałam. Widać, że jestem dziwna.

Nie wiedziałam, dlaczego tak o mnie myślą, co jest ze mną nie tak. Po latach zaczęłam bać się konkretnych rzeczy, które w sobie niepokojące dostrzegałam. Sama nie wiedziałam, jaka jestem, co jest normalne, dlaczego na mnie patrzą. Zaczęłam jakby zgadywać, co we mnie widzą. Widzieli więc to, co ja sama w sobie niepokojącego czy niezrozumiałego dostrzegałam. Miałam konkretne przypuszczenia (później pewność), co we mnie widzą i dlaczego uznają za dziwną.

Konkretne ich myśli, podejrzenia, zarzuty. To przerażało.

Widzą moje myśli!

Widzą też moje myśli, których nie ma. Wcale nie mam takich myśli, wcale nie jestem taka!

Oni tak o mnie myślą, a ja ze strachu przed ich myślami o moich myślach rzeczywiście zachowuję się dziwnie. Widać, że się boję.

Naprawdę zaczynam się dziwna stawać. Ich myśli o moich myślach stają się moimi myślami.

Nie, żebym tak naprawdę myślała, ale mam takie myśli włożone w głowę.

Myślę tak, choć tak nie uważam i nie czuję.

Czuję? Jestem obrzydliwa, godna potępienia. Bóg nie chce mi pomóc. Dlaczego miałby?
Nawet prosić nie potrafię. W moją modlitwę wkradają się złe treści. Wulgarne treści, treści paskudne i straszne. Proszę i obrażam w tym samym momencie. Nie chcę obrażać, ale to jest natręctwo, z którym nie potrafię sobie poradzić.

Obraźliwe słowa, myśli. Wariuję.

Boję się, że postradam rozum, nie panuję nad tym i nie rozumiem, co się ze mną dzieje.
Proszę o pomoc Boga i jestem rozdwojona. Ufam, że mi pomoże; wie, że ja nie chcę obrażać…

Nie chcę? Więc jak to możliwe, że obrażam? Że te myśli rodzą się w głowie?

Potrafię przy dużym skupieniu zmówić normalnie całą modlitwę, ale później…

Nie jestem w stanie panować nad myślami dłużej niż chwilę. Po chwili jestem bardzo zmęczona tym skupieniem, zestresowana. Myśli wracają, jeszcze intensywniej, bardziej natarczywie. Odreagowuję stres.

Obserwuję, jak mnie obserwują. Szukam oceny?

– Boję się patrzeć, bo takie mam przeświadczenie, ze wzrok mój jest obserwowany. Druga osoba obserwuje to, jak patrzę, gdzie patrzę.
Obserwuje i doszukuje się w moim spojrzeniu strachu i dziwności. Boję się, co ona może o mnie pomyśleć i boję się, bo wiem, że widać, że się boję. A skoro się boję, to właśnie dowód na to, że naprawdę coś jest ze mną nie tak, że naprawdę jestem „inna”.

– Boi się pani oceny – Zauważa pani terapeutka, nie pierwszy raz.

Dlaczego boję się oceny? Czemu przeczuwam, że będzie ona negatywna???

A może szukam siebie w ich oczach, bo swojej ocenie nie ufam???

 

O kontroli i chwilowym jej braku.

Ze środowej sesji terapeutycznej (31 stycznia 2018):

Takie zjawisko z wczoraj.

Chwila milczenia na początku, później zaczynam mówić. Mówię o wczorajszym zjawisku, gdy przez chwilę widziałam z innej perspektywy. Wcześniej śmiać mi się chciało, kiedy pani terapeutka pytała, czy dobrze widzę i słyszę (podobno w dużym napięciu widzenie i słyszenie może być zaburzone). W końcu mnie spotkało. A było tak:

Wstaję z miejsca, sięgam do mojej torebki po figurki, odwracam się w stronę pani terapeutki i dziwnie mi, bo pani terapeutka znajduje się jakoś daleko, w niewidzialnym tunelu czy innym wymiarze, nie wiem. Dziwnie. Jest jakby daleko i jest malusieńka. Nie jak Calineczka, ale tak może połowę swojego normalnego wzrostu. Dziwne to wrażenie i pierwszy raz czegoś takiego doświadczam.

Wyjaśnię jeszcze, że zaprezentowanie moich figurko-obrazków było wyzwaniem i dylematem. Jedną z nich nawet rozważałam, czyby nie wyrzucić gdzieś po drodze do śmieci 😉 Tematyka erotyzmu i cielesności, a ta, której wyrzucenie rozważałam dodatkowo z motywem mężczyzny. Pojawił się pierwszy raz, powstawał w ukryciu i stresie, i na skutek tego brakuje mu prawej nogi, którą zapomniałam dodać. No, i częściowo „ukrywa się” za postacią kobiety, co wybawiło mnie od największego wyzwania.

Mówienie niespontaniczne.

Znów dzisiaj mam tendencję do układania w głowie, zanim wypowiem. To bardzo ogranicza, bo większości myśli nie wypowiadam, samej też trudno mi myśleć, bo czuję się obserwowana w tym milczeniu, uciekają mi myśli. Pani terapeutka widzi to tak: Jestem w swoim świecie i od czasu do czasu sprawdzam tylko, czy ona ciągle tutaj jest.

Siedzę z opuszczoną głową. Myślę, dokonuję selekcji, układam, co jakiś czas sprawdzam nastawienie pani terapeutki, a może przypominam sobie o tym, że ludzie w kontakcie ze sobą patrzą, może pokazuję, że jestem i pamiętam o pani terapeutce i o tym, że trwa spotkanie?

Nie wiem, w każdym razie dzieje się tak, że od czasu do czasu nagle podnoszę głowę i uśmiecham się trochę z sympatią, trochę ze skrępowaniem albo się nie uśmiecham, tylko obserwuję, po czym znów zapadam się w sobie. Czasem mam wrażenie, jakbym tym szybkim spojrzeniem chciała panią terapeutkę na czymś przyłapać.

Rozmawiamy o kontakcie wzrokowym. Mam odczucie, że pani terapeutka w pewnej chwili zaczyna rozumieć, z czego biorą się i jakie są moje lęki, co stanowi ich sedno, co za demony siedzą we mnie. Patrzy na mnie inaczej, tak, jakby w tej chwili zobaczyła naprawdę.

Co? Tego nie wiem, ale takie jest moje wrażenie.

Taka chwila.

Mam wrażenie, że za chwilkę kończy się sesja, to jednak jeszcze dość długo nie następuje.
W ostatnich minutach czuję, że pani terapeutka myśli o mnie i coś chce przekazać, do czegoś dojść; że jej zależy. Mam takie odczucie, że ważne jest dla niej, aby zrobić to, co najlepsze dla mnie. Mimo iż to końcówka sesji, pani terapeutka wygląda tak, jakby czas mógł poczekać, jeżeli trzeba. Jakbym istniała ja i to się liczyło.

Istnieję jako człowiek. Jest chwila, kiedy czuję obecność drugiego człowieka i nie próbuję niczego udawać. To jest chwila, kiedy – jestem. Nie obserwuję i nie podlegam obserwacji. Jestem, naprawdę i po prostu jestem.

Po przerwie. Stopniowo.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (30 stycznia 2018):

Znowu czytanie w myślach.

Wchodzę do gabinetu i zaraz spotyka mnie zdziwienie. Pani terapeutka patrzy na mnie i myśli: „Oho! Lalunia przyszła”. Jestem niemile zaskoczona, zdenerwowana i nie mam ochoty nic mówić. Jak mam rozmawiać i po co, skoro tak mnie postrzega? Siedzę więc i milczę.

Długo milczę, a pani terapeutka myśli, że śmieszna jestem i że w sumie okej, lepiej tak milcząco przebyć tę sesję, przyjemniej.

Trochę zła jestem. Odezwie się czy nie? Siedzę jeszcze jakiś czas z moimi wrażeniami i myślami. W końcu myślę, że może mi się zdaje, bo – czemu? Wcześniej też odnosiłam różne wrażenia i okazywało się, że jest w porządku. Decyduję się powiedzieć.

– Po przerwie tak jest, że ja nie planuję tematycznie, o czym będziemy rozmawiać. Dla mnie jest to po prostu spotkanie po przerwie. Powrót. Bałam się dziś rano i nie miałam chęci przyjechać. Później, kiedy już jechałam trochę się cieszyłam, a kiedy tu weszłam…

– Kiedy pani weszła, to co się stało? Nie cieszyła się pani.

– Bo miałam wrażenie, że pani jest niezadowolona z tego, że przyszłam.

Pani terapeutka jest zdziwiona i mówi, że nie miała takiej myśli, a ja myślę: jak to możliwe, że widzę (wyraźnie przecież widzę) to, czego nie ma? Tak bywało. Bywało, że miałam podejrzenia, wrażenia, obawy,… To, co przed chwilą – to było przeświadczenie. Tak widziałam i to była dla mnie prawda.

Czy na pewno? Nie mogłam być pewna, skoro po jakimś czasie pomyślałam, że to nieprawda i skoro zdecydowałam się mówić.

– Może jest tak samo, jak przed przerwą, kiedy stopniowo się pani wycofuje. Może powrót też nie jest łatwy…

Powrót nie jest łatwy.

Przyznaję, że miałam obawy co do tego, czy sesja się odbędzie, czy terapia będzie kontynuowana, po tej przerwie. Tyle czasu minęło! Różne rzeczy mogły się wydarzyć. Chciałabym dostać potwierdzenie, informację, że tak, dnia tego sesja się odbędzie, że pani terapeutka wróciła po urlopie i wszystko jest w porządku. Owszem, wiem, jak się umawiałyśmy i jak to funkcjonuje i wiem, że takiej informacji nie dostanę. Wiem, że sesja nie została odwołana, więc się odbędzie, ale – mam niepokój, nie cieszę się w pełni, a kiedy już jestem i jest pani terapeutka, cała i zdrowa, też się nie cieszę. Nie od razu.

Pani terapeutka mówi o projekcji i wiem, że mówi prawdę. Nie miała wobec mnie niechęci. Wierzę, że to prawda, jednak dalej jeszcze nie jestem tutaj w pełni.

– Trudno uwierzyć, że może być stabilnie? Zaufać, że jeżeli się z panią umawiam, że 30. stycznia mamy sesję, to rzeczywiście tutaj będę i będę na panią czekała? Zawsze może się coś niespodziewanego wydarzyć, ale w takim wypadku zostałaby pani o tym poinformowana.

Oczekiwanie, że coś się wydarzy.

Że po dwóch tygodniach nie będzie już tak samo.

Że nie można zaufać czyimś słowom.

To wszystko zaskakujące, ale tak właśnie się dzieje. Przykro mi, że nie ufam.

Autocenzura. Wycofanie z kontaktu.

– Jakby to było, gdyby pani po prostu mówiła, a nie tworzyła w głowie okrągłe zdania?
Spróbuje pani?

– Yyy… Yyy…

Nie jest łatwo myśleć. Na samą myśl o zadaniu trochę kręci mi się w głowie.

Chwilę trwa pustka. Próbuję się skupić i zacząć od mówienia myśli, a nie zdań.

Pojawia się myśl. Pojawia się też odruch selekcji i układania, ale go powstrzymuję, przypominam sobie, że mam po prostu mówić i mówię. Selekcja jednak jest, jest ciągle, ale mniej restrykcyjna. Opowiadam o moich figurkach, które dziś przyniosłam.