Ze środowej sesji terapeutycznej (17 czerwiec 2020):
Dziś nie chcę zaczynać milczeniem. Myślałam o ostatniej sesji, zrobiłam notatki, więc tutaj szukam punktu zaczepienia. Coś mam i żeby mi nie uciekło, sygnalizuję to natychmiast, jeszcze zanim myśl uformuje się w zdanie do wypowiedzenia:
– Myślę, że…
Nie wiem, jakich słów użyć.
– Proszę powiedzieć to po prostu tak, jak się pojawiło.
– … Myślę, że tęsknię za tym, żeby zobaczyć panią i żeby zobaczyć doktor.
– To są słowa najbardziej prawdziwe. Zdaje się, że nie miała pani trudności w sformułowaniu myśli, tylko z tym, żeby się nimi podzielić, bo są one związane z pani emocjami. Pozytywnymi emocjami w naszym kierunku. Trudno było się tym podzielić?
– Tak.
– A teraz czuje się pani niewygodnie z tym, co powiedziała?
– Nie.
(…)
– Myślałam o tym, co pani mówiła ostatnio o złości. Że ja przekierowuję złość względem innych na siebie. Nie widzę tego.
– Rozumiem, że może mieć pani wątpliwości, czy tak to funkcjonuje, jednak moja wiedza daje mi pewność. Tak to funkcjonuje. To jest fakt. Dlatego wracam znowu do trójkąta konfliktu.
– Może trudno mi zauważyć złość względem siebie, ponieważ w ogóle nie potrafię wyróżnić tego, jak odczuwam złość. Często mi pani mówiła, że te sygnały w ciele, które wymieniam, mówiąc o złości, nie są wcale sygnałami złości.
– Tylko lęku. Tak. Wie pani, kiedy odczuwa złość, ale poznaje to jedynie po swoich myślach, analizując je. Nie potrafi pani odczuć fizycznie złości. Wydaje się, że natychmiast, gdy tylko zauważy pani: „jestem zła”, pojawia się lęk i to, co pani rejestruje w ciele to właśnie symptomy lęku. Ważne jest, żeby pani zrozumiała ten mechanizm. Kiedy ktoś odbiera życie drugiej osobie – czy jest to związane z agresją?
– … Nie koniecznie.
Mówimy o śmierci, która skraca cierpienie; eutanazji.
– To są szczególne przypadki, kiedy w niektórych krajach decyduje się o eutanazji i zawsze jest to poprzedzone bardzo wnikliwą analizą; takie decyzje podejmowane są w przypadkach skrajnych, kiedy zespół specjalistów orzeknie, że nie ma żadnych szans na poprawę stanu pacjenta (…) Najlepiej zobaczmy to konkretnym przypadku. W pani, kiedy pojawiają się trudne emocje, bardzo szybko pojawia się myśl o pozbawieniu siebie życia. Pamiętam tę sytuację z ubezpieczeniem zdrowotnym; kiedy groziła pani utrata ubezpieczenia i, co za tym idzie, niemożliwość odbywania terapii. Natychmiast pojawiła się myśl: „zniknąć”. Nie myślała pani o tym, że w przypadku utraty ubezpieczenia, mogłaby pani poszukać terapii w innym terminie lub szukać innych możliwości, by móc z kimś rozmawiać. Nie brała pani pod uwagę żadnych innych rozwiązań. Pozbawienie siebie życia jest czymś nieodwracalnym.
Ale jaką wartość ma życie? – myślę – Co z tego, że nieodwracalne, skoro nie będę żałowała, że mnie nie ma, bo… jeżeli mnie nie ma, niczego nie żałuję i niczego nie chcę? I czy rzeczywiście bym się zabiła, gdyby do tych sytuacji doszło? Nie wiem. Nie mówię, że życie nie ma sensu, bo już o tym mówiłam i sama wiem, że niczego to rozważanie nie wnosi. To fakty, których nie da się zanegować, na wskroś rozsądne. Przykro jest je w sobie nosić. Wyskakują na wierzch przy okazji tematu umierania i życia: Życie w ogóle nie ma celu i jest niczym. Co z tego, jeśli jest? Co z tego, jeśli nie ma? Na ten temat mogłabym pisać i pisać; ten temat wyjątkowo lekko mi przychodzi. Na hasło: „życie”, na hasło: „śmierć” wyskakuje natychmiast: „I co z tego?” i jak zaczynam o tym mówić, do niczego to nie prowadzi, niczego nie zmienia. Kiedyś pani terapeutka powiedziała: „Możemy rozmawiać tak w sposób filozoficzny, tylko co to dla pani wniesie?”. Chyba jest to fakt, który trzeba zaakceptować po to, by nie paraliżował albo uwierzyć w Istotę Wyższą, tylko jak?
(…)
– Jest jeszcze taka rzecz… Nie wiem, na ile istotna dla terapii, ale na pewno istotna dla mnie, ponieważ… To jedna z rzeczy, których przez tak długi czas terapii jeszcze nie powiedziałam, ze wstydu. W poniedziałek na terapii zastanawiałam się, czy o tym wspomnieć. O mojej mamie. Czuję jakąś nielojalność, kiedy mam to powiedzieć. Moja siostra, bardzo wiele lat temu powiedziała o naszej mamie, że jest mało inteligentna.
Nagle wybucham płaczem. Nie czułam napływu tego płaczu; nastąpił tak niespodziewanie, gwałtownie i trwa chwilę.
Ulga. Ból, którego nigdy wcześniej nie wyraziłam.
– Samo pomyślenie o mamie w ten sposób odczuwała pani, jako coś niewłaściwego?
– Tak. I trochę zła byłam na siostrę, że o tym mówi. W późniejszych latach, w miarę mojego rozwoju już nie traktowałam myślenia o inteligencji mamy za coś nieodpowiedniego, ale mówienie o tym…
– Czy teraz, kiedy pani mi o tym powiedziała, czuje się pani źle?
– Nie.
(…)
– Pamiętam, jak trudno mi było odnaleźć się wśród ludzi spoza mojego domu. Musiałam wyczuwać w jakiś sposób różnicę poziomów między tym, do którego byłam przyzwyczajona w domu, a tym, który spotkałam na zewnątrz (…) Czułam, że na zewnątrz jest inaczej i źle się czułam; jakaś inna, niepasująca.
– Pani mówiła czasem o sobie w ten sposób. Że jest pani mało inteligentna. Tymczasem, są fakty, które temu przeczą. Czy sądzi pani, że osoba o niskim poziomie inteligencji byłaby w stanie skończyć jakiekolwiek studia? Czy byłaby w stanie prowadzić bloga?
– Myślę, że nie. Już teraz dostrzegam te fakty. Zdaje się, że ta moja inteligencja gdzieś jest, ale napotyka bardzo wiele przeszkód, które nie pozwalają na jej wydobycie.
– Ja też mam takie spostrzeżenie. A jakie potrafi pani określić przeszkody?
– Teraz, kiedy mam mało kontaktu z innymi, jest mi trudniej podejmować aktywności umysłowe. Trudniej mi przywołać skupienie i pisać; nie chce mi się często. W DPS-ie z moim współpracownikiem często nie wiedziałam, czy powinnam robić to, co ja uważam czy też robić to, co on mówi. A czasem nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo mówił coś, co przeczyło temu, co powiedział wcześniej.
– I nie znajdowała pani w sobie dość odwagi, żeby o to zapytać?
– Yhm.
(…)