Już to robiłam.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (9 grudzień 2019):

Spóźniam się na terapię, bo z wizyty u doktor wychodzę o 10:10, czyli od dzisięciu minut powinnam być na terapii. Jestem taka niepoważna, taka żałosna i wstydzę się za siebie. Zła jestem na doktor, u której miałam wizytę przed sesją. Chcę płakać, naprawdę płakać tak, jak to czuję, ale nie potrafię, nawet gdy zasłonię twarz.

Łzy mam gęste i lepkie. Stoją mi w oczach, na rzęsach, skondensowane. Trudno im zejść z moich oczu, kleją się do ich powierzchni. Kiedy płyną, szczypie mnie od nich twarz. Opowiadam o spotkaniu z doktor.

– Usłyszałam jedno zdanie, które odebrałam jako nieprzyjemne i poczułam, że nie mam ochoty z nią rozmawiać.

Zła jestem na doktor. Zła jestem – chyba profilaktycznie – na panią terapeutkę.

– Ja mogę pani pomagać tylko wtedy, kiedy pani mówi. Jedyne narzędzia, jakie mam to rozmowa. To zabrzmi brutalnie. Jeżeli pani nie będzie ze mną rozmawiała, to ja powiem pani, co się stanie. Ja będę musiała poradzić sobie z tym, że pani nie pomogłam. Będę pomagać komuś innemu. Wielu jest ludzi, którzy potrzebują terapii i którym mogę pomóc, a pani pomóc nie mogę, jeżeli decyduje się pani milczeć.

Nie, to nie brzmi brutalnie. Brzmi prawdą. Z terapii w ostatnich tygodniach niewiele wynoszę. Nie przygotowuję się, a bez przygotowania… długo trwa, zanim zdecyduję się wybrać i podjąć temat. Terapia, sesje stały się iluzją i zajęciem na 10 godzin w tygodniu (z drogą do i z Warszawy). Nawet już mnie nie cieszy obecność pani terapeutki. Czasami pojawia się jeszcze myśl o przytuleniu, ale nie próbuje się już zbliżać.

Kiedy pani terapeutka dziś do mnie mówi, nie wiem, czy chcę na nią patrzeć, czy nie. Kiedy patrzę, nie chcę wyrażać emocji, które mam.

Naiwnych dziecięcych emocji.

Nie chcę, by myślała, że to, co mówi robi na mnie wrażenie. Nie chcę, by myślała, że są dla mnie ważne, ona i doktor. Nie chcę, żeby myślała, że ja chcę być ważna dla nich.

W zasadzie, nie robi to na mnie wrażenia. W zasadzie, pani terapeutka nie jest dla mnie ważna. W zasadzie, jakie to ma znaczenie, czy ja jestem ważna dla niej?

Pani terapeutka jest życzliwa, ale co z tego?

Co z tego, kiedy ja niczego dla siebie nie chcę. Kiedy, konkretnie, chcę dla siebie niczego?

Temat niepoważny, dziecinny.

Figurka z masy solnej. Prezent dla doktor. Dąsy na nieprzyjemny ton.

A jednak, milczenie jest bardziej niepoważne niż przyznanie się do niepoważnych uczuć. Włączają się wspomnienia. Kiedyś mówiłam tu bardzo intymne myśli, bardzo osobiste wspomnienia i emocje, jak również moje głupiutkie niepoważne myśli, które były ważne dla mnie i pani terapeutki.

Były ważne, bo budziły we mnie emocje. Ważne nie musi być poważne; przypominam sobie, że o tym rozmawiałyśmy. Mówiłam, że się wstydzę i mówiłam to, czego się wstydzę. Odpowiadałam na pytania, teraz czasem je zbywam. Wspominam tamte czasy i tęsknię. Nie wiem, jak to zrobić, ale wiem, że mogę, skoro już to robiłam.

Zostaje mi pięć minut. Mobilizacja.

– Jest jedna rzecz, która myślę, że jest dla mnie dość ważna, a nie powiedziałam o niej, bo to niepoważne. Ponieważ z doktor widziałyśmy się teraz ostatni raz przed Świętami, przygotowałam coś dla niej, prezent. I go jej nie dałam. Po tych słowach, które usłyszałam na wstępie i które zabrzmiały nieprzyjemnie, czułam, że nie chcę jej go dać. Zastanawiałam się, co z nim w takim razie zrobię. Nie chcę dać go pani. Nie chcę dać pani prezentu, który miał być dla kogoś innego. Dla pani zrobię coś nowego, na następny tydzień. U doktor nie chciałam pokazywać, co czuję, że jest mi przykro z powodu tego, jak się do mnie zwróciła. Nie płakałam (…)

(…)

Obojętność i łzy.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (28 październik 2019):

Podchodzę do fotela. Waham się, lecz przysuwam go nieco naprzód.

Kiedy patrzę na zegarek, wskazuje on już piętnaście minut milczenia. Płaczę. Mam zamiar mówić, ale mija jeszcze około dziesięciu minut, zanim wypowiadam:

– Pomyślałam, że jest mi wszystko jedno. I zachciało mi się płakać (…) Po ostatniej sesji… Byłam trochę zła na panią i przygnębiona… Dwie rzeczy na ostatniej sesji… O pierwszej już wtedy mówiłyśmy. Powiedziałam, że nie widzę, żeby się pani cieszyła na mój widok i … że jestem pani obojętna.

– I po sesji wyszła pani nadal z tym przekonaniem?

– Tak.

– Jak pani myśli: prowadziłabym pani terapię przez trzy lata, gdyby była mi pani obojętna?

Już trzy lata?

Cały czas płaczę. Nie czuję się przekonana. Ja, mówiąc: „jestem pani obojętna”, miałam na myśli: „nie jestem częścią pani życia, nie jestem kimś szczególnym, bliskim, zniknie pani, jak tylko skończę terapię” – ale wstydzę się powiedzieć w ten sposób.

Chciałabym widzieć, że jestem ważna. Chciałabym usłyszeć, że jej na mnie zależy. Chciałabym, żeby się uśmiechnęła.

Nie widzę. Nie słyszę. Nie dostaję uśmiechu. Pani terapeutka patrzy po prostu. Nie mam pojęcia, o czym teraz myśli. Jest nieprzenikniona. Jakby nic się w niej nie działo. Jakbym nie budziła w niej żadnych emocji. Może rzeczywiście źle się czuje?

I właśnie,:

– Druga rzecz to… Martwiłam się o panią. Miałam wrażenie, że jest pani smutna albo zmęczona. To mnie przygnębiło.

– Dlaczego? Myślała pani o tym, że mogę zachorować i nie mieć już w sobie przestrzeni na zajmowanie się pani terapią?

– O tym nie myślałam. Raczej… To, że była pani wtedy smutna albo zmęczona było dla mnie przygnębiające.

Jak mam o tym powiedzieć? Przygnębia mnie myśl, że pani terapeutka może nie być szczęśliwa, że może być chora, nieszczęśliwa, cierpiąca. A ja nie mogę nic zrobić. Nie mogę jej przytulić, pocieszyć, wysłuchać. Nie mam dostępu do jej życia.

– Współczuje mi pani?

– … Nie wiem… Cierpienie wydaje się być wszechobecne.

– Nadal nie jest to dla mnie jasne.

– Fakt, że odczuwa pani jakąś przykrość otwiera drogę do myślenia, że może panią spotkać coś jeszcze bardziej przykrego. Nawet, jeżeli jest dobrze, za chwilę może być źle.

– Czy pani doświadcza w swoim życiu czegoś takiego? Że jest różnie; raz jest bardzo intensywnie, jak te dwa tygodnie pani szkolenia, a później zostaje pani w domu i nie dzieje się nic.

(…)

– Kiedy pani skupia swoją uwagę na mnie, nie możemy zajmować się panią. Interpretuje pani moją twarz. Widzi smutek albo zmęczenie. Kiedy myślę o tamtej środzie, nie działo się u mnie nic szczególnego. Może byłam mniej wyspana. To jest w ogóle nie ważne. Ważne jest to, że pani widzi zmęczenie. Nie wie pani, czy ja rzeczywiście jestem zmęczona, czy jestem smutna albo czy coś mnie boli. A pani myśli biegną dalej. Przestaje mieć pani kontakt ze mną, tylko jest pani w swoich wyobrażeniach o mnie. Możemy się umówić, że na kolejnej sesji skupimy się na pani?

(…)

Łzawa sesja dobiega końca. Wstaję i nie wiem, co robić. Chciałabym przytulić się do pani terapeutki – albo przytulić panią terapeutkę; nie wiem, co bardziej – i jednocześnie wcale tego nie potrzebuję i nie ma to znaczenia. Myślę, by jednak spróbować.

Żegnamy się. Czas odejść, ale nie odchodzę. Zamierzam przytulić panią terapeutkę.

Słyszę „Do zobaczenia”. Pani terapeutka jest spokojna, ale stanowcza. Nie jest słaba. Może czuła się nieco gorzej, może nie jest w swojej najlepszej formie, ale wewnętrznie jest stała, silna. I nie chce, żebyśmy się przytulały. Ja chcę, ale widzę w jej twarzy i postawie pewność i wiem, że ma rację. Wychodzę. W drzwiach patrzę jeszcze na panią terapeutkę. Mam wrażenie, że dumna jest ze mnie.

Moje działanie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (25 wrzesień 2019):

Więc, czemu trudno mi było powiedzieć o moim kursie florystycznym?

– (…) W domu unikam mówienia o moich decyzjach i działaniach. Boję się oczekiwań, presji, jaka się pojawia, kiedy ciocia wie, że coś podejmuję. Tak, jak z moją pierwszą pracą. Zanim zaczęłam pracować, powiedziała: „Postaraj się chociaż miesiąc wytrzymać”, a kiedy odchodziłam z pracy po trzech miesiącach, była niezadowolona. Jakby był to mój kaprys albo brak starań. Powiedziałam, że nie rozumiem – nie wierzyła. To ja znalazłam tę pracę i to ja podejmowałam starania, i zależało mi. Natomiast działo się tak: moje działania stawały się jej oczekiwaniami. To, że z drugiej mojej pracy odeszłam z własnej woli, przekreślało całe starania i to, co udało mi się dokonać przez pół roku. Ważne była była tylko ta „głupota” odejścia z pracy. To przykre, ale mimo to ja jestem raczej zadowolona z tego, jak się starałam i jak sobie tam radziłam.

– A tutaj, co się dzieje takiego, że również mi nie chciała pani mówić o swoim kursie?

– … Chyba chodzi o to, że… To znowu nie jest mój pomysł, tylko jednej z pań, u których sprzątałam.

– Czyli obawia się pani, że ja także panią ocenię.

(…)

– A skąd ten pomysł, że florystyka?

– Ta pani pomyślała, że może florystyka na przykład. Powiedziała, że mam zdolności artystyczne i może w tym kierunku powinnam czegoś poszukać.

– A pani co o tym myśli?

– Jak usłyszałam o florystyce, miałam mieszane uczucia. Nigdy o tym nie myślałam i nie wiem, czy to jest coś, co lubię i w czym mogę być dobra. Z drugiej strony, o tym, że spodoba mi się robienie biżuterii z koralików, też wcześniej nie myślałam i przypadkiem się tym zajęłam; zobaczyłam książkę o biżuterii z koralików i pomyślałam, że będzie to jakieś zajęcie, ale nie miałam pojęcia, czy mi się spodoba. No, i tak, spodobało mi się.

(…)

Między nami.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (23 wrzesień 2019):

Zaczynam od wyjaśnień, dotyczących mojej nieobecności w poprzednim tygodniu.

– (…) Pierwszy raz, opuszczając wizytę nie czułam żalu. Wcale nie było mi smutno, że nie ma mnie na sesji.

– Dlaczego?

– … Może to… Ostatnie sesje były w dużej części milczące. Nieobecne emocjonalnie. Nie czułam, że to się zmieni.

– Dlaczego tak się dzieje, że jest pani ostatnio bardziej zamknięta w sobie?

– … Myślę, że są dwie rzeczy. Jedna to… Pani i doktor… Moja relacja z K…. Mam wrażenie, że według was robię coś niewłaściwego, przekraczającego prawo – dlatego nie wiem, czy mogę tutaj bez obaw mówić o naszych spotkaniach.

– … To prawda; ja wyraźnie powiedziałam, że pani postępowanie jest… prawnie niewłaściwe, ale to było wtedy. Bo rozumiem, że chodzi o ten okres, kiedy była tam pani pracownikiem, tak?

– Nie. Teraz też.

– Wtedy, kiedy pani była pracownikiem było to niezgodne z prawem. Natomiast kiedy przestała pani tam pracować, to ja nie widzę w waszej relacji nic wykraczającego poza prawo. Nie uważam, że jest to niewłaściwe. Rozumiem, że wątpliwości dotyczą tego, czy K., jako osoba niepełnosprawna właściwie odbiera rzeczywistość, czy rozumie, co się dzieje,… Z racji jego niepełnosprawności mogą pojawiać się pytania, czy nie jest tak, że pani go wykorzystuje… Ja zdecydowałam, że nie będę tego oceniała (…) Pani obawia się mojej oceny. To naturalne, że w takim razie obawia się pani ze mną tym dzielić… Teraz w pani oczach pojawiły się łzy. Co pani czuje?

– Płaczę, bo cieszę się, że pani o tym powiedziała i dlatego, że ta sytuacja jest trudna dla mnie.

(…)

– Powiedziałam, że są dwa powody mojego wycofania na sesjach. O jednym już powiedziałam, drugi… Jakiś czas temu była u nas taka sytuacja… Nie mogłam pani dotknąć i było to dla mnie bardzo trudne. Często pod koniec sesji bardziej się otwieram. Tamtego dnia pojawiła się obawa… Bo te odczucia, które się pojawiły były trudne do zniesienia. I pojawiła się obawa, że odczucia pojawią się znowu, na sam koniec sesji; i zostanę z nimi sama, bo sesja się zakończy i nie wiem, jak sama sobie z nimi poradzę.

– Rozumiem. Ale kiedy nie będzie pani na to pozwalała, to nic się nie zdarzy. Nie będę mogła pani pomagać. Jakie to były odczucia? Chodzi o rodzaj tych odczuć czy o to, że coś dzieje się w pani bardzo intensywnie?

– Chyba chodzi o intensywność.

– (…) Czyli to milczenie wynika z tego, co między nami. Nie z tego, co dzieje się poza terapią, tylko z tego, co w naszej relacji. Obawia się pani mojej oceny. Obawia się pani emocji, które się pojawiają w stosunku do mnie, kiedy się pani otwiera.

– Tak.

(…)

– W październiku nie będzie mnie przez dwa tygodnie. Trudno mi było pani o tym powiedzieć. Unikałam tego tematu, zwlekałam.

Pani terapeutka pyta, czy w środę porozmawiamy właśnie na ten temat: dlaczego zwlekałam z informacją o kursie, który podejmuję.

Blisko to jest człowiek.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (20 maj 2019):

Pani terapeutka mówi, że nie może przechowywać dla mnie w gabinecie materiałów, które ostatnio przyniosłam. Może mi je oddać albo załączyć do mojej historii choroby. To materiały pisane, osobiste i nie może ich przechowywać tak, jak przechowuje moje figurki. Nie jestem zaskoczona. Też widzę tę różnicę i nie wiedziałam, czy będę mogła je tu przechować.

Milczę. Długo milczę. Odwracam się, by spojrzeć. 10 minut minęło od mojego wejścia. Milczę dalej. Mija jeszcze pewnie drugie dziesięć albo i więcej minut, aż zaczynam powoli mówić. Wyjaśniam, czemu milczę.

– Czuję zmęczenie i brak energii, lęk.

Milczę długo, po czym:

– Mam poczucie, że jest pani daleko.

Pani terapeutka mówi, że jest tak samo blisko, tak samo zaangażowana i obecna, jak zawsze, natomiast rozdziela nas moje milczenie.

– Chciałabym być trochę bliżej.

Milczę i wyczuwam daleko zalegające łzy. Tak daleko, że nie potrafię do nich dotrzeć. Nie mogę też mówić. Stresuję się, ale decyduję wykonać niewielki ruch do przodu. Pani terapeutka przypomina, że mam mówić, a nie realizować.

Wiem. Powiedziałam o tym. I co?

Jestem odrętwiała, nie chce mi się myśleć i mówić. Nic mi się nie chce. Boję się wykonać ruch, ale i bać się nie mam siły. Obojętne. Są, momentami czuję przebłyski emocji, łez, ale nie potrafię do nich dotrzeć. Zaraz się wymykają. Jak je złapać? Usiadam odrobinę bliżej pani terapeutki. Przesunięcie jest niewielkie, szacuję je na 10 – 15 centymetrów, bo chcę choć troszkę być bliżej, a wiem, że znacznie bliżej być nie mogę na pewno.

Zaraz zaczynam mówić. Czuję się. Liczę na to, że mówiąc, zapobiegnę nakazowi powrotu.

Cieszę się, że nie zostaję przesiedlona. Dziwię się, jak wiele zmieniło to niewielkie przesunięcie. Panią terapeutkę widzę teraz wyraźnie. Widzę ją, jako człowieka. Widzę twarz człowieka. Osobę.

O wiele lepiej się czuję i z tej radości myślę i mówię.

Jestem.

Potraktowane poważnie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (3 kwiecień 2019):

Przysuwam odrobinę mój fotel i siadam. Po kilku minutach uświadamiam sobie, że zbyt mało się przysunęłam. Nie jesteśmy tak, jak zazwyczaj. Odległość jest większa i pani terapeutka jest daleko. Nie czuję się dobrze. Ta odległość jest nienaturalna. Stresuję się.

Przybliżyć się? Boję się wykonać ruch, zwrócić na siebie uwagę, usłyszeć…

– Co się dzieje, że pani milczy?

– Chciałabym być bliżej.

– Z jakimi myślami dzisiaj pani tu przyszła? Co pani czuje? O czym chce porozmawiać?

– Wcześniej było mi nieprzyjemnie w okolicach mostka, teraz, po pani pytaniach, czuję tam lekki ból.

– To pokazuje nam, jak zwiększa się w pani lęk, kiedy zapraszam panią do rozmowy. Coś jeszcze pani czuje?

Chyba nie. Później trochę słabo mi się robi, coś cicho piszczy, trochę głowa boli.

Czuję, że tracimy czas, bo nie mogę rozmawiać, kiedy jesteśmy daleko. Wykonuję ruch do przodu i zasłaniam twarz, uspokajam się. Patrzę na panią terapeutkę.

– Już mnie nie boli.

Pani terapeutka mówi, że nie możemy się zajmować moimi emocjami wtedy, kiedy je rozładowuję, przysuwając fotel.

– Te fotele są ustawiane tak, by można komfortowo prowadzić rozmowę. To jest naturalna dla rozmowy odległość i jest ona wyznaczona w jakimś celu, także po to, bym ja czuła się dobrze. Wyznacza granicę, a pani tę granicę przekracza.

Pani terapeutka mówi o granicach, o szacunku, nieprzekraczaniu.

?! Czuję się oszukana. Czy to, że przestawiam fotel jest niegrzeczne, nieodpowiednie, niemoralne? Dlaczego teraz się tego dowiaduję? Wcześniej pani terapeutka zgodziła się na to, bym odrobinę przysuwała fotel.

Źle się czuje, kiedy jestem bliżej? Jest mi przykro.

Widzę ostrożność, delikatność pani terapeutki. Wiem, że nie chce mnie urazić i mówi tyle, ile jestem w stanie przyjąć.

Opowiadam mój sen. Ból mostka znowu się pojawia i towarzyszy przez cały czas opowiadania.

Krzyczę: Nie dotykaj! Uświadamiam sobie, że krzyczę – i boję się. „Boję się (…) i boję się, że zapyta: Dlaczego?”.

„Boję się, że zapyta: Dlaczego?”. Nie chcę pytań, nie chcę o tym mówić, nie chcę, by zostało to powiedziane.

Po prostu zrozum to bez słów! Zrozum i przestań!

W tym śnie jest mój strach przed rozmową. Unikanie rozmowy. Brak przekonania, że rozmowa może coś naprawić.

A może brak przekonania, że rozmowa się odbędzie? Że odbędzie się poważna rozmowa, czyli taka, w której uczestnicy chcą słyszeć, nie tylko mówić, ignorować, przekładać znaczenie na takie, jakie jest wygodne. Że słowa zostaną: raz – usłyszane takimi, jakie są, a dwa – potraktowane poważnie.

(…)

Zakaz dotyku. Bezsens.

Ze środowej sesji terapeutycznej (30 styczeń 2019):

Za kilka minut sesja. Mam wielką ochotę, by uciec.

Nie iść na spotkanie z panią terapeutką. Nie pojawić się w DPS-ie.

Mogę nie zjawić się na sesji, ale do pracy jechać muszę. Praca straszniejsza od terapii. Skoro więc jadę do pracy, to idę tym bardziej na sesję; już się nie zastanawiam.

Ustawiam odległość, w jakiej czuję się komfortowo; odległość do rozmowy. Milczę. Pani terapeutka delikatnie przypomina mi o upływającym czasie. Rozglądam się po pokoju, wzrok zatrzymuje się na kalendarzu.

– Czy mamy za tydzień sesję?

Nie mamy.

– A za dwa tygodnie?

Tak.

Uff, to dobrze. Nie pamiętałam, jak długa ma być przerwa.

Milczę. Chcę teraz powiedzieć… Intensywnie myślę, ale…

– Skąd się bierze to milczenie?

– Nie mogę sobie przypomnieć słowa…

Myślę i nie mogę. W końcu mówię:

– W weekend siostra powiedziała, że jestem apatyczna i… Właśnie tego drugiego słowa nie mogę sobie przypomnieć. Chodziło o to, że bez energii, nieobecna, bez życia. Odpowiedziałam jej, że czuję blisko złość, a daleko – płacz. Siostra zdziwiła się, że można czuć złość i wyglądać tak, jak ja. Że złość może być bierna.

(…)

– W poprzednią środę mówiłam, że tydzień zaczął się dla mnie ciężko.

Pani terapeutka kiwa głową na znak, że pamięta.

– (…) W czwartek (był to dzień moich urodzin) stresowałam się i chciałam nie wziąć ze sobą do pracy tortu. Wzięłam go, bo byłoby to nie w porządku względem cioci, która się postarała i go upiekła. Poprzedniego dnia, w środę było już tak źle, że trochę porozmawialiśmy z moim współpracownikiem; musimy współpracować. W czwartek trochę rozmawialiśmy w drodze do pracy, ale później… Weszliśmy do sali zajęciowej i było otwarte okno. Ja poprzedniego dnia zamykałam salę i wychodziło na to, że okno to moje zaniedbanie. Na pewno nie było otwarte, kiedy wychodziłam, ale widocznie niedokładnie zamknięte i ktoś od zewnątrz musiał je pchnąć. Współpracownik nie powiedział, że to moja wina, ale chciało mi się płakać. Wychodziło na to, że znowu coś źle z mojej strony. Zaczęłam się starać, rozmawiać, a wszystko na nic, bo znowu zrobiłam coś nie tak. Płakałam, ale dopiero, kiedy on wyszedł z pokoju. Chciałam jechać do domu. W końcu zostałam, bo wiedziałam, że jutro wcale nie będzie mi łatwiej.

– To prawda. I co pani zrobiła, kiedy zdecydowała, że zostaje w pracy?

– Poszłam porozmawiać ze współpracownikiem. O kwestiach organizacyjnych. Później zaskoczyli mnie pracownicy, bo złożyli mi życzenia (odebrałam je, jako szczere) i dostałam kwiaty. I do końca tygodnia było dobrze. Trudno, stresująco, ale dobrze. W poniedziałek gorzej. Zawsze po weekendzie bardziej się boję.

Pani terapeutka zauważa, że to ja, w mojej głowie przekreśliłam wartość własnych wcześniejszych starań. Czułam, że ta jedna rzecz (otwarte okno) unieważnia wszystko, co się udało osiągnąć.

Dostałam też życzenia od K. Telefonicznie, bo akurat był chory. Życzył mi, żeby mi się w życiu poukładało i żebym się nie denerwowała (…) Zdziwiła mnie trafność tych życzeń.

Pani terapeutka nic na to nie mówi. W ogóle, mam wrażenie, że nie chce o nim rozmawiać. Skupia się na moich relacjach z pracownikami.

(…)

Zostaje nam kilka minut. Czy chcę jeszcze o czymś powiedzieć?

Tak. Mówię, rozmawiamy*

* W chwili pisania nie potrafię odtworzyć treści ani tematu rozmowy. Przypominam sobie jedną rzecz, o której myślałam w tych ostatnich minutach (lecz nie wypowiedziałam jej): Kiedy nie mogę przytulić się do K., wszystko inne nie ma znaczenia. Wszystko jest trudne, samotne, stresujące, bez sensu. Relacje z pracownikami nie są dla mnie przyjemne. Wiążą się ze zbyt dużym stresem. Mam ochotę opuścić to miejsce. Jest trudno, nieprzyjemnie. Nic mnie tu nie trzyma. Wiem jednak, że trudno byłoby znaleźć mi bardziej odpowiednie miejsce pracy, bo nie chodzi o miejsce ani o konkretnych ludzi, ale o moje problemy.

Długo się nie widziałyśmy.

Z wizyty psychiatrycznej (14 styczeń 2019):

Wchodzę do gabinetu i pytanie: „Co słychać, pani Paulino?” zaskakuje mnie w pozycji pomiędzy staniem a siedzeniem. O nie! Siadam i wiem, że słychać  u mnie dużo nowego (przecież pracuję!), ale nie mogę się odezwać. Boję się.

– Nie będę pani prosiła o to, żeby pani się odezwała. Możemy spędzić to piętnaście minut w milczeniu…

Milczę.

– Możemy też przez te piętnaście minut porozmawiać.

Też milczę, choć teraz pojawia się we mnie chęć rozmowy. Jednak lęk wyższy od chęci.

– Pracuje pani?

– Tak.

Odpowiadam z trudem, trudno wydać głos.

– Podoba się pani ta praca?

– Tak.

Odpowiadam z jeszcze większym trudem, cicho.

– Co się pani podoba w tej pracy?

– … Yyy… Yyy… … …

– Może pani bardziej się postarać. Jest pani w stanie odpowiedzieć mi na kilka pytań. Ja już zadaję pani bardzo konkretne pytania, pamiętając, że z pytaniami ogólnymi jest problem. Jest pani tutaj już tyle czasu i w na tyle już dobrym stanie, że naprawdę już na miłość boską może mi pani odpowiedzieć.

Traci do mnie cierpliwość? Gardzi mną? Uważa, że jestem żałosna? Że nie warto tracić na mnie czasu, bo i tak nie mówię? Trochę się uspokajam. Jeszcze chwila i czuję, że mogę coś powiedzieć.

– … Tak, tylko… Długo się nie widziałyśmy (…) Praca mi się podoba, tylko… Trudny jest dla mnie kontakt z pracownikami.

– A kontakt z pacjentami?

– Z nimi jest dużo łatwiej.

– To dobrze. To ciekawe.

– Miałam najpierw umowę na trzy miesiące, teraz nową na cały ten rok.

– To znaczy, że się pani sprawdziła.

– Chyba tak, tylko… W ostatnich tygodniach było mi trudniej, pojawiało się więcej lęku i…

Ojej, jak mam to powiedzieć?!

– … Kiedy zdarzało się kilka takich dni z kolei i chciałam…

Decyduję w końcu szybko to powiedzieć:

– Zwiększałam czasem dawkę leku.

– Którego?

– Zoloft.

– O ile?

– O 50mg.

– Myślę o tym, żeby w ogóle zwiększyć pani dawkę. Może być tak, że ta przestała być dla pani wystarczająca. Odczuwała pani, że lęk się zwiększył. Dziś też jest taki dzień?

– Tak. Bałam się przed wejściem tutaj.

– Ja się cieszę z tego, że pani tę dawkę zwiększała. To znaczy, że zauważa pani teraz, kiedy lęk jest większy. Ma pani tego świadomość i podejmuje działanie. Dwa lata temu, kiedy pani tutaj przyszła perspektywa pracy była bardzo mglista. Wtedy podjęcie przez panią pracy było niemożliwe. Teraz… Najważniejsze, że pani pracuje. Ze zwiększonym lękiem sobie poradzimy, natomiast ważne jest to, że pani podjęła pracę i się w niej utrzymuje. Tego pani gratuluję.

Lepiej, mocniej.

Ze środowej sesji terapeutycznej (9 styczeń 2019):

Dziś pani terapeutka cieszy się, kiedy wchodzę do gabinetu. Ja cieszę się – odrobinę zaskoczona – ciepłym powitaniem, ale siadam i trudno mi być. Zakrywam twarz. Trochę się uspokajam. Odsłaniam ją, lecz nadal milczę.

– …W tym tygodniu jednego dnia byliśmy z grupą podopiecznych w kinie. Jak wróciłam z wyjazdu, ci podopieczni, którzy nie wyjeżdżali ucieszyli się, że już jestem. Nawet jeden z nich, ten, który mówi do mnie „ciocia”… Pierwszy raz słyszałam, jak powiedział słowo: „chodź”. Dokładnie, powiedział: „cho”. On wypowiada zaledwie kilka słów, a to słyszałam pierwszy raz. I jak szłam z nim na salę bardzo się cieszył, biegł taki radosny… I w ogóle wielu podopiecznych cieszyło się, że jestem.

Łzy spływają mi po policzkach. Osuszam twarz dłońmi, później muszę użyć chusteczki.

Jednej, drugiej, trzeciej, czwartej,… Dzisiejsza sesja jest łzami, milczeniem, nieobecnością i strachem.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że mówię o rzeczach miłych, radosnych, jednak to, co przeżywam dalekie jest od radości. Tak, wiem, sama też to zauważam. Ja wiem, z czego te łzy i niewesołość wynikają, pani terapeutka – jeszcze nie. Nie od razu udaje mi się o tym opowiedzieć. Zwlekam, pani terapeutka zadaje inne pytania, w końcu przechodzi do sytuacji „teraz”. Chcę powiedzieć jeszcze o tamtym, ale zastanawiam się, głupio mi wracać. W końcu, w którymś momencie wyznaję:

– Wtedy, kiedy wróciłam z wycieczki i podopieczni byli tacy zadowoleni… pomyślałam, że… nie wiem, dlaczego oni mnie lubią.

Czemu tak trudne jest wypowiedzenie tej myśli?

– Nie wierzy pani w to, że można panią lubić?

– Nie, tylko… Bo chciało mi się spać (…) Miałam w sobie dużo lęku. Nie czułam się realnie, trudno było mi skupić się na tym, by rozumieć, co do mnie podopieczni mówią. Czułam się zmęczona, nie miałam siły.

Chcę też powiedzieć o myśli, która pojawia się w ostatnim czasie, gdy jestem zmęczona, zalękniona i nic mi się nie chce. „Chciałabym nie istnieć”. Tego jednak nie mówię.

– Od jakiegoś czasu, kiedy tutaj przychodzę na sesje czuję więcej lęku. W pracy też teraz jest mi trudniej. Stres związany z nowymi obowiązkami, podpisaniem umowy na cały ten rok…

– Co pani poczuła, kiedy dowiedziała się, że dostaje nową umowę?

– Ucieszyłam się. Później przyszedł strach, związany z nowymi bardziej samodzielnymi zadaniami. I takimi, które będą wymagały rozmowy ze współpracownikami. A trudno jest mi z moim współpracownikiem rozmawiać.

Na tę konieczność rozmawiania ze współpracownikiem obie z panią terapeutką się uśmiechamy. To właśnie pojawiająca się konieczność rozmawiania w pracy jest tym, co stanowi dla mnie największe wyzwanie. Komunikacja poprzez rozmowę. Cel mojej terapii.

(…)

– Nie wiem, dlaczego ostatnio czuję się tak nieprzytomna, zalękniona, bez energii. Myślę, że może jedną z przyczyn jest… (…) Może to przez te wahania w dawkowaniu leków.

Myślę też o możliwym wpływie anemii na poziom emocjonalnego i umysłowego pobudzenia, jednak nie decyduję się o tym powiedzieć. To lekka anemia. Ostatnie wyniki są lepsze od poprzednich, tylko poziom żelaza się znacznie obniżył, ale jeszcze mieści się w normie.

Pani terapeutka zauważa, że moje zmiany dawkowania wynikają z trudności, jakie teraz napotykam. Tak jest. Zwiększanie dawki wynika ze zwiększenia się w ostatnim czasie lęku, jest związane z nową sytuacją. Czasem zwiększenie dawki radykalnie poprawia mi samopoczucie i w pracy lepiej się odnajduję. Czasem, kiedy nie czuję różnicy (albo zdaje się, że jest gorzej, albo przestraszam się ewentualnych skutków zdrowotnych czy wpływu kombinowania przy tabletkach na skuteczność leczenia), wracam do dawki zleconej przez psychiatrę. Później znów, kiedy jest gorzej przez kilka dni, biorę dawkę zwiększoną. Dodatkowo, nie umiem równo przekroić tabletki, więc te wahania są jeszcze większe.

(…)

Pani terapeutka gratuluje mi nowej umowy o pracę. Uważa – podobnie, jak ja w moim pierwszym odczuciu – że podpisanie rocznej umowy wiąże się z wiarą przełożonych w to, że sobie z nowymi zadaniami poradzę.

Na sam koniec sesji czuję, że trochę bardziej staję się przytomna. Czuję, jak powoli napływa trzeźwość, spokój, ale pozostaje zbyt mało czasu, by ten trzeźwy stan mógł się rozwinąć. Żegnam się, wciąż z gdzieś „poza”, żegnam się, choć przecież mnie tutaj nie było. Żegnam się niewyraźnie z daleka. Jednak po sesji czuję się lepiej, mocniej.

„taki problem, że ty nie mówisz”.

Ze środowej sesji terapeutycznej (19 grudzień 2018):

Trudny początek tygodnia. Prawie od razu zaczynam mówić:

– W pracy ostatnio znowu ciąg uwag ze strony mojego współpracownika.

Opowiadam te uwagi i sytuacje, których dotyczyły. I to, co mnie zaskoczyło szczególnie: „Masz się słuchać”. A nie słucham? I czemu on ma mi coś kazać, skoro nie jest moim przełożonym? Mogę mieć przecież swoje zdanie. Nie zawsze to, co on mówi i robi uważam za słuszne.

– Miałam iść na zewnątrz ubierać choinkę, ale ponieważ zbliżała się pora robienia podopiecznym herbaty postanowiłam zrobić im herbatę i dopiero iść. Usłyszałam od współpracownika, żeby „olać herbatę” i iść od razu. Pomyślałam, że i tak na razie nie będę tam na zewnątrz potrzebna, bo muszą najpierw przynieść na miejsce potrzebne rzeczy, przygotować to i zaplanować, a ja będę potrzebna dopiero za jakiś czas. I miałam rację, bo jak poszłam, to i tak jeszcze musiałam czekać. Powiedziałam, że herbata zajmie parę minut. I tak chciał, żebym jej nie robiła. Nie widząc pola do dalszej rozmowy, po prostu tę herbatę zrobiłam (…) Szybciej było zrobić herbatę niż o tym rozmawiać.

– Zapewne było szybciej. Ale kiedy pani nie mówi, tylko robi to, co według pani jest słuszne, pani współpracownik nie wie, dlaczego pani nie słucha tego, co on pani mówi. I wygląda to tak, że pani nie „olała herbaty”, tylko olała pani swojego współpracownika. On nie wie, czemu coś do pani mówi, a pani nie reaguje. Nawet, jeżeli on nie uznaje pani argumentów, kiedy pani by o nich powiedziała, sytuacja byłaby jasna.

Cóż, to prawda. Byłam zestresowana tą sytuacją, samą obecnością współpracownika, który w ostatnich dniach rzucał we mnie uwagami, a nie dostrzegał tego, co udaje mi się osiągnąć… Wiedziałam, że będzie zły, ale bałam się z nim rozmawiać. Herbatę robiłam w napięciu, wiedząc, że jest na mnie zły, ale nie chciałam zostawiać podopiecznych zawiedzionych. Dla nich, dla części z nich, herbata jest bardzo ważną częścią zajęć.

Przypominają mi się słowa, jakie usłyszałam od szefa, kiedy pracowałam w biurze księgowym: „Jest taki problem, że ty nie mówisz. Dziewczyny nie wiedzą, czy ty coś zrobisz, czy nie”.

??? !!!

Zaskoczenie. Zarówno wtedy, w księgowości, jak teraz, w DPS. Teraz, na sesji, zdaję sobie sprawę z tego, że ograniczam komunikację ze współpracownikiem do kwestii niezbędnych. Komunikowanie się, praca w obecności pracownika jest dla mnie trudna. To, że moja praca jest krytykowana, ciągle w jedną stronę, dodatkowo pogłębia strach.

Mówimy o innych uwagach. O tym, co czuję, kiedy ich słucham.

– Czuję złość, ale przede wszystkim stres. Trudno jest mi wtedy być, myśleć. Muszę to po prostu wytrzymać. On ma tendencję do rozwlekania uwag. Nie wiem, po co mówi mi to samo po kilka razy. Kiedy coś mówię, zbywa to. Mówi tylko o tym, co według niego robię źle i co „muszę”, co „nie może być”. Kiedy się staram i udaje mi się ograniczyć niepożądane zachowania podopiecznych jest to niezauważane, natomiast kiedy tylko jedno takie zachowanie się pojawi, zostaje nagłośnione.

Pani terapeutka o coś mnie pyta. Pytanie jest długie, a w jego trakcie myśli najpierw samowolnie wędrują, później mózg traci zdolność przetwarzania. Wyłączył się, przegrzał, nie łączy. Czuję, kiedy myślenie wraca. Stopniowo. Pojawiają się myśli, wspomnienie słów, które wcześniej padły.

Mówię o tym, gdzie zawędrowały moje myśli w czasie, kiedy pani terapeuta zadawała mi pytanie.

– (…) Myślałam o tym, że po sesji jadę do pracy. O tej napiętej atmosferze, która jest między mną i współpracownikiem. O tym, że trudno jest tam w jego obecności być.

(…)

To nasza ostatnia sesja przed Świętami. Wcześniej, na Mikołajki – jak rok i dwa lata temu – zamierzałam przygotować coś dla pani terapeutki. Zrobiłam aniołka. Z papieru i bibuły. Nawet zabrałam go ze sobą do ośrodka, ale przed wejściem zdecydowałam, że go nie pokażę, bo nie jest bardzo ładny. Wstydziłam się dać coś takiego, kiedy wiem, że potrafię lepiej. Wolę masę solną, zdecydowanie, od papieru. Do papieru brakuje mi precyzji i cierpliwości. Dużo czasu zajęło mi przygotowanie aniołka, a z efektu nie jestem zadowolona. Właściwie, kiedy wisi sobie w domu jest okej, ale kiedy mam go dać pani terapeutce, widzę, że nie jest ładny. Niepotrzebnie namalowałam twarz i posypałam skrzydła grubym brokatem. I wolę trwalsze rzeczy. Papierowe, bibułkowe są zbyt według mnie delikatne, łatwe do uszkodzenia. A jednak później podejmuję drugą próbę. Znowu długo to trwa i wywołuje irytację. Tego aniołka nie skończyłam. Jest on częściowo z materiału, szyty, a szycie najbardziej wprawia mnie w nerwy. Po wykonaniu rękawów sukni, dość mam całego przedsięwzięcia. Poprawiam jeszcze twarz i tułów, nakładając warstwę masy solnej. Musi wyschnąć, a później już się do jego skończenia nie zabieram.

Sytuacja wygląda więc tak, że przychodzę dziś bez niczego. Przez chwilę mam ochotę opowiedzieć o tym, że chciałam, ale się nie udało, ale nie decyduję się. Pani terapeutka składa mi życzenia, mnie gdzieś pod koniec sesji bierze drugie zacięcie umysłowe, myśli o pracy, stres związany z życzeniami… Wychodzę bez wypowiedzenia życzeń. Trochę przykro, ale myślę, że pani terapeutka zna mnie na tyle, by wiedzieć, że życzę jej dobrze.

 

 

Znów ten dotyk.

Ze środowej sesji terapeutycznej (12 grudnia 2018):

Czuję się spokojnie, jednak nie od razu zaczynam mówić.

Czemu milczę?

Bo to, o czym chcę rozmawiać… Wstydzę się przyznać pani terapeutce do tego, co zrobiłam. Kombinuję. Od czego zacząć i jakimi słowami. Chcę porozmawiać o tym, czego boję się powiedzieć. Nie od razu.

Zastanawiam się nad wstępem do tematu. Odrzucam słowa, które się w umyśle pojawiają.

Pani terapeutka pyta, co się dzieje. Zbieram się w sobie i mówię:

– Mam  często odczucie, że nieźle sobie radzę w mojej pracy. Jest tak do momentu, kiedy usłyszę uwagi od mojego współpracownika. Tak, jak wczoraj. Uwaga odnosiła się do Roberta, który podobno wszedł wczoraj do pokoju socjalnego i wypijał resztki ze szklanek. Ta uwaga nie byłaby taka trudna, tylko… Bałam się, że usłyszę coś innego; odnośnie sytuacji, jaka miała miejsce chwilę przed tym, zanim dostałam uwagę.

Milczę długo. Pani terapeutka pyta, czy chcę o tej sytuacji opowiedzieć, czy nie.

– To była podobna sytuacja do tej, o której już tutaj mówiłam. Ten podopieczny znowu mnie przytulił.

Pani terapeutka pyta o okoliczności.

– To było tuż po próbie Jasełek. Sala zajęciowa, obecnych było wiele osób.

Znowu milczę. Pani terapeutka pyta, jak na to przytulenie zareagowałam.

– Podobnie, jak za pierwszym razem. Zwlekałam. Mogłam od razu zaprotestować, ale… Wydaje się, że dotyk jest dla mnie bardzo ważny.

Wiem, że powinnam od razu to przerwać. Wiem, że moje zachowanie jest obserwowane. Nie chcę, by inni podopieczni i pracownicy (obecni na sali w liczbie: 2) widzieli, że pozwalam się przytulać, co nie wygląda profesjonalnie ani moralnie słusznie. Mam te myśli w głowie (i samokontrolę również, tylko granice inne), ale: Czuję się wspaniale. Uważam na to, co robię. Przysuwam się do granicy, której wiem, że nie mogę przekroczyć. Niebezpiecznie, tuż przy krawędzi. Dotykam ręki, która mnie obejmuje, zatrzymuję ją na krótką chwilę (mam potrzebę sama również go dotknąć). Wiem, że to wszystko, na co mogę pozwolić. Jest to zapewne krytycznie przyjęte przez innych, ale jeszcze – w moim odczuciu – nie jest nieprzyzwoite.

Koniec przytulenia przychodzi naturalnie. To wszystko, co w danej chwili możliwe. Doświadczyłam czegoś pięknego. Boję się tylko tego, co mogę usłyszeć… I ta uwaga, wyjątkowo ostra, chwilę później: „Nie może być takich sytuacji (…)” Boję się, co usłyszę. Boję się, że moje zachowanie odebrane zostało jako niedopuszczalne, skandaliczne i że stracę szansę na przedłużenie umowy o pracę.

Pani terapeutka mówi, że ten dotyk to taka namiastka relacji.

Czy? W pierwszej chwili myślę, że nie o relację chodzi, tylko o męski dotyk. Później zastanawiam się nad tym, co czułam i czemu ta sytuacja przytulenia dała mi tak wiele radości. Musiała być dla mnie bardzo ważna, skoro podjęłam to ryzyko. Zdecydowanie, nie tylko chodzi o jego ciało. Chodzi też (nie wiem, w jakiej mierze) o to, że mnie lubi, podziwia, że chce ze mną kontaktu. I to, w jaki sposób mnie dotyka. To, jaki jest energiczny i radosny, spontaniczny, szczery.

Rozmowa wraca do poruszonej w poprzedniej sesji kwestii.

– Jest mi łatwiej i lepiej się czuję w kontakcie z podopiecznymi niż ze współpracownikami (…) Kiedy jestem na przerwie z innymi pracownikami, nie czuję, że należę do tej grupy. Z podopiecznymi czuję się bardziej u siebie (…) Tutaj nie jestem tak surowo oceniana.

– Dla pani komunikowanie się z innymi jest trudne. Rozumiem, że może być pani łatwiej w relacji z osobami, które również mają ograniczenie w tej sferze. Dużo większe ograniczenia w komunikacji niż pani. Bo może jest tak, że trudność w rozmowie z pracownikami wynika z tego, że postrzega je pani jako równe albo lepsze od pani.

Tak myślę, że pracowników (dotyczy to stanowisk, które wymagają inteligencji i orientacji w rzeczywistości społeczno-kulturowej, technologicznej) odczuwam jako lepszych ode mnie. Boję się, że nie wiem, nie rozumiem, nie znam się. Co do podopiecznych, też nie lubię ich pytań o sprawy technologiczne, bo jestem z technologią „nie na czasie”. Jednak tych zagadnień, w których „nie wiem, nie rozumiem, nie znam się” jest wśród podopiecznych o wiele mniej niż wśród współpracowników. I, nawet jeżeli nie wiem czegoś, podopieczni i tak mnie lubią, a z tymi technologicznymi zapytaniami odsyłam po prostu do mojego współpracownika. Chwalą mnie i widzą wiele rzeczy, w których jestem dobra. Mój współpracownik jest wylewny tylko w krytyce.

(…)

 

Uspokoić się. Mieć wpływ.

Ze środowej sesji terapeutycznej (14 listopad 2018):

Tęsknię ostatnio za doktor. Dawno się nie widziałyśmy i żałuję, że odwołałam wizytę.

(…)

Milczę długo, choć mogłabym mówić. Czuję się dużo spokojniej niż w poprzednim tygodniu, tylko mówić mi się nie chce, bo bez sensu.

Sprawdzam czas. Piętnaście minut po rozpoczęciu sesji. Chciałabym znaleźć się bliżej pani terapeutki, jednak krępuję się poruszyć. Im dłużej trwam w miejscu, tym bardziej czuję się zmrożona. Wykonanie ruchu z każdą chwilą staje się mniej prawdopodobne.

Przecież bez sensu! Śmieszna ta niemoc, absurdalna, bo przecież potrafię się poruszać.

Potrafię usiąść bliżej. Widzę w wyobraźni, jak: wstaję, przesuwam fotel, siadam; to nic trudnego. Czuję, że mogę. Jednak się waham.

Znów boję się poruszyć. A przecież jestem spokojna.

Zbliżyć się – po co? Nie mam takiej chęci. Dobrze się już czuję. Mogę jechać do pracy i mam wrażenie, że będzie w porządku. Bardzo dobrze się czuję.

Odnotowuję w sobie płacz, ale bardzo, bardzo daleko. Bliżej jest obojętność, wycofanie, nicość.

Sama już nie wiem, czy chcę zostać, gdzie jestem, czy usiąść bliżej…

Spać.

Może nie spać; śpiąca nie jestem. Leżeć. Wygodnie i przytulnie, znaleźć się sama.

Przytulić się do pani terapeutki.

Nie chce mi się mówić. Po co? I czuję złość.

Przysuwam się ze swoim fotelem trochę bliżej. Pani terapeutka – małpa! – już domyśla się widocznie, że nie zamierzam na tym poprzestać, bo mówi:

– Decyduje się pani iść tą drogą. Podjąć działanie, a nie rozmowę. Znajduje się pani teraz bardzo blisko (…)

Słowa i ton nie są ostre, jednak mam świadomość, że wyrażają dezaprobatę mojego zachowania; odczytuję je, jako nakaz powrotu do poprzedniej odległości.

Bardzo blisko?! Według mnie, wciąż jeszcze za daleko.

Nie mówię tego, tylko przysuwam się bliżej. Pokazuję, co dla mnie znaczy blisko. Prawie się ze sobą stykamy. Wystarczy wyciągnąć rękę. Wiem, że spotka się to z niezgodą pani terapeutki, i tak się dzieje; niedługo mogę się nacieszyć byciem blisko.

– Nie czuję się komfortowo.

Słowa wypowiedziane bez emocji.

Mimo to, bycie blisko jest dla mnie piękne. Nie czuję się urażona, może dlatego, że takiej reakcji pani terapeutki się spodziewałam. Zastanawiam się chwilę (a może tylko daję sobie odrobinę czasu na to doświadczenie?) i odsuwam się do tyłu. Nie daleko w tył, jak raz kiedyś. Pojawia się we mnie taki impuls, ale decyduję, że wolę być bliżej niż dalej. Wymierzam taką odległość, jaka zdaje mi się do zaakceptowania przez panią terapeutkę. Cieszę się, że zostaje zaakceptowana. Zakrywam twarz i płaczę. Drżę z emocji. Nie czuję złości. Nie żałuję tego, co zrobiłam. Dlaczego teraz płaczę? Może to stres związany z podjęciem działania, może odblokowany płacz, który wcześniej majaczył gdzieś daleko.

Płaczę chwilę. Po chwili muszę sięgnąć po chusteczkę i jej użyć, a z tą czynnością płacz zawsze na sesji mi przechodzi.

Już nie drżę. Nie pochylam się. Opieram się plecami o oparcie fotela. Zaczynam mówić. Wciąż nie mam chęci do mówienia, ale decyduję się wyjaśnić i „być w kontakcie”, ponieważ rozmowa jest dla pani terapeutki kontaktem. Nie gniewam się i podjęciem rozmowy wysyłam taką informację. Jestem też spokojniejsza, silniejsza tym doświadczeniem. Mimo iż bliskość krótka i bez dotyku czuję, że była mi potrzebna.

Cieszę się i uspokajam w bliskości. Później mogę rozmawiać. Chcę wyjaśnić. Rozmawiamy o tym, co się we mnie podczas dzisiejszej sesji działo.

Ten tydzień w pracy zaczął się dla mnie ciężko. Emocjonalnie ciężko. Dużo lęku, chęć schowania się, milczenia, itd. Chciałabym się przytulić, ale nie mogę i zła jestem o to na panią terapeutkę.

Pani terapeutka mówi o tym, że za moim działaniem stały ogromne emocje.

Mieszane emocje, co spowodowało napięcie, które rozładowałam w działaniu. Poczułam się spokojnie, kiedy się zbliżyłam, natomiast pani terapeutka wtedy właśnie poczuła dyskomfort.

Kiedy pani terapeutka zwraca mi uwagę, że bardzo blisko usiadłam, zbliżam się jeszcze bardziej. Robię to…

Trochę na złość.

Robię to z potrzeby bycia bliżej.

Dla zbadania, co się stanie, jak będę się czuła i co zrobi pani terapeutka.

To bunt przeciwko zakazowi bliskiego kontaktu i jednostronnie ustalanym zasadom. Chcę też poczuć, że nie dzieli nas szyba. Stwierdzenia: „nie ma”, „nie możemy” wywołują lęk. Więc choć na chwilę znaleźć się blisko. Uspokoić się. Mieć wpływ.

 

Bycie wśród mężczyzn.

Z piątkowej sesji terapeutycznej (9 listopad 2018):

Docieram do centrum psychoterapii. Odczuwam dziś to miejsce jako obce i bliskie. Pojawiają się we mnie te sprzeczności, wyskakują naprzemiennie. Pierwsze jest obce (czy bliskie? sama już nie wiem).

Wchodzę na teren ośrodka zmarznięta. Myślę o doktor. Czy jest? Czy mnie widzi? Miałam mieć u niej wizytę w tym miesiącu, ale ze względu na pracę zdecydowałam się ją przełożyć. Termin mam w styczniu, więc już po Świętach. Wolałabym pojawić się tutaj w dobrym stanie, ale kulę się, bo naprawdę zmarzłam.

Przysuwam mój fotel, patrzę na panią terapeutkę. Jest malutka, taka drobna. Bardziej bliska niż obca. Zakrywam twarz. Odsłaniam ją. Znowu zakrywam. Jestem niezdecydowana.

W końcu pozwalam sobie pobyć w ukryciu. Po dłuższym czasie czuję napływający spokój. Jestem spokojniejsza, ale kiedy się odsłaniam, nie jestem gotowa na rozmowę, więc zasłaniam się znowu. Kiedy decyduję się zacząć rozmowę, zaczynam od tego, co najprostsze. Jest to relacja na temat: co w tym tygodniu u mnie w pracy. Później milknę, bo…

– Czy wie pani, co sprawia, że jest pani dziś bardziej niespokojna?

Cóż, wiem, ale wstydzę się o tym mówić. Właśnie dlatego dużo dziś milczę. Wyjaśniam okrężnie:

– W tym tygodniu nie miałam większych problemów z podopiecznymi.

To jest (pośrednio) powodem mojego zdenerwowania. Nie ma o czym mówić, poza… Po dłuższym czasie odważam się napomknąć, że niektórzy podopieczni adorują mnie jako kobietę, a mi jest miło i niezręcznie.

– To, że jestem pracownikiem i nie powinnam wchodzić w relacje z podopiecznymi jest dla mnie z jednej strony przykre, ale czuję jednocześnie, że te ramy są dla mnie ważne. Dzięki nim mogę skupić się na tym, co robię, stawać się bardziej samodzielna i rozwijać umiejętności. Ważne jest dla mnie to poczucie, że mogę być i jestem pracownikiem, nie tylko kobietą.

W sferze prywatnej, pozazawodowej nie mam kontaktu z mężczyznami (pomijam rodzinę). Nie jestem i nigdy nie byłam w związku ani „poważnym”, ani chwilowym. Oczywiste jest w tej sytuacji pojawienie się romantycznych i erotycznych pragnień względem podopiecznych, którzy – z racji tego, że ośrodek jest przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn – odczuwają podobnie.

– Czy da się pogodzić te dwie: bycie dla nich terapeutą i pani smutek z powodu tego, że nie może pani wchodzić z nimi w relacje?

Muszę się zastanowić. Myślę o moim postępowaniu względem podopiecznych. Bywa to trudne, ale jak dotąd nie zrobiłam niczego, by zrealizować pojawiające się pragnienie erotycznej bliskości. Również wtedy, gdy zostawałam z podopiecznymi sama. Również w chwilach, kiedy byłam sama z jednym podopiecznym.

– … Tak.

Pani terapeutka pyta, czy będzie to dla mnie możliwe, by tworzyć prywatne relacje, również damsko-męskie. To, w moim odczuciu, jest pewne.

– Tak. Tylko nie wiem, kiedy.

(…)

Odwracam się, by spojrzeć na czas. Zostało nam pięć minut. Jak chcę je spędzić?

Patrzę na panią terapeutkę. Odwracam wzrok. Patrzę. Chowam się. Patrzę.

– Brakowało mi dziś na sesji kontaktu wzrokowego. Kiedy teraz patrzyłam na panią, trudno było mi nie uciekać spojrzeniem (…) Kiedy patrzę, pojawia się strach (…) I obawa o to, co pani o mnie myśli.

Pragnienie przytulenia. Znowu się pojawia.

Ze środowej sesji terapeutycznej (31 październik 2018):

Panią terapeutkę zauważam w korytarzu, kiedy idzie w kierunku swojego gabinetu. Jesteśmy daleko od siebie i trochę mi przykro, że zdaje się mnie nie zauważać albo nie chcieć na mnie spojrzeć.

Nie jestem pewna, czy jednak mnie w końcu zauważa i wtedy się witam czy też zauważa mnie dopiero wtedy, gdy się odzywam. Mam wrażenie, że jej „Dzień dobry” jest bardzo nieśmiałe, co mnie dziwi, ale uśmiecha się, więc się cieszę.

Zakrywam twarz i siedzę tak jakiś czas.

Zastanawiam się, czy nie przesadzam. W pracy nie chowam mojej twarzy, więc potrafię. Może  tutaj zakrywam się już z przyzwyczajenia?

Siedzę tak i próbuję zrozumieć, co się dzieje.

Pani terapeutka jest ze mną; zdecydowanie nie czuję się, jakbym była tu sama. To nie jest szukanie odizolowania. Nie jest to chęć odcięcia się od pani terapeutki. Cieszę się, że jest i mamy sesję.

Czuję napływający stopniowo spokój. Wiem, że za chwilę będę mogła spojrzeć i mówić. Potrzebuję trochę czasu spokoju, pozwolenia na to, by robić to, co w danej chwili czuję. Nie wstydzić się za to ukrywanie twarzy i nie eksponować trudności, po prostu być. Zaczynam to milczenie i ukrywanie się traktować jako część spotkania, która jest mi potrzebna z tego względu, że jest to moje naturalne zachowanie, potrzeba.

Nie udaję, że jest dobrze. Nie udaję, że jest źle.

Kiedy czuję, że „już”, odkrywam twarz i zaczynam mówić. Mówię, co w pracy: o przeprowadzaniu prób na uroczystość jedenastego listopada, o uwagach mojego współpracownika – głównie o tych uwagach. Większość z nich uważam za słuszne, jednak przykro mi, że mówi o tym, co robię według niego źle, natomiast nie mówi, że coś robię dobrze.

– Wczoraj, kiedy usłyszałam całą listę rzeczy, które źle robię bardziej się postarałam i udało mi się, że podopieczni nie wchodzili do naszego pokoju. Nic nie powiedział o tym, że było lepiej. Czuję się trochę osamotniona i dzieje się tak, że wolę, kiedy nie ma go na sali, lepiej mi się wtedy pracuje.

Najogólniej, są to zarzuty rodzaju: „na wszystko im pozwalasz”, „nie możesz być taka cichutka”, „musisz być bardziej stanowcza”, „trzeba na nich krzyknąć”. I że w rezultacie robi się bałagan, podopieczni robią, co chcą, nie słuchają, widzą to tak, że ja jestem ta dobra, a on zły, bo krzyczy i zakazuje. I on ma już tego dość i ledwo daje radę.

(…)

– Co pani czuje wtedy, kiedy oni nie słuchają pani zakazów i wchodzą do pokoju?

– … Kiedy chłopaki po próbie weszli do pokoju, nie przeszkadzało mi to. Weszli po prostu dlatego, że ja weszłam, a chcieli jeszcze chwilę porozmawiać. Z Robertem ostatnio nie ma problemu. Jest jeden podopieczny, którego wchodzenie mnie denerwuje, bo nie wiem, po co on wchodzi. Wchodzi i bierze kartkę i kredki, choć mówię, że mu przyniosę. Później odnosi sam rysunek i kredki. Nie wiem, dlaczego, ale wczoraj udało się, że nie wszedł ani razu. Pokazywał, że chce rysować, powiedziałam, żeby usiadł i poczekał i rzeczywiście się do tego zastosował. Nie próbował wchodzić na siłę, kiedy zastawiałam przed nim wejście.

– Może dlatego, że oni reagują na to, kiedy pani jest bardziej stanowcza, przekonana o tym, czego od nich wymaga.

(…)

Milczę dość długo, nad czymś się zastanawiam.

– Pani milczenie i ukrywanie twarzy sprawia, że nie możemy być w kontakcie.

– …

– Co się teraz zaczęło dziać? Wyraźnie widać, że teraz coś pani przeżywa.

Niby mam poczucie, że widać, ale dziwię się, kiedy słyszę, że widać wyraźnie. Pani terapeutka nie pyta, czy coś się dzieje, tylko to stwierdza.

– … Pojawiło się pragnienie przytulenia. Wtedy, kiedy pani powiedziała, że nie jesteśmy w kontakcie, skupiłam się na tym, że jesteśmy tutaj obie. Pojawiła się tęsknota za kontaktem. Od kiedy pracuję i widzimy się raz w tygodniu nie czuję tego, że jesteśmy w kontakcie. Chyba dlatego, że rozmawiamy o pracy. I to jedno spotkanie w tygodniu… Wcześniej było tak, że wtorek był dla mnie takim oswajaniem się, powrotem. W środę czułam się bardziej obecna, więcej rozmawiałyśmy… Zawsze, kiedy mówi pani o byciu w kontakcie jest to dla mnie jakoś wzruszające.

– Rzeczywiście rozmawiamy na temat pani pracy, bo jest to nowa sytuacja, duża zmiana w pani życiu. Zawsze jednak jest miejsce na to, co dla pani w danej chwili jest ważne, o czym chciałaby pani porozmawiać. Nadal możemy rozmawiać o pani emocjach, tak jak wcześniej.

Pani terapeutka wiąże pojawianie się myśli o przytuleniu z przeżywaniem przeze mnie trudnej sytuacji, strachu i chęci wycofania się w bezpieczne miejsce.

– Co stało się teraz, że potrzebuje się pani schronić?

Nie wiem. Wizja przytulenia przyszła nagle, niespodziewanie na niespodziewane wzruszające słowa o byciu w kontakcie. Towarzyszyła zdziwieniu i radości, że pani terapeutka chce być ze mną w kontakcie.

Żegnamy się. Już wychodzę, kiedy uświadamiam sobie, że bardzo mocno uścisnęłam dłoń pani terapeutki. Myślę, że mogło to sprawić wrażenie mojej agresji czy próby zdominowania i trochę mi głupio. Nie miałam takiego poczucia. Mocny uścisk nie był celowy, nie był nawet w tamtej chwili świadomy. Zdaje się, że odruchowo mocno uchwyciłam podaną mi dłoń po tym, jak z chłopakami ostatnio siłujemy się na rękę 😉

Nawiązywanie kontaktu. DPS.

Ze środowej sesji terapeutycznej (24 październik 2018):

Siadam, przysuwam mój fotel bliżej pani terapeutki, milczę. Zakrywam twarz, stopniowo wchodzę w rzeczywistość o tytule: pani terapeutka i ja, sesja, rozmowa. Zakrycie twarzy mnie uspokaja. Wiem, gdzie jestem. Zdaję sobie sprawę z obecności pani terapeutki, ale jej nie widzę i ona nie widzi mojej twarzy. Tak jest mi spokojnie. Kiedy czuję, że „już”, zaczynam mówić. Stopniowo, krótkie wypowiedzi; cokolwiek, żeby zacząć rozmowę. Później mówię więcej i z większą lekkością.

Mówię o jednym z podopiecznych W DPS-ie:

– Początkowo próbowałam nawiązać z nim kontakt słownie. Siadłam na krześle obok i zagadnęłam do niego. Uciekł z sali. Widzę, że on jest wystraszony. Ma swój świat. Nie nawiązuje kontaktu z innymi podopiecznymi. Nie jest zainteresowany nawiązywaniem kontaktu ani słuchaniem, co mówię, poza herbatą. Widzę, że jest wystraszony. Zbyt wystraszony, by chcieć rozmawiać. Rozumiem to. Tutaj na terapii też bywało tak, że mówienie, słowa nie były tym, czego potrzebowałam i nie mogłam rozmawiać, tylko chciałam się przytulić. W poniedziałek była znów sytuacja z herbatą. Powiedziałam, że zrobię w ustalonym czasie, on się przestraszył, wziął moją rękę i położył ją sobie na głowie. Pogłaskałam go. Powiedziałam, że jest w porządku i dostanie herbatę o 11-tej razem ze wszystkimi. I czekał. Później po południu chciał sam wejść do pokoju. Zapytałam: „Znowu mamy cię wyprowadzić?” i widocznie niemiłe było dla niego wspomnienie piątkowego wyprowadzenia, bo zawrócił. Póki co, w tym tygodniu jest z nim spokój.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że inaczej jest w kontakcie z osobą zdrową, inaczej z niepełnosprawną. Trudno wybadać, co jest związane z możliwościami umysłowymi podopiecznego, a co dotyczy psychiki. Ponownie zwraca uwagę na to, że moi podopieczni to dorośli mężczyźni. Niełatwo wyczytać, co oznacza dla nich konkretny dotyk. Jest jeszcze moja tęsknota za dotykiem – temat chyba najczęściej poruszany w mojej terapii – co czyni sytuację jeszcze trudniejszą.

(…)

To głaskanie po głowie, twarzy było dla mnie pięknym przeżyciem. Widziałam, że mój łagodny dotyk jest dla niego ukojeniem, bezpieczeństwem, kontaktem z drugim człowiekiem. W tej chwili nastąpiło wyjście z jego zamkniętego samotnego świata, świata strachu. Chwila kontaktu z drugim człowiekiem. Chwila spokoju. Porozumienia.

Możliwe, że to moja interpretacja i w rzeczywistości jego odczuwanie było inne niż ja to odebrałam, jednak faktem jest, że teraz rzadziej próbuje wejść do mojego pokoju. Nie muszę używać siły, wystarczy, że go poproszę, by poczekał na sali. Może też być to efektem piątkowego wyprowadzenia go z pokoju przez podopiecznych, których poprosiłam o pomoc. Albo połączona siła mojej bliskości i siły podopiecznych.

(…)

Początki w DPS-ie.

Z piątkowej sesji terapeutycznej (19 październik 2018):

Panią terapeutkę spotykam w korytarzu. Razem wchodzimy do gabinetu. Krótkie milczenie na początku i zaczynam mówić. Najpierw pojedyncze, urywane zdania, później płynnie.

Kończy się drugi tydzień mojej pracy terapeuty zajęciowego. Dziś jest dzień, kiedy przechodzę przez dwie strony. Teraz, w moim centrum psychoterapii jestem pacjentem, rozmawiam z panią terapeutką. Za trzy godziny zjawię się w DPS-ie jako prowadzący terapię zajęciową dla innych.

Rozmawiamy o pracy w DPS-ie.

– Pierwsze trzy dni były trudne, później czwartek i piątek dużo lepiej. W tym tygodniu… W środę miałam pierwszy kryzys. Usłyszałam od mojego współpracownika uwagę. Było mi ciężko tego dnia, ale jeżeli mam wsparcie z jego strony to jest w porządku. Wtedy, po tej uwadze stanęły mi w oczach łzy, bo to już było dla mnie za dużo. No, jednak nie za dużo, bo dałam radę i nie płakałam na sali przy wszystkich, tylko kontynuowałam to, co właśnie robiłam. Płakałam dopiero, kiedy wróciłam do domu, wieczorem.

Rozmawiamy o tej uwadze. Odebrałam ją, jako nieprzyjemną, kpiącą – i dlatego było to takie trudne. Okazało się, że wcale taka nie była, tylko w tamtym momencie jej nie zrozumiałam. A była to praktyczna wskazówka, a nie przytyk.

Wspominam sytuacje, które były trudne.

– Tak, jak mówiłam w zeszłym tygodniu, mi nie przeszkadza, jeżeli ktoś mnie dotknie, ale mam świadomość, że nie powinnam na to pozwalać. Nie wiem, co robić w takiej sytuacji, kiedy podopieczny mnie dotyka i nie reaguje na protest.

– Co pani wtedy czuje? Czuje pani strach, złość?

– Złość. Nie boję się. Złości mnie fakt, że inni podopieczni widzą, że nie mam kontroli nad tym, jak się ktoś względem mnie zachowuje.

– I co pani wtedy robi?

– Mówię, żeby mnie nie dotykał albo fizycznie usuwam z siebie jego rękę. Ale to działa na chwilę. Dwóch mam podopiecznych, którzy to robią. Po tym, jak im czegoś nie chcę dać zaczynają mnie dotykać. Głaskać po włosach, dotykać ramiona, łapać za rękę, kiedy idę, a raz, kiedy podopieczny usłyszał, że nie dostanie już dziś u nas na zajęciach herbaty, zaczął mnie prosić i całować po rękach. Wtedy wszedł mój współpracownik, krzyknął na niego i on od razu przestał. Ja mówiłam, że to, że mnie całuje nie sprawi, że zrobię dla niego herbatę, ale to nie zadziałało. Zrobienie herbaty nie byłoby problemem, robimy im, ale z niektórymi jest kłopot. Ten podopieczny potrafi wypić jedną herbatę, drugą i jeszcze chce następną. Poza tym, wchodzi do mojego gabinetu, kiedy tę herbatę robię i – jak mu się uda – łapie szybko torebkę od herbaty i ją zjada. Ja nie jestem w stanie powstrzymać go przed wejściem, nie mam tyle siły, a on często nie słucha, kiedy mówię, by został na sali i poczekał. Chłopaki (podopieczni) mi pomagają, wyprowadzają go. Większość bardzo chętnie pomaga, tylko muszę uważać na to, by nie zrobili mu krzywdy.

Mówię o tym, jakie sytuacje się zdarzyły, z czym mam trudności i jak sobie radzę w tych sytuacjach.

Usłyszałam od współpracowników, że muszę być bardziej asertywna. Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że dopiero zaczynam, a pojawianie się trudnych zaskakujących sytuacji jest w pracy z ludźmi niepełnosprawnymi naturalne, to specyficzny rodzaj pracy. Naturalne jest występowanie problemów. Naturalne jest to, że podopieczni co jakiś czas próbują przekraczać granice, naginać zasady. Tak, w drugim tygodniu zaczynam rozumieć, co to znaczy, że „ta praca wymaga bardzo dużej odporności na stres”.

 

Jak jest. Teraz.

Ze środowej sesji terapeutycznej (10 październik 2018):

Widzę na twarzy pani terapeutki radość i oczekiwanie. Widzę, że czeka, by usłyszeć moje wrażenia z pierwszych dwóch dni pracy, jednak zachowuję się tak, jakby nic szczególnego się ostatnio nie wydarzyło, jakby nie było o czym mówić.

Czuję się słaba, zagubiona. Boję się i nie mam czym pochwalić.

Jestem zdziwiona wyraźnym emocjonalnym wyrazem pani terapeutki. Chcę go zgasić, przede wszystkim zgasić to oczekiwanie. Oczekiwanie na dobre wiadomości, pozytywne wrażenia z pracy. Mam w tej chwili wrażenie, że nasze role uległy na chwilę odwróceniu; wcześniej to pani terapeutka z poważną i nic-nie-sugerującą twarzą rozpoczynała sesję, ja (w moim odbiorze) byłam stroną emocjonalną.

Trochę się wstydzę.

– (…) Wcześniej, kiedy pojawiałam się tam na chwilę – było dobrze, podobało mi się, rozmawiałam z mieszkańcami. Teraz… Jest inaczej. Nie ma we mnie tej energii, mobilizacji do działania i czuję presję. Stałam się pracownikiem, instruktorem terapii zajęciowej, i tak na mnie teraz patrzą pracownicy i podopieczni. Wcześniej byłam niezobowiązująco, teraz jako instruktor… Podopieczni pytają o coś, ja często nie wiem. Czuję, że powinnam wiedzieć. Jako instruktor – powinnam. Mówię cicho. Nie potrafię mówić głośniej i widać, że czuję się niepewnie. Najtrudniejszą rzeczą na razie jest dla mnie zapamiętanie, kto jak się nazywa i na kogo trzeba szczególnie uważać. Często nie pamiętam twarzy i nie wiem, czy to ta sama osoba, co przed chwilą czy już ktoś inny.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że jest to zupełnie naturalne przy podejmowaniu pracy w nowym miejscu, podejmowaniu takiego rodzaju pracy po raz pierwszy i bez kierunkowej edukacji. Wszystko jest nowe. To prawda.

– Myślę też o tym, że zaczynam tam z miejsca, w którym teraz jestem. Nie mówiłam nikomu, że się leczę ani w ogóle że mam problemy z kontaktem, rozmową. To, że nie wiedzą sprawia, że bardziej się stresuję, ale daje też większą motywację do starań. Kiedy rozmówca wie, że mam problemy w kontaktach, wystąpienie takich problemów w kontakcie nie jest dla niego zaskakujące; w takiej sytuacji czuję się usprawiedliwiona, mogę milczeć. Nikt nie wie, że rozmowa jest dla mnie wyzwaniem – jest trudniej, jest więcej stresu, ale i starań z mojej strony. Ważne jest też dla mnie… To daje możliwość, abym mogła zobaczyć, jak jest ze mną teraz. Mogę spróbować się w takiej sytuacji, gdzie nie jestem traktowana przez pryzmat moich problemów, bo nikt o nich nie wie.

Nie jest źle, na pewno, wiem o tym. Jest po prostu ciężko. Zwyczajnie ciężko, jak to w nowej sytuacji.

Patrzę na panią terapeutkę i przypominam sobie jej dotyk. Miły, miękki, aksamitny. Przytulam się do niej w wyobraźni. Czuję wzruszenie. To przytulenie, ten dotyk czuję prawie namacalnie. Pojawiają się łzy. Tak bardzo jestem wzruszona, poruszona wewnętrznie, że muszę zamknąć oczy. Muszę zamknąć oczy. Uspokoić się. Nic o tym nie mówię. Zbyt duże emocje. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym nie zamykała oczu albo gdybym powiedziała o wizji przytulenia. Zamiast tego, mówię:

– Dziś podczas sesji poczułam się zmęczona. Pomyślałam nawet, że bardziej mnie ta sesja zmęczyła niż cały wczorajszy dzień pracy.

I jest to prawdą.

Ale nie jest wytłumaczeniem łez i zamkniętych oczu.

Czas dorastania.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (2 październik 2018):

– Nastąpiła zmiana planów. Nie z mojej strony, ale tak. Zaczynam pracę w następny poniedziałek. Pani z kadr zdecydowała, że poczekamy aż będą wszystkie wyniki i dopiero podpiszemy umowę i zacznę pracować. Byłam u lekarza medycyny pracy. Nie chciałam mówić o tym, że tutaj się leczę, ale, jak się spodziewałam, nadszedł ten moment, kiedy miałam podpisać, że dane są zgodne z prawdą. Nie chciałam podpisać nieprawdy. Musiałam powiedzieć. Powiedziałam, że leczę się psychiatrycznie i chodzę na terapię.

–  I jaka była reakcja lekarza?

– Że nie mam się czego wstydzić. Wyjaśniłam, że nie wstydzę się, tylko nie wiem, czy w takim razie będę mogła podjąć tę pracę. Kiedy zapytała o to, co mi jest, określiłam ogólnie: zaburzenia lękowo – depresyjne. Nie powiedziałam, że społeczna fobia, bo to już by było za dużo, skoro mam pracować cały czas z ludźmi. Powiedziała, że nie widać po mnie zaburzeń. Rozmawiałyśmy o tym, jak teraz się czuję, czy byłam w miejscu, gdzie mam pracować, jak się czułam w kontakcie z ludźmi z niepełnosprawnością i kiedy się lękowo – depresyjne zaburzenia u mnie pojawiły.

– Poczuła pani spadek napięcia, kiedy powiedziała pani o leczeniu?

– Tak.

(…)

– Byłam w piątek w ośrodku, gdzie mam pracować. Było przyjemnie. Zaniosłam dokumenty i wyniki badań. Poszłam też do pani Eli powiedzieć, że zaczynam tydzień później i dłużej porozmawiałyśmy.

Pani terapeutka pyta, jak się odnajduję z mieszkańcami DPS, osobami z niepełnosprawnością umysłową, w rozmowie.

– Łatwiej jest mi rozmawiać z nimi niż z osobami zdrowymi.

– A to czemu?

– … Nie czuję się oceniana.

– Ta ocena jest w pani. Pani wchodzi w kontakty z nastawieniem, że będzie oceniana. A z panią Elą jak się pani rozmawia, mniej jest w pani napięcia niż na początku?

– Tak.

– Jak się pani czuje po tym, jak w piątek porozmawiałyście?

– Spokojniej. Uspokoiła mnie rozmowa z nią i wcześniej w kadrach, bo dowiedziałam się, od czego mam w poniedziałek zacząć. Mam iść do kadr z resztą dokumentów, później ma być wprowadzenie do pracy, szkolenie z zakresu BHP. Kiedy tego nie wiedziałam, dużo napięcia budził właśnie moment, kiedy pierwszego dnia pracy wejdę i nie będę wiedziała, gdzie iść, co robić. Po rozmowach w piątek wiem, że mam wsparcie, nie jest tak, że sama mam przyjść i wiedzieć, co robić.

Opowiadam, jak rozmawiałam z mieszkańcami, których spotkałam w korytarzach i na podwórzu (to ośrodek całodobowy, więc dla nich dom), że było miło. Mówię też o konkretnej sytuacji, kiedy nie wiedziałam, jak się zachować; nie wiedziałam, czy zachowanie mieszkańca jest przez niego kontrolowane, czy nie, bada, jak się zachowam czy nie potrafi odpowiedzieć na moje pytanie, i spróbowałam to zbadać. Nie wiem, czy potrafi odpowiedzieć, ale zauważyłam, że rozumie, co się mówi i potrafi kontrolować to zachowanie.

Pani terapeutka sugeruje pytanie współpracowników i czytanie.

Mówimy też o kwestii dotyku. Sprawa nie jest prosta, bo „zależy”. W pierwszej rozmowie z panią Elą usłyszałam, żebym nie dała się obejmować i tego się trzymałam. Później dowiedziałam się, że „zależy”, indywidualnie trzeba ocenić, jaki to dotyk. Jest mieszkaniec, który lubi przytulać i to przytulanie jest w porządku, nie jest seksualne; można.

– Pierwszego dnia, w którym miałam kontakt z mieszkańcami było tak, że chcieli mnie dotykać. Było to trochę krępujące, bo nie wiedziałam, jak się zachować, żeby ich nie urazić. Mi ich dotyk nie przeszkadzał, ale pamiętałam, że nie powinnam na to pozwalać. Nie odniosłam wrażenia, żeby ktoś poczuł się urażony. To, co zauważam: próby dotyku (poza podaniem ręki) były tego pierwszego dnia, później już nie. Prawdopodobnie było to sprawdzanie, jak się zachowam, badanie przez nich granicy.

– Nie tylko potrzebuje pani wyznaczać te granice, które obowiązują w ośrodku. Potrzebuje pani znaleźć granicę także w sobie.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że są dorosłymi mężczyznami i, jak każdy, mają seksualne potrzeby.

Ta praca to coś zupełnie nowego. Coś, w czym czuję, że mam szanse i co może dawać mi radość, co jest ciekawe. Inna niż moja poprzednia, na razie jedyna praca.

– Sama pani tym razem dokonała wyboru. Nie co do konkretnego stanowiska pracy, ale co do miejsca, Domu Pomocy Społecznej.

No, tak. W sumie wyboru stanowiska w końcu też. Zrezygnowałam z pracy opiekuna, przyjęłam propozycję pracy instruktora. O rany! To dwie poważne decyzje 🙂 🙂

Tu wszystko się liczy; cały ten proces od wyboru oferty w urzędzie pracy, przez rozmowę o pracę, rezygnację z jednej możliwości, przyjęcie drugiej, ograniczenie terapii do jednej sesji zamiast dwóch w tygodniu, rozmowę o pracę, decyzję o dniu „próbnym”, starania w owym „próbnym”, badania wstępne do pracy, kolejną wizytę w DPS, gdzie poza formalnościami w kadrach poszłam zobaczyć się ze współpracownikami,…

Cała masa zajęć i decyzji. Czuję, że już wiele dokonałam, wiele się we mnie zmieniło na skutek leczenia. Właściwie od podjęcia terapii nosiłam stale w sobie to przeświadczenie, że będzie dobrze, stanę się samodzielna, pozbędę się tej lękowej niekontrolowanej reakcji, która dotąd ograniczała całe moje świadome życie (nie dotyczy bardzo wczesnego dzieciństwa). Nie wiadomo, jak sobie w tej pracy poradzę, czy zdecyduję się iść dalej w tym kierunku, itp., ale mam świadomość i tak czuję, że to nie jest na teraz istotne. Teraz liczą się działania, jakie podejmuję, własne decyzje, próbowanie, stopniowe zdobywanie zaufania do siebie. Moje dorastanie 😉

Bardziej dorosła część.

Ze środowej sesji terapeutycznej (26 wrzesień 2018):

Jestem już w budynku. Pani z szatni pyta dziewczynę, która oddaje kurtkę i zostaje w krótkim rękawie, czy nie zmarznie. Dziewczyna mówi, że pierwszy raz dziś tutaj i nie wie, jak jest. Stoję obok, więc mówię: „Ja wczoraj zmarzłam”. Nie pytam o nic, odpowiedź nie jest potrzebna, ale jest mi nieprzyjemnie, kiedy po moich słowach nie pojawia się odzew.

Czuję złość, na siebie. „Po co się odzywałam?”. Mam poczucie,  że zrobiłam z siebie głupka. Idę do toalety. Kiedy wychodzę z kabiny, czuję w ręku, w napięciu mięśni potrzebę, żeby tak trzasnąć drzwiami aż huknie. Myśl powstrzymuje rękę i nie trzaskam.

Krzyczeć. Kopnąć coś.

Patrzę na siebie w lustrze. Nie wyglądam dobrze, mam opuchnięte oczy (jak na mój standard, mało spałam tej nocy), nie wyglądam też źle. W porządku. Bardziej nieprzyjemne jest to, jak czuję tę nieprzytomność w oczach, jestem trochę przeziębiona, bolą mnie oczy. Nie mam ochoty na sesję.

Nie mam ochoty wyglądać w porządku i rozmawiać. Nastrój trochę wycofany.

Nie jestem zła na panią terapeutkę, nie chcę czuć do niej złości, nie mam siły być silna, nie chcę wyglądać nieprzyjemnie, nie chcę, żeby się zmartwiła, kiedy mnie zobaczy.

Trochę zimno. Zastanawiam się: iść do szatni po szalik czy nie. Nie mam chęci tam iść po braku odpowiedzi, przecież nie zamarznę. Bierze mnie złość i idę do szatni. Tym razem jest miło.

I cieplej.

Siadam na moim fotelu, przesuwam się z nim do przodu i milczę. Zakrywam twarz i płaczę. Zastanawiam się, czemu znowu płaczę w ukryciu. Mam chęć odsłonić się i mówić już teraz, zanim płacz się skończy.

Podnoszę głowę i płacz znika. Ocieram twarz z łez, oczyszczam nos i mówię:

– Dzisiaj… już w ośrodku przed wejściem do gabinetu czułam złość. Zmęczona jestem, bo dużo ostatnio chodzę. Bolą mnie stopy w stawach, wczoraj wieczorem bolały mnie biodra. Zaczęłam się też denerwować pracą i dojazdami. Kiedy jechałam tutaj autobusem, miałam takie myśli: „Co ja zrobiłam?!”, będzie dużo stresu i zmęczenia. Są takie myśli, ale jednocześnie wiem, że podjęłam dobrą decyzję.

– Po czym to pani poznaje, że ta decyzja jest dobra?

– … Kiedy tak długo siedzę w domu i nic sensownego nie robię… Dokładniej, robię coś sensownego w postaci terapii, ale tego czasu w domu jest tak dużo, że się nudzę i czuję teraz, że jestem gotowa zrobić coś więcej.

– A jak na wiadomość, że podejmuje pani pracę zareagowały ciocie?

– … Jedna się ucieszyła i ciekawa była, jak tam jest i jak mi się podoba. Druga też pytała, ale powiedziała coś trochę nieprzyjemnego… nawet bardzo nieprzyjemnego. Zapytała o wynagrodzenie. Na moje: „Jeszcze o to nie spytałam” powiedziała takim tonem powątpiewania, właściwie nawet nie wątpliwości a niewiary, który znam z jej rozmowy z doktor (wtedy ten ton pojawił się na zachętę doktor do tego, bym rozwijała się w pisaniu, powiedziała: „Ale co jej z tego przyjdzie?”): „To co z ciebie za pracownik?”. Powiedziałam, że jeszcze nie jestem pracownikiem i na tym zakończyłam temat. To było przykre, byłam zdziwiona, jakby ta jedna rzecz według cioci przekreślała mnie jako pracownika. Nie zapytałam o wynagrodzenie, bo po tych pięciu godzinach w ośrodku byłam zmęczona, miałam tyle wrażeń, oprócz w kadrach byłam jeszcze u dyrektora ustalić, co w związku z tym, że raz w tygodniu będę zaczynała później. Na razie skupiłam się na tym, co w danej chwili potrzebne. O wynagrodzenie jeszcze zapytam. Nie jest to dla mnie tak bardzo ważne. Wiadomo, że jest minimalna krajowa, a co powyżej… Nie jest to bardzo istotne w mojej sytuacji. Najważniejsze jest to, że będę coś robiła, coś pożytecznego i co sprawia mi jakąś przyjemność, że będę miała własne pieniądze, że pokonuję trudności, rozwijam się.

– Pani wie, co jest dla pani ważne. Potrafi to pani w sobie rozpoznać. Ważny jest rozwój, pokonywanie trudności, budowanie samodzielności, pewności siebie, a jak to będzie to i pieniądze przyjdą. Dla pani cioci najważniejsze są pieniądze. Ale faktem jest, że jeżeli nie zbuduje pani najpierw w sobie większego spokoju, pewności, nie zadba o siebie – to i pieniędzy nie będzie.

– Tak.

(…)

Rozmawiamy dużo, o pracy i o domu. O nadziei, radości i strachu.

– Po powrocie z dnia próbnego w ośrodku cieszyłam się, zupełnie nieźle sobie poradziłam. Czułam się jak inna osoba. Czułam w sobie spokój, przekonanie, że dam radę, że staję się… taką samodzielną jednostką. Dziś pojawiło się zdenerwowanie i te myśli: „Co ja zrobiłam?”, „Nie dam rady”.

– Zawsze, kiedy podejmujemy nową pracę takie myśli, różne odczucia się pojawiają. Nie wiadomo, jak będzie. To, na co mamy wpływ to teraz i przyszłość poprzez to, jakie działania teraz podejmujemy.

– Wcześniej unikałam mówienia w domu o tym, co nie jest pewne. Teraz też miałam opory przed rozmawianiem, przed poinformowaniem w domu o tym, że o pracę się staram. Ale wiedziałam, że to mówienie jest potrzebne i pojawiła się też potrzeba, żeby mówić. Dałam sobie pozwolenie na to, żeby o czymś mówić nawet jeżeli nie jest to rzecz pewna; może tak być, że mi się nie powiedzie to, o czym mówię.

(…)

– Kiedy chodziłam po sali i przedstawiałam się, próbowałam z każdym chwilę porozmawiać, było to stresujące, bo byłam obserwowana – wiadomo, że byłam poddawana ocenie, czy nadaję się do tej pracy. Miałam chęć schować się za panią Elą i przytulić, nie musieć chodzić i mówić. Ale wiedziałam, że to ważne. Zmobilizowałam się i kontynuowałam.

– Górę wzięła ta bardziej dorosła pani część. Nie schowała się pani, tylko dalej chodziła i rozmawiała, mimo strachu. Tak, to jest bardzo stresująca sytuacja, kiedy ktoś obserwuje, co robimy i słucha, co mówimy.

(…)

Dziś czas nie pędzi. Płynie powoli. Kiedy spoglądam na zegar, mamy jeszcze całe dwadzieścia minut. Dobrze, cieszę się z tego czasu.

Dziś kiedy rozmawiamy widzę w nas dwie dorosłe osoby.

Rozmowa o pracy.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (25 wrzesień 2018):

(…)

– Muszę ograniczyć terapię do jednaj sesji w tygodniu, bo podejmuję pracę w Domu Pomocy Społecznej, o którym mówiłyśmy (…)

Prowadzenie terapii zajęciowej osób z niepełnosprawnością umysłową.

Jeżeli zdążę z badaniami, to zaczynam w najbliższy poniedziałek.

Pani terapeutka jest zaskoczona. Ja też. Bardzo zaskoczyło mnie to, że tak szybko (i że w ogóle – po tym, jak zrezygnowałam z ubiegania się o pracę na stanowisku opiekuna) się odezwali w związku ze stanowiskiem instruktora terapii zajęciowej.

Odezwali się w ostatnią środę, w czwartek miałam rozmowę, wczoraj byłam w DPS kilka godzin, bo chciałam się zorientować w podstawowych rzeczach zanim stanę się pracownikiem.

– Dobrze, że zdecydowała się pani kontynuować terapię. To ważne, byśmy mogły rozmawiać o tym, jak pani się w tej nowej sytuacji czuje, żeby miała pani wsparcie. Dla każdego podejmowanie nowej pracy jest stresujące, a to będzie pierwsza takiego rodzaju pani praca.

– I druga w ogóle (…) Wcale nie brałam pod uwagę tego, żeby zrezygnować z terapii. Gdyby nie udało się ustalić godzin pracy tak, bym mogła pogodzić pracę i terapię, zrezygnowałabym z pracy, nie z terapii.

W którymś (nie pamiętam) momencie sesji uśmiecham się i mówię spontanicznie:

– Cieszę się, że jutro jeszcze się widzimy.

Po krótkiej rozmowie na temat pracy sygnalizuję, że „to tyle na ten temat”, chciałabym przejść do innych kwestii.

Chcę rozmawiać o czymś innym, tylko nic innego mi się w głowie nie pojawia. Milczę.

– Co się dzieje?

– … Pojawiła się we mnie myśl – kiedy tak milczałam – że może pani myśli, że jestem sama nie w pełni zdrowa, milczę, a chcę zajmować się innymi (…) Pojawiła się taka myśl, ale ja wiem, że pani tak o mnie nie myśli.

Rozmawiamy o moich obawach w związku z tą nową sytuacją. Czy cieszę się na tę pracę?

– Bardziej się cieszę niż nie.

– To dobrze.

Sesja mija szybko. Duży niedosyt.