Płaczę pod kontrolą.

Ze środowej sesji terapeutycznej (21 listopada 2018):

– … W zeszłym tygodniu było mi w pracy bardzo trudno… Któregoś dnia wzięłam dwie tabletki na noc, zamiast jednej, bo nie mogłam zasnąć, a chciałam wyspać się do pracy. Bardzo dobrze spałam. W piątek rano wzięłam jedną i pół, zamiast jednej tabletki i dużo lepiej się czułam w pracy. W tym tygodniu… Nocne brałam po jednej, te na dzień – w zwiększonej dawce 1,5. Dziś  rano wzięłam zwykłą dawkę, i zobaczymy, jak będzie.

(…)

Co czułam przed tą sesją?

– Wczoraj wieczorem, kiedy myślałam o terapii, czułam złość na panią. Zastanawiałam się, czy dzisiaj tutaj przyjechać. Zdecydowałam się, bo czułam, że żałowałabym później i przerwa byłaby bardzo długa. Czułam w sobie płacz, ale daleko i nie zdecydowałam się płakać, bo to był wieczór i chciałam już iść spać.

I nie miałam siły na płacz. Na dotarcie do niego. Na jego trwanie. Czułam, że to bez sensu, teraz płakać i zbyt wiele energii będzie to wymagało. Może jutro? Na sesji? Płacz przy drugiej osobie miałby sens, może na sesji będzie ten odpowiedni czas… Chcę płakać na terapii tak po prostu, bez myślenia i kontroli. Może jutro to nastąpi? Wiem, że bez dotyku jest to mało prawdopodobne; coś mnie hamuje, ale może w końcu się uda… – tak mniej więcej sobie pomyślałam i poszłam spać.

Mówię o złości i lęku przed wizytą. Pani terapeutka twierdzi, że płacz nie jest objawem lęku, lecz smutku. Zastanawiam się nad tym stwierdzeniem. Dziwię się i nie jestem przekonana, że to prawda. Płaczę, kiedy się boję. Tak samo, jak czuję złość, kiedy się boję. Jest we mnie lęk, nerwowość – i wtedy płaczę.

Postanawiam jednak odpowiedzieć na pytanie pani terapeutki: Dlaczego było mi smutno? Zazwyczaj pani terapeutka mówi mądrze. Jeszcze tego nie widzę, ale – zgodnie z moim doświadczeniem – pewnie ma rację. A na pewno to ważne, żeby poszukać.

Nie czuję powiązania między płaczem a smutkiem. Próbuję pomyśleć inaczej: O czym myślałam? Czy myśli te wywoływały smutek? Czy były to smutne myśli?

– … Poczucie samotności. Myślałam o tym, że pani nie chce być blisko mnie. Myślałam o tym, co dwóch moich podopiecznych ostatnio powiedziało. Mają dziewczyny w innych ośrodkach. Ucieszyło mnie to, że oni mają, ale przykro mi było, że ja tego nie mam.

(…)

– Ostatnio przyszło mi do głowy, że chyba nie o samo przytulenie chodzi, tylko o ramy w terapeutycznej relacji. Nie wiem, jakie mam dla pani znaczenie. Nasza relacja istnieje jedynie tutaj, w ośrodku i tylko do czasu zakończenia terapii. Nie jest to prywatna relacja. To wywołuje poczucie zagrożenia.

– Co to za zagrożenie?

Nie wiem, jak brzmi odpowiedź na to pytanie.

Może nietrafnie sformułowałam zdanie? Zagrożenie odnosi się do czegoś, co może się stać. Właśnie, może. Zastanawiam się. Przecież pani terapeutka o tym mówiła. Koniec terapii oznacza koniec nas. Nie ma więc „może”, jest „tak się stanie”. Skąd we mnie to słowo, i to poczucie – zagrożenie?

„Nie czuję się bezpiecznie” – kiedyś powiedziałam tak w trakcie sesji. Dziś pojawia się we mnie: „zagrożenie”.

Zdaje się, że dla mnie to jest abstrakcyjna wizja. Koniec terapii? Raczej o nim nie myślę. Kiedy pojawia się myśl, że nie będę mogła zobaczyć się z panią terapeutką… Że mnie zostawi… Że może wcale nie jestem dla niej ważna… Poczucie zagrożenia. To okropne, bardzo bolesne, rozdzierające – kiedy nie można spotkać się z osobą, która jest dla nas ważna. Kiedy traci się prawo do czyjejś obecności, uwagi, słowa. Boję się, że drzwi zostaną przede mną zatrzaśnięte. Nie wierzę, że tak się stanie, a jednocześnie boję się, że tak właśnie będzie.

Zbliża się koniec sesji, a ja nie poczułam obecności pani terapeutki. Ani przez chwilę nie czułam, że jest blisko, że ze mną będzie, że znaczę dla niej więcej niż: „stąd – dotąd”. Płacz mi nie wyszedł. Był, ale nie rozwinął się w pełni. Nie chciałam. Pojawiała się złość na to, że pani terapeutka patrzy na mój płacz i mnie nie dotyka. Czuję, że płacz jest bardzo blisko, ale krępuję się płakać całkiem, kontroluję mój płacz, nie pozwalam mu się rozwinąć. Żebym mogła się przytulić – płacz nie byłby tak krępujący. I tak bardzo kontrolowany.

Uspokoić się. Mieć wpływ.

Ze środowej sesji terapeutycznej (14 listopad 2018):

Tęsknię ostatnio za doktor. Dawno się nie widziałyśmy i żałuję, że odwołałam wizytę.

(…)

Milczę długo, choć mogłabym mówić. Czuję się dużo spokojniej niż w poprzednim tygodniu, tylko mówić mi się nie chce, bo bez sensu.

Sprawdzam czas. Piętnaście minut po rozpoczęciu sesji. Chciałabym znaleźć się bliżej pani terapeutki, jednak krępuję się poruszyć. Im dłużej trwam w miejscu, tym bardziej czuję się zmrożona. Wykonanie ruchu z każdą chwilą staje się mniej prawdopodobne.

Przecież bez sensu! Śmieszna ta niemoc, absurdalna, bo przecież potrafię się poruszać.

Potrafię usiąść bliżej. Widzę w wyobraźni, jak: wstaję, przesuwam fotel, siadam; to nic trudnego. Czuję, że mogę. Jednak się waham.

Znów boję się poruszyć. A przecież jestem spokojna.

Zbliżyć się – po co? Nie mam takiej chęci. Dobrze się już czuję. Mogę jechać do pracy i mam wrażenie, że będzie w porządku. Bardzo dobrze się czuję.

Odnotowuję w sobie płacz, ale bardzo, bardzo daleko. Bliżej jest obojętność, wycofanie, nicość.

Sama już nie wiem, czy chcę zostać, gdzie jestem, czy usiąść bliżej…

Spać.

Może nie spać; śpiąca nie jestem. Leżeć. Wygodnie i przytulnie, znaleźć się sama.

Przytulić się do pani terapeutki.

Nie chce mi się mówić. Po co? I czuję złość.

Przysuwam się ze swoim fotelem trochę bliżej. Pani terapeutka – małpa! – już domyśla się widocznie, że nie zamierzam na tym poprzestać, bo mówi:

– Decyduje się pani iść tą drogą. Podjąć działanie, a nie rozmowę. Znajduje się pani teraz bardzo blisko (…)

Słowa i ton nie są ostre, jednak mam świadomość, że wyrażają dezaprobatę mojego zachowania; odczytuję je, jako nakaz powrotu do poprzedniej odległości.

Bardzo blisko?! Według mnie, wciąż jeszcze za daleko.

Nie mówię tego, tylko przysuwam się bliżej. Pokazuję, co dla mnie znaczy blisko. Prawie się ze sobą stykamy. Wystarczy wyciągnąć rękę. Wiem, że spotka się to z niezgodą pani terapeutki, i tak się dzieje; niedługo mogę się nacieszyć byciem blisko.

– Nie czuję się komfortowo.

Słowa wypowiedziane bez emocji.

Mimo to, bycie blisko jest dla mnie piękne. Nie czuję się urażona, może dlatego, że takiej reakcji pani terapeutki się spodziewałam. Zastanawiam się chwilę (a może tylko daję sobie odrobinę czasu na to doświadczenie?) i odsuwam się do tyłu. Nie daleko w tył, jak raz kiedyś. Pojawia się we mnie taki impuls, ale decyduję, że wolę być bliżej niż dalej. Wymierzam taką odległość, jaka zdaje mi się do zaakceptowania przez panią terapeutkę. Cieszę się, że zostaje zaakceptowana. Zakrywam twarz i płaczę. Drżę z emocji. Nie czuję złości. Nie żałuję tego, co zrobiłam. Dlaczego teraz płaczę? Może to stres związany z podjęciem działania, może odblokowany płacz, który wcześniej majaczył gdzieś daleko.

Płaczę chwilę. Po chwili muszę sięgnąć po chusteczkę i jej użyć, a z tą czynnością płacz zawsze na sesji mi przechodzi.

Już nie drżę. Nie pochylam się. Opieram się plecami o oparcie fotela. Zaczynam mówić. Wciąż nie mam chęci do mówienia, ale decyduję się wyjaśnić i „być w kontakcie”, ponieważ rozmowa jest dla pani terapeutki kontaktem. Nie gniewam się i podjęciem rozmowy wysyłam taką informację. Jestem też spokojniejsza, silniejsza tym doświadczeniem. Mimo iż bliskość krótka i bez dotyku czuję, że była mi potrzebna.

Cieszę się i uspokajam w bliskości. Później mogę rozmawiać. Chcę wyjaśnić. Rozmawiamy o tym, co się we mnie podczas dzisiejszej sesji działo.

Ten tydzień w pracy zaczął się dla mnie ciężko. Emocjonalnie ciężko. Dużo lęku, chęć schowania się, milczenia, itd. Chciałabym się przytulić, ale nie mogę i zła jestem o to na panią terapeutkę.

Pani terapeutka mówi o tym, że za moim działaniem stały ogromne emocje.

Mieszane emocje, co spowodowało napięcie, które rozładowałam w działaniu. Poczułam się spokojnie, kiedy się zbliżyłam, natomiast pani terapeutka wtedy właśnie poczuła dyskomfort.

Kiedy pani terapeutka zwraca mi uwagę, że bardzo blisko usiadłam, zbliżam się jeszcze bardziej. Robię to…

Trochę na złość.

Robię to z potrzeby bycia bliżej.

Dla zbadania, co się stanie, jak będę się czuła i co zrobi pani terapeutka.

To bunt przeciwko zakazowi bliskiego kontaktu i jednostronnie ustalanym zasadom. Chcę też poczuć, że nie dzieli nas szyba. Stwierdzenia: „nie ma”, „nie możemy” wywołują lęk. Więc choć na chwilę znaleźć się blisko. Uspokoić się. Mieć wpływ.

 

Bycie wśród mężczyzn.

Z piątkowej sesji terapeutycznej (9 listopad 2018):

Docieram do centrum psychoterapii. Odczuwam dziś to miejsce jako obce i bliskie. Pojawiają się we mnie te sprzeczności, wyskakują naprzemiennie. Pierwsze jest obce (czy bliskie? sama już nie wiem).

Wchodzę na teren ośrodka zmarznięta. Myślę o doktor. Czy jest? Czy mnie widzi? Miałam mieć u niej wizytę w tym miesiącu, ale ze względu na pracę zdecydowałam się ją przełożyć. Termin mam w styczniu, więc już po Świętach. Wolałabym pojawić się tutaj w dobrym stanie, ale kulę się, bo naprawdę zmarzłam.

Przysuwam mój fotel, patrzę na panią terapeutkę. Jest malutka, taka drobna. Bardziej bliska niż obca. Zakrywam twarz. Odsłaniam ją. Znowu zakrywam. Jestem niezdecydowana.

W końcu pozwalam sobie pobyć w ukryciu. Po dłuższym czasie czuję napływający spokój. Jestem spokojniejsza, ale kiedy się odsłaniam, nie jestem gotowa na rozmowę, więc zasłaniam się znowu. Kiedy decyduję się zacząć rozmowę, zaczynam od tego, co najprostsze. Jest to relacja na temat: co w tym tygodniu u mnie w pracy. Później milknę, bo…

– Czy wie pani, co sprawia, że jest pani dziś bardziej niespokojna?

Cóż, wiem, ale wstydzę się o tym mówić. Właśnie dlatego dużo dziś milczę. Wyjaśniam okrężnie:

– W tym tygodniu nie miałam większych problemów z podopiecznymi.

To jest (pośrednio) powodem mojego zdenerwowania. Nie ma o czym mówić, poza… Po dłuższym czasie odważam się napomknąć, że niektórzy podopieczni adorują mnie jako kobietę, a mi jest miło i niezręcznie.

– To, że jestem pracownikiem i nie powinnam wchodzić w relacje z podopiecznymi jest dla mnie z jednej strony przykre, ale czuję jednocześnie, że te ramy są dla mnie ważne. Dzięki nim mogę skupić się na tym, co robię, stawać się bardziej samodzielna i rozwijać umiejętności. Ważne jest dla mnie to poczucie, że mogę być i jestem pracownikiem, nie tylko kobietą.

W sferze prywatnej, pozazawodowej nie mam kontaktu z mężczyznami (pomijam rodzinę). Nie jestem i nigdy nie byłam w związku ani „poważnym”, ani chwilowym. Oczywiste jest w tej sytuacji pojawienie się romantycznych i erotycznych pragnień względem podopiecznych, którzy – z racji tego, że ośrodek jest przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn – odczuwają podobnie.

– Czy da się pogodzić te dwie: bycie dla nich terapeutą i pani smutek z powodu tego, że nie może pani wchodzić z nimi w relacje?

Muszę się zastanowić. Myślę o moim postępowaniu względem podopiecznych. Bywa to trudne, ale jak dotąd nie zrobiłam niczego, by zrealizować pojawiające się pragnienie erotycznej bliskości. Również wtedy, gdy zostawałam z podopiecznymi sama. Również w chwilach, kiedy byłam sama z jednym podopiecznym.

– … Tak.

Pani terapeutka pyta, czy będzie to dla mnie możliwe, by tworzyć prywatne relacje, również damsko-męskie. To, w moim odczuciu, jest pewne.

– Tak. Tylko nie wiem, kiedy.

(…)

Odwracam się, by spojrzeć na czas. Zostało nam pięć minut. Jak chcę je spędzić?

Patrzę na panią terapeutkę. Odwracam wzrok. Patrzę. Chowam się. Patrzę.

– Brakowało mi dziś na sesji kontaktu wzrokowego. Kiedy teraz patrzyłam na panią, trudno było mi nie uciekać spojrzeniem (…) Kiedy patrzę, pojawia się strach (…) I obawa o to, co pani o mnie myśli.

Pragnienie przytulenia. Znowu się pojawia.

Ze środowej sesji terapeutycznej (31 październik 2018):

Panią terapeutkę zauważam w korytarzu, kiedy idzie w kierunku swojego gabinetu. Jesteśmy daleko od siebie i trochę mi przykro, że zdaje się mnie nie zauważać albo nie chcieć na mnie spojrzeć.

Nie jestem pewna, czy jednak mnie w końcu zauważa i wtedy się witam czy też zauważa mnie dopiero wtedy, gdy się odzywam. Mam wrażenie, że jej „Dzień dobry” jest bardzo nieśmiałe, co mnie dziwi, ale uśmiecha się, więc się cieszę.

Zakrywam twarz i siedzę tak jakiś czas.

Zastanawiam się, czy nie przesadzam. W pracy nie chowam mojej twarzy, więc potrafię. Może  tutaj zakrywam się już z przyzwyczajenia?

Siedzę tak i próbuję zrozumieć, co się dzieje.

Pani terapeutka jest ze mną; zdecydowanie nie czuję się, jakbym była tu sama. To nie jest szukanie odizolowania. Nie jest to chęć odcięcia się od pani terapeutki. Cieszę się, że jest i mamy sesję.

Czuję napływający stopniowo spokój. Wiem, że za chwilę będę mogła spojrzeć i mówić. Potrzebuję trochę czasu spokoju, pozwolenia na to, by robić to, co w danej chwili czuję. Nie wstydzić się za to ukrywanie twarzy i nie eksponować trudności, po prostu być. Zaczynam to milczenie i ukrywanie się traktować jako część spotkania, która jest mi potrzebna z tego względu, że jest to moje naturalne zachowanie, potrzeba.

Nie udaję, że jest dobrze. Nie udaję, że jest źle.

Kiedy czuję, że „już”, odkrywam twarz i zaczynam mówić. Mówię, co w pracy: o przeprowadzaniu prób na uroczystość jedenastego listopada, o uwagach mojego współpracownika – głównie o tych uwagach. Większość z nich uważam za słuszne, jednak przykro mi, że mówi o tym, co robię według niego źle, natomiast nie mówi, że coś robię dobrze.

– Wczoraj, kiedy usłyszałam całą listę rzeczy, które źle robię bardziej się postarałam i udało mi się, że podopieczni nie wchodzili do naszego pokoju. Nic nie powiedział o tym, że było lepiej. Czuję się trochę osamotniona i dzieje się tak, że wolę, kiedy nie ma go na sali, lepiej mi się wtedy pracuje.

Najogólniej, są to zarzuty rodzaju: „na wszystko im pozwalasz”, „nie możesz być taka cichutka”, „musisz być bardziej stanowcza”, „trzeba na nich krzyknąć”. I że w rezultacie robi się bałagan, podopieczni robią, co chcą, nie słuchają, widzą to tak, że ja jestem ta dobra, a on zły, bo krzyczy i zakazuje. I on ma już tego dość i ledwo daje radę.

(…)

– Co pani czuje wtedy, kiedy oni nie słuchają pani zakazów i wchodzą do pokoju?

– … Kiedy chłopaki po próbie weszli do pokoju, nie przeszkadzało mi to. Weszli po prostu dlatego, że ja weszłam, a chcieli jeszcze chwilę porozmawiać. Z Robertem ostatnio nie ma problemu. Jest jeden podopieczny, którego wchodzenie mnie denerwuje, bo nie wiem, po co on wchodzi. Wchodzi i bierze kartkę i kredki, choć mówię, że mu przyniosę. Później odnosi sam rysunek i kredki. Nie wiem, dlaczego, ale wczoraj udało się, że nie wszedł ani razu. Pokazywał, że chce rysować, powiedziałam, żeby usiadł i poczekał i rzeczywiście się do tego zastosował. Nie próbował wchodzić na siłę, kiedy zastawiałam przed nim wejście.

– Może dlatego, że oni reagują na to, kiedy pani jest bardziej stanowcza, przekonana o tym, czego od nich wymaga.

(…)

Milczę dość długo, nad czymś się zastanawiam.

– Pani milczenie i ukrywanie twarzy sprawia, że nie możemy być w kontakcie.

– …

– Co się teraz zaczęło dziać? Wyraźnie widać, że teraz coś pani przeżywa.

Niby mam poczucie, że widać, ale dziwię się, kiedy słyszę, że widać wyraźnie. Pani terapeutka nie pyta, czy coś się dzieje, tylko to stwierdza.

– … Pojawiło się pragnienie przytulenia. Wtedy, kiedy pani powiedziała, że nie jesteśmy w kontakcie, skupiłam się na tym, że jesteśmy tutaj obie. Pojawiła się tęsknota za kontaktem. Od kiedy pracuję i widzimy się raz w tygodniu nie czuję tego, że jesteśmy w kontakcie. Chyba dlatego, że rozmawiamy o pracy. I to jedno spotkanie w tygodniu… Wcześniej było tak, że wtorek był dla mnie takim oswajaniem się, powrotem. W środę czułam się bardziej obecna, więcej rozmawiałyśmy… Zawsze, kiedy mówi pani o byciu w kontakcie jest to dla mnie jakoś wzruszające.

– Rzeczywiście rozmawiamy na temat pani pracy, bo jest to nowa sytuacja, duża zmiana w pani życiu. Zawsze jednak jest miejsce na to, co dla pani w danej chwili jest ważne, o czym chciałaby pani porozmawiać. Nadal możemy rozmawiać o pani emocjach, tak jak wcześniej.

Pani terapeutka wiąże pojawianie się myśli o przytuleniu z przeżywaniem przeze mnie trudnej sytuacji, strachu i chęci wycofania się w bezpieczne miejsce.

– Co stało się teraz, że potrzebuje się pani schronić?

Nie wiem. Wizja przytulenia przyszła nagle, niespodziewanie na niespodziewane wzruszające słowa o byciu w kontakcie. Towarzyszyła zdziwieniu i radości, że pani terapeutka chce być ze mną w kontakcie.

Żegnamy się. Już wychodzę, kiedy uświadamiam sobie, że bardzo mocno uścisnęłam dłoń pani terapeutki. Myślę, że mogło to sprawić wrażenie mojej agresji czy próby zdominowania i trochę mi głupio. Nie miałam takiego poczucia. Mocny uścisk nie był celowy, nie był nawet w tamtej chwili świadomy. Zdaje się, że odruchowo mocno uchwyciłam podaną mi dłoń po tym, jak z chłopakami ostatnio siłujemy się na rękę 😉