Jak czuć?

Ze środowej sesji terapeutycznej (23 maj 2018):

Mówię o tym, jak ukrywam swoje emocje, bo nie chcę, żeby innym było przykro.

– Dba pani o wszystkich wokoło, tylko nie o siebie. Prawda?

Nie odpowiadam.

Czy prawda? Myślę. Dociera do mnie, że – w sytuacji, o której mówiłyśmy to prawda.

Ale czy generalnie tak jest? Nie wiem.

– Potrzebuje pani odczuwać swoje emocje. Wtedy będzie pani mogła nawiązywać bardziej dorosłe relacje. Tutaj może pani mówić o wszystkich swoich emocjach. Może je pani czuć. Proszę o tym pamiętać.

Czuję się trochę zdezorientowana, słuchając tych słów pani terapeutki.

A czy nie mówię?! Mówię.

Nie zdarza się natomiast wyrażać spontanicznie moje emocje.

Nie zdarzyło się dotąd, bym naprawdę płakała, bo za każdym razem hamowałam płacz od razu lub w którymś momencie.

Hamuję uśmiech, złość.

Dziś, kiedy opowiadam mój sen nie ma we mnie silnych emocji, nie ma łez, wcale nie chce mi się płakać, choć przecież mówię o przykrych i bolesnych sprawach.

Jestem jednocześnie zdezorientowana i czuję, że to prawda. Nie jestem spontaniczna w odczuwaniu emocji.

Nawet tutaj, gdzie jest na to pozwolenie.

Czuję, że to prawda. Ale nie wiem, co jeszcze mogę zrobić, żeby czuć.

Nie lubię być daleko.

Ze środowej sesji terapeutycznej (23 maj 2018):

Jestem dziś na czas i wchodzę do gabinetu radosna. Nieco przesuwam mój fotel, bo nie lubię być daleko.

– … Zaczęłam się teraz zastanawiać… Zauważyłam, że fotel pacjenta od jakiegoś czasu, kiedy przychodzę stoi bardzo odsunięty i pod takim samym skosem. Ja go trochę przesuwam do przodu. I zastanawiam się… Czy to pani ustawia fotel, żeby był właśnie tak?

Czemu to dla mnie ważne? Kiedy dziś zobaczyłam oddalone od siebie fotele przeszło mi przez myśl, że pani terapeutka nie chce, żebym była blisko niej. Że przed moim wejściem odsunęła jak najdalej fotel dla pacjenta. Że o mnie konkretnie chodzi.

– Nie ustawiam fotela. W ogóle się fotelem pacjenta nie zajmuję. Jest on tak, jak go poprzedni pacjent po sobie pozostawi. Niektórzy siadają tak, jak jest. Niektórzy nieco go przesuwają w którąś stronę. Prawdopodobnie podczas sprzątania też zdarza się, że zostaje ustawiony trochę inaczej. Pani trochę przysunęła go do przodu. Czy teraz jest tak, jak pani pasuje?

– Nie całkiem. Wolałabym jeszcze bliżej.

Nie ruszam się z miejsca.

– Proszę. Niech pani popróbuje i ustawi się tak, jak najbardziej pani odpowiada.

Ponieważ nie zauważam, żeby pani terapeutka obawiała się, że będę chciała być zbyt blisko przysuwam się około pół metra do przodu. Patrzę na panią terapeutkę. Nie dostrzegam obaw ani niechęci.

– Jak teraz?

– Lepiej.

Od razu czuję się dobrze, bardziej naturalnie, spokojniej. Sam moment przysuwania się jest stresujący (działanie, decydowanie), ale już kiedy siedzę blisko i naprzeciwko, a nie pod skosem czuję się dobrze.

Kiedy opowiadam, nie patrzę.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (22 maj 2018):

Siadam i przesuwam fotel odrobinę do przodu. W pierwszych słowach informuję, że na staż nie zostałam przyjęta, ale nie jest to temat, na który chcę dzisiaj rozmawiać. Byłam kilka dni temu u doktor i trochę o tym porozmawiałyśmy.

– Za dużo powiedziane, że porozmawiałyśmy. Wspomniałam, że się o staż starałam i że się nie udało. W ogóle niewiele wtedy powiedziałam.

– Czy ma pani jakieś pomysły, dlaczego tak się dzieje?

– Tak, ale też nie o tym dziś chcę rozmawiać.

– A o czym pani chce rozmawiać?

– … Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby zacząć.

Milczę jeszcze dość długo, później opowiadam mój sen. Kolejny związany z wykorzystywaniem seksualnym.

Emocje, jakie pamiętam ze snu to złość i strach.

Obrzydzenie.

Nierozumienie tego, co się dzieje. Później nagłe zrozumienie… Wołanie o pomoc.

Kiedy pomocy nie otrzymuję sama mobilizuje wszystkie moje siły i udaje mi się uwolnić.

Trudno jest o tym mówić, ale powoli, kawałek po kawałku opowiadam, często się zatrzymując i nie patrząc na panią terapeutkę.

 

Ze środowej sesji terapeutycznej (23 maj 2018):

– Wczoraj celowo nie opisałam dotyku ze snu, tylko ogólnie określiłam: „jakiś rodzaj seksualnej czynności”. Dziś znowu zatrzymałam się na tym momencie.

– Trudno jest o tym opowiedzieć? Czuje pani wstyd?

Kiwam głową. Podczas całej rozmowy na temat snu nie patrzę na panią terapeutkę. Jestem pochylona. Muszę się skupić tylko na mówieniu, bo łatwo mi się rozproszyć, popaść w milczenie.

– Ten dotyk… Było to trochę podobne do stosunku seksualnego, ale też zupełnie inne. Nie ma w moim śnie nagości… To nie jest tak, że moje ciało go podnieca. Ja jestem jak rzecz. Jakby on jest sam ze sobą.

Kiedy udaje mi się opisać dotyk ze snu patrzę na panią terapeutkę.

Mogę teraz patrzeć i chcę, a może potrzebuję.

(…)

 

 

Odrzucenie i wstyd.

Z wizyty psychiatrycznej (17 maj 2018):

Rano dnia dzisiejszego. 

Pada deszcz i myślę, że nie pojadę na tę wizytę. Mogę nie jechać; nie potrzebuję recepty.

Jadę natomiast do salonu fryzjerskiego ustalić, co z moim stażem, a właściwie jadę po to, by usłyszeć i dostać na piśmie decyzję pozytywną. Stresuję się już od wczoraj, ale na miejscu jestem spokojna. Mówię, co udało się zrobić, aby jak najlepiej dopasować godziny, mianowicie w środy zaczynałabym później, pracowała 5 godzin tego dnia, a te 3 godziny odrabiałabym w inne dni, zostając dłużej. Pani z salonu chce jeszcze zadzwonić i to skonsultować. Później mnie zaprasza do oddzielonego pomieszczenia i oznajmia, co następuje: Wszystko przemyśleli, na wszystkie strony i nie przyjmą mnie, bo jednak potrzebują osoby w pełni dyspozycyjnej.

Co czuję? Zaskoczenie. Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi.

Po co się miałam zastanowić? Wiedzieli, że w pełni dyspozycyjna nie będę.

Później jestem rozczarowana, smutna. Żal mi tej oferty, bo chociaż bałam się, to jednak chciałam spróbować i uwierzyłam, że dam sobie tutaj radę. I podoba mi się tutaj, jest bardzo ładnie.

Mimo to, cieszę się z rozmów, jakie tutaj odbyłam. Chcę o tym powiedzieć, więc już zbierając się do wyjścia, odwracam się jeszcze do tej pani (ze zdziwieniem dostrzegam, że jakby czuje się niezręcznie albo mnie boi) i mówię, że miło mi się rozmawiało.

Wychodzę i trochę płaczę. Pierwsze moje myśli? „Dobrze, że na pytanie cioci: „To nic pewnego?” odpowiedziałam, że nic pewnego. Nie dlatego tak odpowiedziałam, bym tak uważała. Po prostu nie chciałam o tym mówić, no i dosłownie nie usłyszałam w salonie żadnej konkretnej odpowiedzi, tylko: „proszę się jeszcze zastanowić”.

Później czuję się spokojnie.

Patrzę na ludzi i widzę, że są tacy, jak ja. Kiedy czekam w urzędzie pracy, decyduję, że pojadę na wizytę u doktor. To nagła pewność, że chcę. Tutaj w urzędzie też mi się dobrze rozmawia. Pierwszy raz z tą panią naprawdę rozmawiamy i czuję w sobie chęć, żeby mówić. Rozmawiamy, przeglądamy inne oferty stażów. Na razie jednak nie chcę kolejnego skierowania. Wszystkie te oferty już sama przeglądałam i wybrałam tę jedną, która mi odpowiadała. Czuję złość, kiedy docieram wzrokiem do oferty tegoż salonu fryzjerskiego.

Jestem już w Ośrodku. Czekam na wizytę. Czekam, aż wyjdzie poprzedni pacjent, później trochę czekam, ale ponieważ nie mogę się doczekać w końcu pukam do drzwi. Słyszę „proszę”, więc otwieram, ale jeszcze mam chwilę poczekać, bo doktor telefonicznie z kimś rozmawia.

Niby okej, rozumiem.

Czekam i chce mi się płakać.

Trochę głupio mi, że weszłam i musiałam wyjść. Bardzo przykro mi, bo to „proszę jeszcze chwilkę poczekać” w mojej duszy jest jak odrzucenie, choć trochę łagodzą je słowa „pani Paulino”. Wiem, że tak nie jest; rozmowa telefoniczna nie jest skierowana przeciwko mnie. Ale tak się czuję. Boli.

Krążę korytarzem. Przystaję pod gabinetem mojej terapeutki. Chciałabym ją teraz zobaczyć. Chodzę więc sobie w okolicy gabinetu aż słyszę, że drzwi się otwierają. Odwracam się w ich kierunku, ale zamiast pani terapeutki wygląda z nich obcy mężczyzna.

– To nie do mnie?

Ni to stwierdza sam sobie, ni pyta. Wygląda nieprzyjemnie i co to za „to”? Ja jestem „to”?

Mówię, że nie. A w duchu dodaję: na szczęście.

Idę z powrotem bliżej pokoju, gdzie mam mieć wizytę.

Kiedy wchodzę i siadam, wcale nie chce mi się rozmawiać.

„A nie będę mówiła!” – taki dziecinny głosik się we mnie odzywa (Nie dosłownie. Nie „słyszę głosów”, tylko o nastawienie mi chodzi) – „Nie mam ochoty z tobą rozmawiać”.

Patrzę tylko ze złością i z premedytacją milczę.

Kiedy złość trochę mi przechodzi (a może nie przechodzi, tylko wiem, że jest niezasadna i nie chcę robić przykrości, jak również ważne jest dla mnie to spotkanie, a kiedy nie mówię, doktor o tym nie wie) próbuję coś powiedzieć. Nie jest to przyjemne, bo mówię o stażu, który się nie odbędzie. Wstydzę się mówić. Jestem niepoważna, boję się, że ośmieszam się, mówiąc tak, jak mówię. Kiedy milczę, mniej się wstydzę za siebie. Owszem, to, że nie mówię jest dziecinne. Ale to, jak mówię jest upokarzające. Więc nawet kiedy nie chcę milczeć, mówienie przychodzi z dużym oporem.

(…)

– Będzie pani dalej szukać pracy?

– Nie wiem jeszcze.

Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę rozmawiać o niczym poważnym, bo nie potrafię i czuję się wtedy, jak głupek.

– Mam takie spostrzeżenie, że dziś – tak samo jak w poniedziałek – przed rozmową w Salonie byłam bardzo zestresowana, a już kiedy tam byłam czułam się zaskakująco spokojnie.

Mówię cokolwiek, aby coś powiedzieć, pokazać, że chcę mówić.

– To było dzisiaj? Pewnie jest pani rozżalona?

– Tak, trochę jestem.

– A co w domu? Co ciekawego słychać?

– …

W jakim sensie? Co ma być? I w którym domu? Zastanawiam się i przychodzi mi do głowy jedna tylko rzecz, która była inaczej niż zazwyczaj. Po długiej przerwie ostatnio tata pił. Około 1,5 tygodniowy alkoholowy ciąg. Chcę o tym powiedzieć, ale… Wstydzę się. Jak mam o tym powiedzieć?! Każde sformułowanie, jakie mi przychodzi do głowy na określenie tego stanu wydaje mi się krępujące, upokarzające, nieprzyjemne. Więc jak powiedzieć?… I w sumie, jakie to ma dla mnie znaczenie? Ciąg minął i w zasadzie niewiele mnie ta sytuacja obeszła, bo przecież nie mieszkamy razem. W jednym podwórku – owszem, ale już nie w jednym domu, nie w jednym pomieszczeniu. Uznaję, że:

– Nic, co miałoby na mnie większy wpływ.

(…)

Sięgam do torebki po chusteczkę higieniczną i wycieram nos.

– Dlaczego pani płacze?

– Ja nie płaczę – Odpowiadam, bo rzeczywiście nie płaczę. Chciało mi się płakać. Ale nie w tej chwili, no i przecież nie płakałam ani wtedy, kiedy miałam łzy w oczach, ani teraz, kiedy łez nie ma i tylko muszę wytrzeć nos.

Mam się zapisać za dwa miesiące na dłuższą wizytę. 30 minut, a nie 15. Jestem bardzo zdziwiona, ale się cieszę. I w ogóle się cieszę, że przyjechałam. Choć było trudno i niewiele powiedziałam mam jednak z tego spotkania pozytywne wrażenie, może przez wyrażoną przez doktor chęć dłuższej wizyty.

Wychodzę i w drodze chce mi się płakać. Marzę o tym, by po prostu znaleźć się sama i wszystkie wrażenia dnia dzisiejszego wypłakać. Wszędzie jednak są ludzie.

Kiedy ja znikam. Świat zewnętrzny.

Ze środowej sesji terapeutycznej (16 maj 2018):

Stres.

Zaczynamy od kwestii organizacyjnej, tj. ustalenia godziny naszych przyszłych sesji. Później milczę.

– … Dzisiaj od rana mam zły nastrój.

– Z czymś on jest związany?

– Myślenie o stażu jest stresujące… Takie miałam myśli, podobnie jak przed poniedziałkowym spotkaniem w sprawie stażu… Że porwałam się na coś, co się nie uda… Ten długi czas stażu, pięć miesięcy… to mnie trochę przeraża.

– Czemu?

– … Jeżeli nawet słabo będę sobie radziła, to nie będą mogli się mnie pozbyć w czasie tych pięciu miesięcy. Miałabym wyrzuty sumienia, że jestem ciężarem.

– Oni wiedzą, na co się zgadzają. Zgłosili w urzędzie pracy gotowość przyjęcia osoby na staż trwający pięć miesięcy.

Wiem, że wiedzą, jakie są zasady. Nie wiedzą natomiast, że ja mogę sobie z niczym nie radzić. Nie wiedzą prawdopodobnie, że osoba może mieć problemy z wszelkimi czynnościami.

Po prostu boję się, że zawiodę.

Będę ciężarem przez długie pięć miesięcy i nie wiem, czy to wytrzymam. Ciążące w powietrzu napięcie, irytację, obcość, moje upokorzenie, poczucie winy. Zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie.

– Wczoraj powiedziałam, że trudniej mi teraz będzie mówić o tematach, które wcześniej omawiałyśmy na terapii. Powiedziałam, że z powodu poczucia, że nie są to tematy odpowiednie… Tak naprawdę, to wiedziałam, że mogę tutaj mówić o wszystkim, o czym chcę mówić 🙂 i że jest to odpowiednie, tylko chciałam to od pani usłyszeć.

– Tak jakby moje słowa były dla pani ważniejsze niż własne.

– Tak. Potrzebuję pani słów, potrzebuję widzieć aprobatę, pozwolenie. Często też, kiedy mam powiedzieć o czymś trudnym nie mówię tego od razu, tylko zaczynam okrężnie, zanim przejdę do konkretu. Łatwiej mi mówić, kiedy pani zadaje kolejne pytania.

Tak jak dziś. Dopiero, kiedy słyszę „Z czymś on jest związany?” mówię, z czym jest związany. Takie pytania, które aż cisną się na myśl. Czekam, aż padną. Wtedy łatwiej mi mówić. Mam pozwolenie na to, by mówić, jest to wtedy wprost oczekiwane.

Skupienie na zewnątrz.

– Myślałam też o tym, że trudno mi pogodzić dwie postawy: dorosłego i dziecka. Kiedy podejmuję wyzwanie, muszę włożyć w to dużo wysiłku i skupienia. Przestawiam się na odbieranie z zewnątrz, a nie ze środka. Nie mogę już się zajmować tym, co wewnętrzne, co czuję. Tak było na studiach. Cała byłam skupiona na tym, co na zewnątrz, bo wymagało to dużego skupienia. Musiałam być bardzo mocno skupiona, żeby dać radę.

– Dać radę wykonać zadanie czy sprostać oczekiwaniom innych?

– I jedno, i drugie.

– Czy myśli pani, że byłoby to wartościowe, żeby pani potrafiła nie ignorować swoich uczuć i myśli?

– … Tak.

– Jak się pani czuje, kiedy pani mówi, że: tak, jest ważne?

– Odpowiedź na pytanie była dla mnie oczywista. Tylko trudno mi było wypowiedzieć słowo.

Jak to zabrzmi.

– Jak się pani czuje w stosunku do mnie, kiedy zadaję pytanie, na które odpowiedź jest według pani oczywista?

– Nie wychwytuję żadnej reakcji w stosunku do pani. Ale w sobie czuję lęk. Trudno mi było wypowiedzieć. Często jest dla mnie trudne odpowiedzenie na pytanie, gdzie odpowiedzi mogą być tylko „tak” lub „nie”. Takie „tak” i „nie” brzmią jak decyzja. Wywołują też w osobie pytającej nagłą reakcję. Takie odpowiedzi są radykalne. Trudno później je sprostować, wycofać się, złagodzić. Kiedy mam odpowiedzieć „tak” obserwuję siebie z pani perspektywy. Boję się, że głos mój zabrzmi niepewnie albo nieładnie. Słucham swojej odpowiedzi.

– I wtedy właśnie zaczyna pani ignorować swoje odczucia. Pani lęk rośnie, kiedy zaczyna się pani zajmować moją osobą. To jest sposób na to, aby nie zajmować się swoimi odczuciami.

No, tak. Nie myślę nad tym, z czym wiąże się nieignorowanie siebie, tylko właśnie to robię, choć niespecjalnie. Nie czuję emocji związanych z odpowiedzią, tylko z odpowiadaniem, artykułowaniem odpowiedzi, brzmieniem. Wychodzę z siebie; nie wiem, co czuję na pytanie, wiem, co czuję na wypowiedzenie słowa.

Spoglądam na zegar. Zostało pięć minut do końca.

– Trudno mi dzisiaj było się skupić.

– Wiąże to pani z jakąś przyczyną?

Uh, znowu czekałam na pytanie.

– Rozmowa o godzinach wiązała się ze stresem. Już wspominałam, że trudno mi mówić słowa: „Przepraszam” i „Dziękuję”. Jak dziś rozmawiałyśmy o możliwościach zmiany godziny czułam wdzięczność za to, że pani się tym zajęła, ale nie podziękowałam i chyba dlatego trudniej mi było później rozmawiać.

– Czyli zauważa pani, że kiedy nie wyraża swoich uczuć, powstaje więcej lęku?

– Tak. Teraz, kiedy już o tym powiedziałam jest lżej, ale w trakcie mówienia było trudno.

– A jednak ta trudność pani nie powstrzymała 🙂

– Poczułam teraz nagle, że jestem zmęczona. Wcześniej trudno mi było się skoncentrować i wymawiać, ale dopiero teraz czuję zmęczenie.

Wyjątkowo trudno było mi dzisiaj wymawiać. Mieszały mi się końcówki, szyk zdania, język pracował jak zdrętwiały, trochę seplenił, czemu się dziwiłam. Trudno mi było wymawiać poprawnie. Język żył trochę własnym życiem. Żeby działał poprawnie musiałam się mocno skupić.

Powiedz, że mogę.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (15 maj 2018):

Nieprzyjemna zmiana.

Milczymy. Później mówię, że trochę mi niedobrze, że się spieszyłam i że ostatnie dni były stresujące. Na pytanie pani terapeutki mówię o mojej wczorajszej rozmowie, a wraz z kolejnymi pytaniami opowiadam więcej o potencjalnym stażu. Jeżeli zdobędę tę pracę, konieczne będzie ograniczenie naszych sesji do jednej tygodniowo.

Kończymy omawiać ten temat. Popadam w milczenie. Pojawiają się łzy. Na pytanie o milczenie odpowiadam:

– Trochę mi smutno.

– Co jest tego powodem?

– Kiedy dziś rozmawiałyśmy o stażu, miałam poczucie, że marnujemy czas… I poczucie, że teraz, kiedy zaczęłyśmy rozmawiać o rzeczach poważnych, kojarzących się z dorosłością – już nie będę potrafiła być taka otwarta, jaka byłam. Po tym, jak mówiłyśmy o stażu czułam, że dużo trudniej jest wrócić do tematów, jakie wcześniej na terapii poruszałyśmy… Zaczynam się stawać bardziej dorosłą i mówienie o dzieciństwie staje się bardziej krępujące.

– Dlaczego?

Milczę. Próbuję to wyjaśnić, ale nie wychodzi mi to. Sama niedokładnie wiem, o co chodzi, co czuję.

– Czy jest to poczucie, że mówienie o dzieciństwie jest nieodpowiednie?

– Tak.

– W dzieciństwie powstało wiele schematów, które dzisiaj w pani funkcjonują. (…) Odpowiednie jest wszystko, o czym pani chce mówić.

To dobrze. Niby wiem, że tak jest, ale kiedy padają słowa jest to dla mnie jak pozwolenie mentalne. Chodzi o pokazanie: Wiem, że to dziecinne, zdaję sobie z tego sprawę. To zdjęcie odpowiedzialności, bo: To pani mówi, że jest to w porządku. Że nie jest to nie na miejscu. Pani pozwala mi być dzieckiem i mówić o tym, co dla mnie ważne.

Gram dorosłą, kiedy sytuacja tego wymaga.

Jest we mnie poczucie, że dorosłemu nie wypada mówić o swoich problemach, emocjach, o tym, że w głębi duszy jest wciąż jeszcze dzieckiem.

Jest we mnie obawa, że pani terapeutka uzna mnie za śmieszną: Mówię i myślę jak dziecko, a staram się o pracę. Jak niby myślę, że sobie poradzę?!

Studia – czas wyjścia z domu, wysiłek bycia praktycznym, wysiłek skupienia, przystosowania społecznego. Załatwianie spraw. Rozmowy. Duże skupienie. Duży wysiłek. Żeby „nadążyć”, żeby nie „odstawać”, żeby nie być sama. Starałam się myśleć jak inni. Nie było miejsca na luźne rozmyślania. Przestawienie umysłu ze stanu „dziecko” na stan „dorosły”.

W dziecku jestem swobodna. Nie muszę udawać.

Na terapii nie musiałam być dorosłym; nie musiałam udawać, grać.

Chodzi o to, że trudne jest współwystępowanie dorosłego i dziecka.

Kiedy rozmawiamy poważnie (w domyśle: jak dorośli – moje odczucie) jest więcej lęku, mniej otwartości, mniej radości z kontaktu, poczucia bliskości.

 

 

 

 

 

 

 

O emocjach w relacji.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (8 maj 2018):

Po długiej przerwie.

Siedzimy w milczeniu. Odwracam się, by spojrzeć na zegar. Milczymy tak od 15 minut.

Czy jestem dziś bardziej zestresowana?

Odpowiadam, że nie, nie odczuwałam różnicy pomiędzy tą przerwą a przerwami pięciodniowymi i dalej milczę. W końcu mówię:

– Nie wiem, czy pani pamięta. Mówiłam przed przerwą, że przez prawie dwa tygodnie będę musiała brać połowę mojej dawki leku. Wczoraj byłam u doktor, dostałam receptę i dziś jest pierwszy dzień, kiedy biorę dawkę właściwą. Nie odczuwałam tej zmiany, a obawiałam się trochę, że coś może się dziać, bo to jednak spora nagła zmiana.

Kończę to mówić i znów milknę. Powoli, bardzo powoli nastrajam się do powiedzenia. Krępuję się, aż w końcu:

– Wczoraj moja siostra się zdziwiła… – Znów kilka minut milczenia – Siostra zdziwiła się wczoraj, kiedy powiedziałam… Kiedy wyraziłam radość na dzisiejszą sesję… Tak dosłownie to powiedziałam, że się za panią stęskniłam. Siostra była zdziwiona. Spytałam, co ją dziwi: to, że ja za kimś tęsknię czy że tęsknię za panią? Powiedziała, że… Co ona powiedziała?… A, powiedziała, że to dziwne, że cieszę się, a nie boję na terapię. A ja właśnie się cieszyłam. Bać się zaczęłam dzisiaj.

Im bliżej, tym straszniej.

– Im bliżej kontaktu, tym w pani więcej pojawia się lęku. Teraz, kiedy pani o tym powiedziała, czy poczuła się pani spokojniej?

– Tak. Później przez chwilę chciało mi się płakać.

– A co się takiego pojawiło? Wzruszenie?

– Nie… Ten płacz pojawił się chyba jako wynik napięcia.

– Trudno było pani o tym powiedzieć?

– Tak.

Znowu milczę długo.

– Przychodzi pani, milczy i się stresuje, otwiera się i nagle zatrzaskuje. Jakby to już było dość, jakby trzeba się było natychmiast zatrzymać.

Milczę. Milczę, bo kolejna rzecz, jaką chcę dziś omówić jest bardzo krępująca. Krępująca do opowiedzenia.

– Chcę, żeby pani wiedziała, ale nie chcę o tym mówić.

Milczę.

– Nie ma innego sposobu, żebym się dowiedziała niż ten, że pani mi o tym mówi.

Myślę sobie, że jest. Pisanie. Ale nie przygotowałam na dziś notatki. Więc zaczynam mówić. Rozmawiamy. Bardzo się cieszę z dzisiejszego spotkania. Wychodzę radosna.

 

Ze środowej sesji terapeutycznej (9 maj 2018):

Trudno mówić. 

Nie zaplanowałam na dziś tematów. Na pytanie pani terapeutki, czy jest coś z wczorajszej sesji, do czego chcę wrócić, mówię:

– Wczoraj, kiedy – odnośnie mojej radości na sesję – zapytała mnie pani, czy trudno było mi o tym powiedzieć, odpowiedziałam, że tak. Myślałam, że pyta pani o to, czy było mi trudno powiedzieć o tym siostrze. Później pomyślałam, że raczej pytała pani, czy tutaj trudno mi było powiedzieć. Odpowiedź brzmi tak samo.

Pani terapeutka wspomina, że dużo czasu potrzebowałam, zanim wczoraj powiedziałam o moich pozytywnych uczuciach.

No, tak. Zaczęłam mówić i urwałam w połowie zdania. Milczałam. Później podjęłam mówienie, ale powiedziałam najpierw: „wyraziłam radość na sesję”, zanim (trochę zła) szybko (aby mieć to za sobą) i niby mimochodem (żeby nie brzmiało to bardzo poważnie) wyrzuciłam: „tak dosłownie to powiedziałam, że stęskniłam się za panią”.

Spontaniczność mówienia. Kwestia zaufania.

– Myślałam ostatnio o tym, że takie moje ukrywanie wielu rzeczy, to, że nie mówię tego, co myślę, że często milczę – to jest jakieś… jakaś nieuczciwość i brak zaufania. Względem innych i siebie. Dlatego powiedziałam siostrze o mojej radości. Bo nie miałam chęci o tym mówić.

– A czy czuje pani, że taka szczerość, dzielenie się z siostrą myślami, uczuciami – to pozytywnie wpływa na waszą relację?

– Tak. Ja pamiętam, jak nie rozumiałam siostry, która mówi rzeczy, które przyniosą negatywną reakcję. Nie wiedziałam, czy ona nie przewiduje, że jej słowa spotkają się z dezaprobatą i nieprzyjemną odpowiedzią i że będzie później zdenerwowana? Czy przewiduje i mimo wszystko mówi? Teraz zauważam, że mówienie to szacunek do siebie, do swoich myśli. Ostatnio siostra powiedziała, że nasza ciocia traktuje ją gorzej niż wszystkich. Wczoraj powiedziałam siostrze o tym, co zauważyłam: Po tych jej słowach o nierównym traktowaniu, o traktowaniu jej bez szacunku coś się zmieniło. Ciocia, nie wiem, czy umyślnie czy nie, ale zaczęłam inaczej się odnosić do mnie. Gorzej, bardziej sucho i bezosobowo. Tak jakby nie potrafiła mojej siostry traktować lepiej i dla równowagi musiała mnie traktować gorzej.

– Co to znaczy? Jak panią potraktowała?

– Taka sytuacja. Siedziałyśmy z siostrą przy telewizji i ciocia powiedziała do mnie, żeby iść coś zrobić. To takie „iść”, a nie „idź”, które zawsze bardzo denerwuje moją siostrę. Powiedziałam, że pójdę za 15 minut, bo piłam kawę i chciałam później umyć zęby. Siostra zdziwiła się, że tak odpowiedziałam. Trochę się bałam. Nie wiedziałam, jaka będzie reakcja, bo wcześniej zazwyczaj szłam od razu, nie mówiąc nic albo zgadzając się. Ciocia powiedziała, że jak chcę, ale – widać nieprzyjemnie jej było z moją odpowiedzią, bo dodała – będzie gorzej, bo goręcej na zewnątrz.

– Jak się pani czuła, kiedy ona tak się do pani zwróciła, mówiąc w ten sposób, sucho i używając bezokolicznika?

– Nie wiem, jak ja. Ale jest tak, że ja już przeczuwam, jakie emocje wywoła dane zachowanie w mojej siostrze. Mogę przewidzieć, kiedy się zdenerwuje i było mi z tego powodu nieprzyjemnie.

– A jakie uczucia poczuła pani względem cioci?

– Współczucie. Bo myślę, że ona nie chce, tylko nie potrafi inaczej.

– Dużo jest w pani zrozumienia dla innych. Rozumie pani, skąd się biorą ich zachowania i uczucia. Coś jeszcze pani poczuła, zostawiając uczucia innych?

– … Było mi trochę przykro, że tak do mnie mówi. … I chyba złość.

– Mówi pani tak: współczucie, było mi przykro, chyba złość. „Chyba” to znaczy, że nie jest pani pewna?

Złość schowana. 

– Złość to takie uczucie, które… ze względu na mnie i na innych musiałam w sobie hamować. Wyrażanie złości nie przynosiło efektów. Dla mnie zawsze był ważny spokój. Chciałam, żeby nie było nieprzyjemnych rozmów, żeby wszyscy dobrze się czuli.

– A jak się pani czuła, kiedy hamowała swoją złość?

– … Nie wiem. Spróbuję sobie przypomnieć jakąś sytuację, to pewnie będzie łatwiej… To sytuacja z moją ciocią, w czasie studiów. Ciocia spytała, jak mi się podobają przedmioty. Moje „Za ciekawe to one nie są…” zezłościło ją. Byłam wtedy zła i nie okazałam złości. Dlaczego ciocia jest zła, kiedy odpowiadam na pytanie? Moja złość nie była bardzo wyraźna, bo większy był strach, wynikający z: 1.rozmowy, 2.rozmowy z moją ciocią, 3.rozmowy na temat studiów, 4.niezadowolenia cioci. Później już odpowiadałam na takie pytania wymijająco, bo nie lubiłam kłamać, a wiedziałam, że prawdy ona nie chce słuchać. Inna sytuacja. Nie uczestniczyłam w niej bezpośrednio. Siostra mi opowiedziała. Ciocia rozmawiała z moją siostrą telefonicznie i zapytała o mnie: jak tam u mnie w pracy. Usłyszała: Irytująco i nudno. To oczywiście nie była odpowiedź, jakiej oczekiwała. „To ciekawe, co ona chce robić?!”. A ja nie rezygnowałam. Starałam się, jak potrafiłam. Było mi przykro, że tak powiedziała.

– Czy nie jest tak, że to samo dzieje się tutaj? Ukrywa ją pani także przed sobą?

Chyba tak. Myślę. Myślę o tym, że często nie wiem, czy czuję złość. Blokuję ją, bo jest niesprawiedliwa, krzywdząca, męcząca. Ile jeszcze mamy czasu? Odwracam się, by spojrzeć na zegar. Dużo czasu.

– Co się stało, kiedy wypowiedziałam te słowa? Nagle pani stała się bardzo poważna, później pani spojrzała na zegar. Co te słowa wywołały?

– Jakie słowa? Nie pamiętam, o czym pani mówiła.

(…)

– Zauważyłam, że ma pani ciemną bluzkę, ale dzisiaj mi to nie przeszkadzało. Wcześniej było tak, że miałam gorszy nastrój i mniej mówiłam, a dziś było inaczej.

– Może to dlatego, że pewniej się już pani tutaj ze mną czuje? Dlatego takie szczegóły nie mają już znaczenia. Jest pani bardziej zaangażowana w rozmowę.

– A może dlatego, że dużo słońca jest dzisiaj, to całość jest zrównoważona.

(…)