Czerń i krzyk w mojej duszy.

Sięgam do tajnego pudełka, gdzie przechowuję moje mini-rzeźby z masy solnej. Powstawały one w czasach mojej pierwszej psychoterapii indywidualnej. To moje najbardziej intymne dzieła, wychodzące z najstraszniejszych otchłani mojego umysłu. Mierzyłam się nimi z tym, co mnie przeraża. Każdą z nich przynosiłam na sesje i rozmawiałyśmy o nich z panią terapeutką.

Powstało kilka takich miniaturek.

Dziś sięgam po dwie z nich. Pierwsza jest bardzo dosłowna. Naga piękna kobieta, siedząca na łóżku. Na figurce zamieściłam materiałowy biały przezroczysty szal, który osłania jej ramiona i piersi. Szal ten można zdjąć jednym ruchem. Pamiętam, jak określiłam tę postać zaraz po stworzeniu. Kobieta oczekująca na seks – tak to widziałam. Może być to prostytutka – też pasuje, ale nie był to mój zamysł. Jest wyzywająca, eksponująca, pewna siebie,… Wulgarna? Ja odbieram ją różnie. Dziś jest to prostytutka.

Druga figurka jest to właściwie płaskorzeźba. Jej interpretacja jest mniej oczywista. Ogólny nastrój jest tragiczny, na co wskazuje czerwone tło i czarne postacie. Głównymi bohaterami obrazu są mężczyzna i kobieta. To nie jest oczywiste, ponieważ osoba niewtajemniczona zobaczy raczej trzy główne postacie, których płeć nie jest oznaczona. Trzy postacie w trzech różnych kolorach. Wymowa jest, tak myślę, w sposób oczywisty, seksualna i tragiczna, przemocowa. Natomiast, sytuacja już oczywista nie jest. Trudno mi na ten obrazek patrzeć. Dziś te postacie są bardzo dynamiczne. Widzę ich ruchy; są one prawie, jak żywe i odczuwam niepokój. Czerń i krzyk w mojej duszy. Szarpanie.

Inteligencja uwięziona.

Ze środowej sesji terapeutycznej (17 czerwiec 2020):

Dziś nie chcę zaczynać milczeniem. Myślałam o ostatniej sesji, zrobiłam notatki, więc tutaj szukam punktu zaczepienia. Coś mam i żeby mi nie uciekło, sygnalizuję to natychmiast, jeszcze zanim myśl uformuje się w zdanie do wypowiedzenia:

– Myślę, że…

Nie wiem, jakich słów użyć.

– Proszę powiedzieć to po prostu tak, jak się pojawiło.

– … Myślę, że tęsknię za tym, żeby zobaczyć panią i żeby zobaczyć doktor.

– To są słowa najbardziej prawdziwe. Zdaje się, że nie miała pani trudności w sformułowaniu myśli, tylko z tym, żeby się nimi podzielić, bo są one związane z pani emocjami. Pozytywnymi emocjami w naszym kierunku. Trudno było się tym podzielić?

– Tak.

– A teraz czuje się pani niewygodnie z tym, co powiedziała?

– Nie.

(…)

– Myślałam o tym, co pani mówiła ostatnio o złości. Że ja przekierowuję złość względem innych na siebie. Nie widzę tego.

– Rozumiem, że może mieć pani wątpliwości, czy tak to funkcjonuje, jednak moja wiedza daje mi pewność. Tak to funkcjonuje. To jest fakt. Dlatego wracam znowu do trójkąta konfliktu.

– Może trudno mi zauważyć złość względem siebie, ponieważ w ogóle nie potrafię wyróżnić tego, jak odczuwam złość. Często mi pani mówiła, że te sygnały w ciele, które wymieniam, mówiąc o złości, nie są wcale sygnałami złości.

– Tylko lęku. Tak. Wie pani, kiedy odczuwa złość, ale poznaje to jedynie po swoich myślach, analizując je. Nie potrafi pani odczuć fizycznie złości. Wydaje się, że natychmiast, gdy tylko zauważy pani: „jestem zła”, pojawia się lęk i to, co pani rejestruje w ciele to właśnie symptomy lęku. Ważne jest, żeby pani zrozumiała ten mechanizm. Kiedy ktoś odbiera życie drugiej osobie – czy jest to związane z agresją?

– … Nie koniecznie.

Mówimy o śmierci, która skraca cierpienie; eutanazji.

– To są szczególne przypadki, kiedy w niektórych krajach decyduje się o eutanazji i zawsze jest to poprzedzone bardzo wnikliwą analizą; takie decyzje podejmowane są w przypadkach skrajnych, kiedy zespół specjalistów orzeknie, że nie ma żadnych szans na poprawę stanu pacjenta (…) Najlepiej zobaczmy to konkretnym przypadku. W pani, kiedy pojawiają się trudne emocje, bardzo szybko pojawia się myśl o pozbawieniu siebie życia. Pamiętam tę sytuację z ubezpieczeniem zdrowotnym; kiedy groziła pani utrata ubezpieczenia i, co za tym idzie, niemożliwość odbywania terapii. Natychmiast pojawiła się myśl: „zniknąć”. Nie myślała pani o tym, że w przypadku utraty ubezpieczenia, mogłaby pani poszukać terapii w innym terminie lub szukać innych możliwości, by móc z kimś rozmawiać. Nie brała pani pod uwagę żadnych innych rozwiązań. Pozbawienie siebie życia jest czymś nieodwracalnym.

Ale jaką wartość ma życie? – myślę – Co z tego, że nieodwracalne, skoro nie będę żałowała, że mnie nie ma, bo… jeżeli mnie nie ma, niczego nie żałuję i niczego nie chcę? I czy rzeczywiście bym się zabiła, gdyby do tych sytuacji doszło? Nie wiem. Nie mówię, że życie nie ma sensu, bo już o tym mówiłam i sama wiem, że niczego to rozważanie nie wnosi. To fakty, których nie da się zanegować, na wskroś rozsądne. Przykro jest je w sobie nosić. Wyskakują na wierzch przy okazji tematu umierania i życia: Życie w ogóle nie ma celu i jest niczym. Co z tego, jeśli jest? Co z tego, jeśli nie ma? Na ten temat mogłabym pisać i pisać; ten temat wyjątkowo lekko mi przychodzi. Na hasło: „życie”, na hasło: „śmierć” wyskakuje natychmiast: „I co z tego?” i jak zaczynam o tym mówić, do niczego to nie prowadzi, niczego nie zmienia. Kiedyś pani terapeutka powiedziała: „Możemy rozmawiać tak w sposób filozoficzny, tylko co to dla pani wniesie?”. Chyba jest to fakt, który trzeba zaakceptować po to, by nie paraliżował albo uwierzyć w Istotę Wyższą, tylko jak?

(…)

– Jest jeszcze taka rzecz… Nie wiem, na ile istotna dla terapii, ale na pewno istotna dla mnie, ponieważ… To jedna z rzeczy, których przez tak długi czas terapii jeszcze nie powiedziałam, ze wstydu. W poniedziałek na terapii zastanawiałam się, czy o tym wspomnieć. O mojej mamie. Czuję jakąś nielojalność, kiedy mam to powiedzieć. Moja siostra, bardzo wiele lat temu powiedziała o naszej mamie, że jest mało inteligentna.

Nagle wybucham płaczem. Nie czułam napływu tego płaczu; nastąpił tak niespodziewanie, gwałtownie i trwa chwilę.

Ulga. Ból, którego nigdy wcześniej nie wyraziłam.

– Samo pomyślenie o mamie w ten sposób odczuwała pani, jako coś niewłaściwego?

– Tak. I trochę zła byłam na siostrę, że o tym mówi. W późniejszych latach, w miarę mojego rozwoju już nie traktowałam myślenia o inteligencji mamy za coś nieodpowiedniego, ale mówienie o tym…

– Czy teraz, kiedy pani mi o tym powiedziała, czuje się pani źle?

– Nie.

(…)

– Pamiętam, jak trudno mi było odnaleźć się wśród ludzi spoza mojego domu. Musiałam wyczuwać w jakiś sposób różnicę poziomów między tym, do którego byłam przyzwyczajona w domu, a tym, który spotkałam na zewnątrz (…) Czułam, że na zewnątrz jest inaczej i źle się czułam; jakaś inna, niepasująca.

– Pani mówiła czasem o sobie w ten sposób. Że jest pani mało inteligentna. Tymczasem, są fakty, które temu przeczą. Czy sądzi pani, że osoba o niskim poziomie inteligencji byłaby w stanie skończyć jakiekolwiek studia? Czy byłaby w stanie prowadzić bloga?

– Myślę, że nie. Już teraz dostrzegam te fakty. Zdaje się, że ta moja inteligencja gdzieś jest, ale napotyka bardzo wiele przeszkód, które nie pozwalają na jej wydobycie.

– Ja też mam takie spostrzeżenie. A jakie potrafi pani określić przeszkody?

– Teraz, kiedy mam mało kontaktu z innymi, jest mi trudniej podejmować aktywności umysłowe. Trudniej mi przywołać skupienie i pisać; nie chce mi się często. W DPS-ie z moim współpracownikiem często nie wiedziałam, czy powinnam robić to, co ja uważam czy też robić to, co on mówi. A czasem nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo mówił coś, co przeczyło temu, co powiedział wcześniej.

– I nie znajdowała pani w sobie dość odwagi, żeby o to zapytać?

– Yhm.

(…)

Pod ostrzałem.

Ze środowej sesji terapeutycznej (20 maj 2020):

– …

– Zaczynamy sesję standardowo, milczeniem.

– … Kiedy panią usłyszałam, miałam wrażenie, że ma pani smutny głos.

– Nie jest mi smutno (…)

– …

– Co się dzieje? Znowu pani zamilkła.

– … Trochę chce mi się płakać.

– A wie pani, z jakiego powodu?

– …

– Ja nie mogę kazać pani się do mnie odezwać. Jednak, jeżeli pani milczy, ten czas jest niewykorzystany.

– … Myślałam o dwóch rzeczach teraz, kiedy milczałam… Po tym, jak rozmawiałyśmy w zeszłą środę i mówiła pani o tym, że terapia jest ukierunkowana na życie, a nie na śmierć,… Starałam się nie szukać rozwiązania w śmierci… I myślę, że kiedy nie mam tego rozwiązania, które mnie uspokaja, jest mi trudniej i może stąd chce mi się płakać.

– Co jest smutnego w życiu?

– … To bardziej strach, niż smutek (…) Pomyślałam teraz… Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, zaskoczyło mnie to, jak ludzie nieprzyjemnie się do siebie odnoszą. To było przerażające i niezrozumiałe dla mnie: po co??? Nieprzyjemnie mi było i czułam wstyd, także wtedy, gdy przykra uwaga nie była skierowana do mnie, tylko do kogoś innego. Jakbym odczuwała wstyd tej wyśmianej osoby. Później, już w okresie licealnym… Zaczęłam mieć poczucie, że to, co ktoś mówi o nas, ma ogromny wpływ na to, jak się czujemy, jak się zachowujemy i jak nas inni widzą. Uwagi na temat danej osoby, złośliwe komentarze wpływają na jej zachowanie i samopoczucie. Przedmiot wyśmiania może być jakikolwiek, nawet nieracjonalny, ale kiedy osoba zostaje wyśmiana, staje się on jej częścią. Wszystko może zostać wyśmiane, a osoba, która taką uwagę o sobie słyszy, ulega jej wielkiemu wpływowi i już nie potrafi swobodnie się zachowywać, poruszać, wypowiadać, czuć. Miałam poczucie, że poprzez uwagę prześmiewczą, nawet bezsensowną osoba staje się „zbrukana”. Skażona, gorsza, śmieszna. W stosunku do innych zaczęły w mojej głowie pojawiać się negatywne komentarze. Szczególnie, jeżeli widziałam, że ktoś się krępuje, zachowuje nienaturalnie – w myślach śmiałam się, i nie lubiłam w sobie tego śmiechu. Tak często słyszałam docinki i tak bardzo się ich bałam. Ciągle oczekiwałam, że coś takiego usłyszę. Albo tylko sam śmiech. W każdym momencie czułam się obserwowana, słyszałam uwagi o sobie i o innych, to było smutne i myślę, że mnie paraliżowało. Krępowało ruchy, wpływało na myślenie i głos. Każde słowo, ruch, wszystko, co robiłam i jak wyglądałam, było pod ostrzałem.

Milknę w pewnym momencie i pani terapeutka pyta, co czuję.

– Zaczęłam płakać, ale się krępowałam.

– Czego się pani krępowała?

– Pojawił się opór przed tym, by słyszała pani, jak płaczę.

– Co to za opór?

– … Pomyślałam, że… Strach przed zaangażowaniem,… Przed zaufaniem,… Obawa, co pani o mnie pomyśli.

– Co takiego strasznego mogłabym pomyśleć?

– Nie wiem.

Chyba, że to niesmaczne słuchać, jak płaczę. Nieprzyjemne dźwięki łkania, smarkania, łamiący się głos. Wstydzę się dać usłyszeć pani terapeutce. Mam w głowie scenariusz, w którym mój szloch jest przedmiotem wyśmiania. Nie sądzę, by pani terapeutka brzydziła się mojego szlochania, może trochę by się krępowała, ale potraktowałaby go z szacunkiem. Ale… To we mnie pojawia się obelżywość.

Dzisiaj to czuję.

 Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (30 marzec 2020):

– … Na ostatniej sesji zapytała mnie pani o uczucia względem ojca i nie potrafiłam ich wychwycić. Było tak, jakby nic się nie działo; nic nie czułam, czułam się spokojnie. Postanowiłam przygotować się na dzisiejszą sesję w tym temacie. Chciałam pisać o tym, co czuję do ojca. Przeniosłam się we wspomnieniach do czasu gimnazjum. Opisałam moje szkolne przeżycia i dalej chciałam pisać o tym, co po szkole, w domu. I wyszło tak jakoś, że napisałam jeszcze sporo, ale zauważyłam, że ani razu w notatkach nie wspomniałam o ojcu, a to miał być temat. Szkoła miała być wstępem, miała mnie doprowadzić do wspomnień z tego okresu mojego życia, ale na szkole moje pisanie się skończyło. Po tym wglądaniu we wspomnienia płakałam i nie chciałam dłużej drążyć tematu… Napisałam o szkole i było to trudne doświadczenie. O ojcu nie udało mi się napisać nic, z czego wnoszę, że wspomnienia relacji z ojcem są jeszcze trudniejsze niż bardzo nieprzyjemne wspomnienia ze szkoły. Pomyślałam, że na razie porzucę temat relacji z ojcem, bo nie czuję się gotowa na to, by się nim zajmować. Myślę, że wrócę do niego, kiedy znowu będziemy miały stacjonarną terapię; wtedy będzie mi łatwiej.

– W ostatnim czasie wystąpiła u mnie obawa czy taka myśl,… że postanowi pani zrezygnować z prowadzenia mojej terapii. Że dojdzie pani do wniosku, że nasza relacja jest zbyt bliska i dlatego nie może pani dłużej się nią zajmować.

Nastaje poważna krótka cisza.

– O niczym takim nie myślę. Co sprawiło, że pani pomyślała, że ja nie zechcę dłużej się pani terapią zajmować? Co sprawiło, że pani pomyślała o zakończeniu terapii? Mówiła pani ostatnio, że rodzina nie uważa pani terapii za potrzebną, że mama radzi pani ją zakończyć. To były głosy członków pani rodziny. Ważne jest natomiast to, co pani uważa za potrzebne dla siebie.

Płaczę. Pani terapeutka jest ze mną; dzisiaj to czuję.

– Tak. Dla mnie terapia jest bardzo ważna, tylko… Trochę brakuje mi zwyczajnego trybu. Na sesjach telefonicznych w tamtym tygodniu nie czułam, że naprawdę rozmawiamy. Jakby nie było pani, jako osoby, tylko pani głos… Na poprzedniej sesji, po tym, jak opowiedziałam mój sen (w którym pani była pod wpływem alkoholu), miałam wrażenie… że jest pani pod wpływem alkoholu. Było to nieprzyjemne wrażenie i utrudniało mi skupienie na dalszej rozmowie. Budziło niepokój.

– Ale czy sen jest rzeczywistością?

– Nie. Ja wiedziałam, że nie mam żadnych podstaw, które wskazywałyby na to, że nie jest pani trzeźwa. Ale było to tak, jakby po opowiedzeniu snu w mojej głowie powstała myśl o pani i alkoholu, i nie mogłam się jej pozbyć. Myśl o tym, że mogłaby pani mieć problem z alkoholem obudziła we mnie niepokój, a ponieważ się nie widziałyśmy, trudno było mi przekonać się, że na pewno jest pani trzeźwa.

– To prawda. Nie mogła mnie pani skontrolować. Nie widziała mnie pani, a kiedy się kogoś nie widzi, snuje się różne scenariusze o tej osobie: co robi w danej chwili, gdzie jest,… Telefonicznie ma pani ograniczoną możliwość kontrolowania sytuacji. Myślę, że potrzeba kontroli jest wynikiem doświadczeń pani relacji z ojcem, który sam siebie nie kontrolował i pewne rzeczy musiałyście kontrolować wy za niego.

Tak. Myślę o tym, że nie można mu zaufać. Kiedy mówi, że kończy pić, nie znaczy, że kończy pić. Kiedy mówi, że jest „trzeźwy”, tylko trochę wypił, nie znaczy to, że na tym się skończy. Alkoholik umie ukrywać, umie kłamać, nie można polegać na jego słowach… … …

… … …

– Co się dzieje, że znowu pani milczy?

 (…)

– Dziś, od początku… Chciałam powiedzieć: „od początku spotkania”. Dziś od początku rozmowy czuję się realnie. Chyba udaje mi się przestawić na ten sposób telefoniczny.

(…)

Nieprzyjemne wrażenie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (25 marzec 2020):

– Obrzydzenie i strach – to czuję, kiedy ojciec znajduje się blisko. Boję się, kiedy nie ma w domu mojej mamy, tylko on. Boję się w momencie, kiedy przechodzi koło mnie. Nie chcę, żeby mnie dotknął; to byłoby bardzo nieprzyjemne.

– A co czuje pani teraz, gdy pani o tym mówi?

– …

– Milczy pani. Czemu?

– Nie wyłapuję niczego, co teraz czuję. Nic się we mnie nie dzieje.

– Blokuje się pani, dlatego że emocje są trudne. Nie wierzę, że pani nic nie czuje w związku z tym, że pani ojciec zachowywał się w sposób naruszający pani granice. Przyzna pani, że sytuacja, o której pani opowiedziała (przechodził obok i zrobiło się pani nieprzyjemnie) na pewno nie jest pani obojętna i wiąże się z emocjami. Czy myśli pani, że ten brak odczuwania teraz może być pewnym rodzajem ochrony? Że odrętwienie emocjonalne chroni panią przed odczuwaniem?

Nie czuję się odrętwiała ani senna, jak czasami bywało na sesjach. Nie wiem, co czuję.

Nie czuję. Nie wyłapuję. Jedyne, co udaje mi się określić to: czuję się spokojnie, bez wrażeń. Może lekki smutek. Raczej lekko pogodnie. Głos pani terapeutki w telefonie nie jest tak realny, jak przy spotkaniu. Po tym, jak opowiedziałam o śnie, mam nieprzyjemne lekko wrażenie, że w głosie pani terapeutki słychać alkohol. Trochę mi to utrudnia skupienie i martwię się, że nie pozbędę się niepokoju i że będę od teraz stale słyszała w niej alkohol.

Temat: alkoholizm.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (20 styczeń 2020):

– Pomyślałam, żeby dziś kontynuować temat z ostatniej sesji. Mówiłyśmy o… alkoholizmie w moim domu. Zaczęłam czytać drugi raz książkę o terapii DDA i robiłam notatki. Zostawiłam je w szatni z moimi rzeczami, ale nie potrzebuję mieć je przed sobą; pamiętam, o czym pisałam. Pierwsza rzecz: Podróży DDA ku uleczeniu nie można odbyć samemu. Potrzebna jest grupa osób, połączonych podobnymi doświadczeniami. Inne DDA.

– Co pani o tym myśli?

– Chciałabym spróbować czegoś takiego, ale raczej nie teraz. Nie wiem, czy jest możliwe podjęcie w ramach Funduszu drugiej terapii. I szukam pracy, i nie wiem, czy pracując, będę miała czas jeszcze na dodatkowe zajęcia.

– Rzeczywiście, jednocześnie nie zgłasza się osoby na więcej niż jedną terapię. Gdyby zaczęła pani brać udział w innej terapii, mógłby powstać chaos w naszej. Jeżeliby pani przychodziła na terapię grupową i milczała przez trzy pierwsze miesiące, to co by pani ta terapia przyniosła? Terapia indywidualna jest także po to, by przygotować panią do podjęcia terapii grupowej. Czasem myślę o tym, jak terapia w grupie byłaby dla pani cenna, i przyjdzie na nią czas, ale potrzebuje pani jeszcze popracować indywidualnie, żeby się wzmocnić, żeby terapia w grupie była dla pani wartościowa i żeby nie stała się sama w sobie traumatyzującym doświadczeniem.

– … Myślę o tym… Z taką pewnością pani to powiedziała… Jakby uważała pani, że na pewno nie dam rady odzywać się w terapii grupowej.

– A pani uważa inaczej? Ja mogę się mylić. Ważne jest to, co pani o tym myśli. Byłaby pani w stanie rozmawiać w grupie?

– … Pomyślałam teraz o moich zajęciach florystycznych. Jeżeli była przerwa, w sali było niewiele osób i, przede wszystkim, jeżeli nie było prowadzącej zajęcia, to czasami się do kogoś odezwałam. Kiedy była cała grupa, albo kiedy było niewiele osób, ale była obecna prowadząca, nie odzywałam się.

– Dlaczego? Osoba prowadząca budziła jakieś skojarzenia? Czemu w jej obecności pani bała się odezwać?

– Chyba dlatego… Miałam wrażenie, że mnie lubi i bałam się, że to się zmieni.

– Że przestanie panią lubić, kiedy zaczniecie rozmawiać? A nie pomyślała pani, że kiedy zaczniecie rozmawiać polubi panią jeszcze bardziej?

(…)

– Druga rzecz, jaką pamiętam z notatki: Osoba uzależniona od alkoholu nie potrafi widzieć spraw z różnych perspektyw. To jest coś, co zauważyłam kiedyś u mojego ojca. Podczas rozmowy zgadza się z moim zdaniem, potwierdza, że ma to sens, a już po chwili wraca do swoich pierwotnych założeń, zostaje przy swoim… Nie wiem, po co o tym mówię.

– Możemy się zastanowić, w jaki sposób możemy wykorzystać w terapii wiedzę, którą pani zdobyła.

– Przeczytałam, że dla osoby uzależnionej alkohol jest czymś cennym. To sposób na „radzenie sobie” z emocjami. Kiedy picie jest reakcją na kolejne problemy, staje się ono sposobem życia. Pozwala alkoholikowi nie czuć negatywnych emocji, nie widzieć tego, że krzywdzi siebie i swoją rodzinę. Właściwie, przeczytałam coś takiego… Sposób postępowania alkoholika: „Ja piję, a inni ponoszą konsekwencje”. Myślę teraz, że alkoholizm bardzo silnie wpływa na tych w rodzinie, którzy nie piją.

– Myślę sobie, pani Paulino, że w rodzinie alkoholowej jest bardzo mało miejsca na potrzeby i emocje, zwłaszcza dzieci. Dziecko jest bezbronne. Nie ma wpływu na zachowanie dorosłych, a dorośli w takich rodzinach – zarówno rodzic pijący, jak i ten, który nie pije – często nie dostrzegają potrzeb dziecka albo nie potrafią tych potrzeb zaspokoić.

(…)

Poza mną. Bez kontroli.

Ze środowej sesji terapeutycznej (8 styczeń 2020):

Jestem już w ośrodku i mam ochotę zawrócić, jechać do domu. To sesja po 21 dniach przerwy. Początkowo milczę, później mówię o alkoholizmie w mojej rodzinie, dokładnie o ostatnim piciu.

– (…) Poszłam do domu rodziców. Zastałam go (ojca) w stanie nietrzeźwości i czułam strach. Bałam się, że na przykład mnie nie pozna i zaatakuje.

– Coś jeszcze, oprócz strachu?

Zasłaniam twarz dłońmi. Próbuję sobie przypomnieć.

– … Chyba tylko strach.

– A teraz, kiedy pani o tej sytuacji opowiada: czy jest coś jeszcze, poza strachem?

Milczę dość długo, po czym przyznaję:

– Ja już o czym innym myślę.

– To nie pierwszy raz się dzieje, że zaczyna pani nagle zajmować się czymś innym. Co pani czuła, kiedy zadałam pytanie o pani emocje?

– Czułam złość i niechęć do rozmawiania na temat alkoholizmu (…) To mi się wydaje… krępujące i wstydliwe, mówić o tym. Czuję pogardę do rozmawiania na temat alkoholizmu i nie mam… To jest jakby poza mną, nie dotyczy mnie. Nieprzyjemne jest to, że może ten alkoholizm ma na mnie wpływ.

– Ma na panią wpływ.

(…)

– Przypomniał mi się mój sen sprzed kilku dni. Siedziałam na sesji, jak teraz, tylko pani była już starszą osobą i… nie była już pani taka piękna i młoda, jak teraz. Było mi z tego powodu nieprzyjemnie. Widziałam, że na poziomie intelektualnym jest pani tą samą osobą, ale dla mnie było inaczej. Smutno mi było.

– Smutno pani było, że ja się starzeję?

– Tak.

– Może ten sen wyraża upływ czasu. Pani terapia trwa już jakiś czas. Mogła pani zauważyć we mnie zmiany, jakie zaszły od czasu, kiedy zaczęłyśmy. Jak pani myśli, skąd teraz pojawił się u pani taki sen?

– Może po tym, jak czytałam książkę, „Zanim umrę”. Dziewczyna miała szesnaście lat, kiedy umarła na białaczkę. Nie dało się temu zapobiec. Nie miała wpływu na to, co się z nią dzieje. Wiedziała, że umrze bardzo młodo. Ja… To za dużo powiedziane, ale… Jakbym nie pogodziła się z tym, że ona umarła. Nie wiem, czemu. Umierała w najlepszych okolicznościach, jakie mogła w tym stanie zdrowia mieć. Były z nią osoby, które ją kochały. Była to w tym sensie piękna śmierć, ale mnie przygnębiła.

– A jakie jest podobieństwo sytuacji z książki i sytuacji z pani snu?

– W obu przypadkach jest temat śmierci.

– Jak to?

– W książce dziewczyna musiała umrzeć, choć bardzo chciała żyć; nie mogła temu zapobiec. W moim śnie pani była starszą osobą. Wiek starszy… Dąży do śmierci.

– Pani dąży do śmierci?

– Nie. Chodziło mi o to, że starość często wiąże się z chorobami, z cierpieniem, ze zmianami fizycznymi. Dąży do śmierci.

– Są rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. Upływ czasu, alkoholizm pani taty (…)

(…)

– Co się dzieje, że pani zaczęła płakać?

– … Nie wiem. Wczoraj wieczorem chciało mi się płakać, ale też chciałam spać, więc poszłam do łóżka, ale długo nie mogłam usnąć. Może ten dzisiejszy płacz jest realizacją tego, co pojawiło się wczoraj.

– Dlaczego wczoraj chciało się pani płakać?

– Bo szukałam pracy, i nic z tego nie wyszło (…)

(…)

– Kończy się za chwilę sesja. Chciałabym podsumować to, o czym dziś rozmawiałyśmy. Mówiła pani o alkoholizmie pani taty, mówiła pani o swoim śnie i mówiła pani o pracy. Co z tego, o czym rozmawiałyśmy stanowi wartość dla terapii?

Jestem zaskoczona. Nie wiem, co odpowiedzieć. Mówiłam bez sensu? Sesja była bezwartościowa, beznadziejna? Może jestem beznadziejna.

Nie czuję się DDA.

Ze środowej sesji terapeutycznej (18 grudzień 2019):

Jestem rozdrażniona. Idę do łazienki i dziwię się, słysząc trzaśnięcie drzwi. Dziwnie jest tego doświadczyć. Ręka zadziałała bez uzgodnienia ze mną. Sama poszła, zanim zdążyłam uświadomić sobie chęć trzaśnięcia. Jestem wcześnie; do sesji mam dwadzieścia minut i denerwuję się. Czuję złość.

Panią terapeutkę spotykam w korytarzu. Cieszy się na mój widok, lecz ja się nie cieszę. W gabinecie nie cieszę się nadal, a może tylko nie czuję, że się cieszę, bo jednak przesuwam mój fotel w kierunku pani terapeutki.

– Wczoraj wieczorem i dziś przed terapią czułam złość i lęk. Wczoraj więcej było lęku, dziś – złości. Przeraża mnie ta świąteczna przerwa. Trzytygodniowa. Nie o samą terapię chodzi, tylko o to, jak wypełnić ten czas.

– Ale pani sama zdecydowała o tym, że w poniedziałek się nie pojawiła na sesji.

– Tak, ale jakie znaczenie ma ta jedna sesja sprzed dwóch dni, kiedy w perspektywie mam 21 dni przerwy?

– Rozumiem, że niewielkie. Ale czy to nie świadczy o pani podejściu do terapii? To, że od czasu do czasu rezygnuje pani z sesji, by móc spotkać się z K. i nie musieć konfrontować tego z rodziną. My mamy pracować nad tym, by mogła pani podejmować własne decyzje; nie musieć ich ukrywać. A pani robi coś odwrotnego. Widzi pani tę sprzeczność?

 – Tak. I co z tego?

Celowo wyrażam się w ten sposób, bo chcę jej dokuczyć i wiem, że mam rację. Jestem bezczelna. Patrzę jej w twarz; nie mam z tym problemu. Pani terapeutka jest zaskoczona.

– Co z tego? Chce pani stać się niezależna i nie ukrywać swoich przekonań, uczuć, decyzji. Używa pani terapii, jako ochrony przed dezaprobatą czy wykluczeniem z rodziny. Poczuła pani złość, kiedy o tym mówiłam. Co to za złość?

– Bo mówiłam o tym ostatnio.

– O czym?

– Właśnie o tej niezależności, o wolności. Chcę stawać się bardziej samodzielna, niezależna i nie ukrywać tego, jaka jestem i czego dla siebie chcę. To prawda. Ale konfrontacja z rodziną, odnośnie relacji z K. to nie jest rzecz, od której powinnam zacząć.

Potrzebuję najpierw wypracować większą samodzielność, przede wszystkim finansową, by móc być wolną.

Pani terapeutka myśli dość długo nad tym, co powiedziałam. W końcu mówi:

– Okej.

– W weekend z siostrą oglądałyśmy fragment programu o DDA. Wypowiadało się tam kilka dziewczyn. Zapytałam później siostrę, czy utożsamiała się z nimi. Powiedziała, że tak. Ja powiedziałam, że nie. Powiedziałam, że po bohaterkach programu widać, że są z patologicznego środowiska. Siostra powiedziała, że po mnie widać to na pierwszy rzut oka. Zgodziłyśmy się, co do tego: widać to w mojej mimice i ruchach, nie widać tego w rysach twarzy.

Wiem, że wygląd nie świadczy o wartości człowieka. Wiem, że fakt pochodzenia z patologicznej rodziny nie świadczy o wartości człowieka. Ale wyobrażenie tego, że moja twarz jest zniekształcona przez alkoholizm rodzica… To okropne, jeśliby moja twarz była w ten sposób naznaczona. To wydaje mi się tragedią.

– Ale pani sposób radzenia sobie z problemami jest taki, jakim posługują się ludzie, którzy dorastali w rodzinie z problemem alkoholowym. 

– Nie utożsamiałam się z DDA, oglądając ten program, ale mam świadomość, że gdybym nie wyprowadziła się z domu, nie byłoby mnie tutaj. Moje życie wyglądałoby inaczej, znacznie gorzej, patologicznie. Wielu zagrożeń uniknęłam także przez to, że byłam społecznie wycofana. Na przykład, nigdy nie widziałam narkotyków. I gdybym nie była tak bardzo wycofana, pewnie zostałabym prostytutką.

– Y. Dlaczego tak pani uważa?

– Bo ludzie nie widzieli we mnie innych zalet niż wygląd. Nie odzywałam się, więc nic o mnie nie wiedzieli (…) Byłoby mi łatwiej, gdybym przebywała stale w środowisku patologicznym niż przebywając w świecie patologii i świecie społecznie uporządkowanym naprzemiennie.

Wspominam, czego doświadczałam w domu. Czas, kiedy przeprowadziłam się do cioć. Wspomnienia są bolesne. Płaczę. Pod koniec terapii uświadamiam sobie, że zaczęłam temat alkoholizmu, a opowiedziałam wspomnienia bolesne, lecz z alkoholem niemające nic wspólnego. Czy możliwe, że te alkoholowe są jeszcze bardziej nieprzyjemne? Czy nie chcę przyznać, że bycie dzieckiem alkoholika wpłynęło na moje życie?

(…)

 

Wszystko jest dla mnie trudne!

Ze środowej sesji terapeutycznej (4 grudzień 2019):

– Idąc na terapię, poczułam radość. Cieszyłam się na sesję, mimo iż znowu nie wiem, o czym będę mówić.

Milczę i zastanawiam się. Po dość długim milczeniu, decyduję się przemówić:

– Kiedy teraz milczałam, to nie było tak, że nic mi nie przychodziło do głowy. Przeszło mi przez głowę wiele myśli, ale były takie, nad którymi zastanawiałam się, dłużej lub krócej, czy chcę je wypowiedzieć, czy nie. I nie zdecydowałam się na żadną; po kolei wszystkie zostały odrzucone.

– Z jakich powodów?

– (…) Tym tematem, który wywołał największe wątpliwości: chcę czy nie chcę o tym mówić, jest… Ciocie. Ostatnio słyszę od nich często niemiłe komentarze. W poniedziałek po południu zauważyłam, że zaczynam je nienawidzić. Nie życzę im źle – nikomu źle nie życzę – ale rodzi się we mnie w środku taki… chłód (…) Jednocześnie, żal mi ich. Zwłaszcza cioci, która ma wrodzoną wadę serca i od wielu lat jest na rencie, więc głównie siedzi w domu. Szyje. Gotuje nam. Ma koty i kury. Nie wiem, jak ona potrafi się tym wszystkim zajmować. Zadziwia mnie to, że czymś się zajmuje, aktywnie spędza dzień, że jej się chce. Że cokolwiek jej się chce i ma siłę.

– Znalazła sobie coś, co jej tę siłę i cel daje, coś, czym się zajmuje i co tworzy jej świat. Wie pani, każdy ma trudności i bóle, natomiast ważne jest to, żeby mieć coś swojego. Możemy pracować nad tym, by pani mogła budować swoje własne życie.

(…)

– Wszystko jest dla mnie trudne! – To wstydliwe, bardzo intymne wyznanie. Wyrzucam je z siebie i zaskakuje mnie spontaniczność, z jaką te słowa się wydobywają. W drugiej połowie zdania płaczę i mówię jednocześnie. Zaskakuje mnie, kiedy w odpowiedzi słyszę łagodny głos pani terapeutki:

– Wiem (…)

(…)

Rzecz.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (2 grudzień 2019):

Fotel jest nietypowo wysunięty do tyłu. Osoba przede mną musiała się mocno dystansować. Dla mnie zastana pozycja fotela wygląda nienaturalnie, nieprzyjemnie. Koryguję ją.

Patrzę na panią terapeutkę. Nie patrzę na panią terapeutkę. Nic nie mówię.

Trochę chce mi się płakać. Bardzo chce mi się płakać. Wyć mi się chce w głębi duszy, lecz nie potrafię tego wydobyć.

Jestem pusta. Jestem bezsilna, jestem beznadziejna. Nie chce mi się mówić. Nie chce mi się płakać. Nie chce mi się patrzeć. Nawet spać mi się nie chce.

Nie ma mnie.

Nie ma mnie.

Nie ma mnie, i dobrze. Tylko, że to nieprawda. Jestem i jest mi źle. Wiem, że mogłoby być dobrze, ale nie jest. Wiem, że mogłabym mówić, ale nie mogę. Wiem, że mogłoby mnie nie być, ale jestem, choć czuję się, jak skorupa, a jedyne, co we mnie żyje to nieokreślony ból.

Kiedy się odzywam, mówię bezładnie i pani terapeutka nie rozumie.

– Dziś przed sesją pomyślałam o dwóch przyczynach tego, że nie staram się na terapii. Pierwsza jest taka, że mi się nie chce i jestem leniwa. Druga, bardziej konkretna jest… myśl o pracy. Nie myślałam ostatnio o szukaniu pracy, bo byłam chora, ale musi gdzieś we mnie ten strach tkwić i sprawia, że nie chce mi się starać.

Pani terapeutka coś odpowiada i ja też średnio ją rozumiem. Dużo milczę, dużo płaczę i tak mniej więcej wygląda dziś nasza rozmowa.

– (…) Pomyślałam teraz, że gadam od rzeczy.

– A jakby tak wrócić do rzeczy?

– Nie wiem, czym jest rzecz.

I znowu płaczę. Mówię o tym, że czasami moje samopoczucie zmienia się, a ja nie wiem, z czego ta zmiana wynika.

– Czy chce pani się temu przyjrzeć? Teraz? Temu, co wpływa na pani samopoczucie podczas sesji, jak ono się zmienia?

Mówię też, że przez ostatnie trzy dni musiałam ograniczyć dawkę wieczorną leków z trzech na dwie tabletki, bo kończyły mi się zapasy. Znów pani terapeutka o coś mnie pyta, ja znowu: „Nie wiem!”. W pewnej chwili pani terapeutka przypomina sobie, że nie odpowiedziałam na jej wcześniejsze pytanie i chce do niego wrócić.

– Czego pani chce dla siebie na tej terapii? Czy nadal tego samego, czy coś się zmieniło?

Płaczę i kończy się nam sesja, lecz nie wstaję, bo chcę to powiedzieć.

– … Trudno mi się skupić. Myślę, że tego samego. Ale trudno jest realizować cele, które wiem, że mam w chwili, kiedy nie czuję, że czegokolwiek chcę, a jedynie wiem rozumem, czego chcę długoterminowo.

– Wrócimy do tego w środę, dobrze?

Chyba tak. Chyba dobrze. Okej.

Zza szyby.

Ze środowej sesji terapeutycznej (27 listopad 2019):

(…)

– Mało mówię ostatnio.

– W ogóle czy na sesjach?

– Na sesjach. I właśnie, kiedy przychodzę nieprzygotowana i bez chęci do rozmowy kolejny raz, mam poczucie, że przestaje mnie pani lubić. Dawniej, w czasach szkolnych, jak się nie odzywałam, myślałam często o tym, że innym jest nieprzyjemnie w mojej obecności. Że nieprzyjemnie jest na mnie patrzeć, przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu.

– A czy pani było wtedy przyjemnie? Skupia się pani na innych, a co pani czuje? Czy cisza to jest coś, czego teraz pani chce?

– … Tak. Tak pomyślałam dziś, zanim tutaj weszłam, żeby nie starać się koniecznie zapełnić sesji słowami, tylko skupić się na tym, co czuję. Może to pozwoli nam zrozumieć, co się dzieje, skąd ten zastój w terapii.

– Myślę, że to dobry pomysł.

(…)

– Czy wychwytuje pani jakieś myśli czy ma pani w głowie pustkę? Co się dzieje?

– Skupiam się na tym, żeby utrzymać kontakt wzrokowy.

– A odczuwa pani jakieś reakcje w ciele?

– Lekki ucisk w mostku. Słyszę dźwięk, ale nie wiem, czy on rzeczywiście jest czy tylko wewnątrz mnie.

– Jak dźwięk?

– Piszcząco-szumiący. Jakby gdzieś stąd, z lewej strony.

– Słyszę głosy ludzi na zewnątrz. Żadnych innych dźwięków.

(…)

– Przyszła mi do głowy myśl, że może jest to dla pani nieprzyjemne, kiedy tak patrzę.

– Spotykamy się już na tyle długo, że ja potrafię wychwycić jakieś zmiany w wyrazie pani twarzy. I kiedy pani patrzy tak, jak teraz i nic nie mówi, ja wiem, że prawdopodobnie odczuwa pani więcej lęku. Czy pojawiają się jakieś myśli? Co pani czuje?

– Skupiam się na pani. Właściwie, skupiam się na tym, że pani mnie obserwuje; jak mnie pani widzi, jakie pojawiają się reakcje na pani twarzy. Jak chodziłam jeszcze do kościoła, miałam wrażenie, że ksiądz cały czas mnie obserwuje. Miałam wrażenie, że każdy mały ruch na mojej twarzy jest obserwowany. Obserwowane są moje oczy; gdzie patrzę, jak długo patrzę, gdzie nie patrzę. Miałam zesztywniałe mięśnie i często w kościele bolała mnie szyja i nie mogłam nią swobodnie poruszać. Kiedy staram się nie przerywać kontaktu wzrokowego, nie mogę myśleć o niczym innym. Czuję się tak, jakby nasz kontakt nie był rzeczywisty.

– Jakby obserwowała mnie pani zza szyby?

– Tak.

– Ja po prostu patrzę. Patrzę na osobę, z którą rozmawiam.

– Na początku w szkole obserwowałam innych. Patrzyłam, oglądałam ich, jak film. Nie myślałam o tym, że możemy mieć ze sobą kontakt, wejść w interakcję. Nie czułam się jednym z nich. Nie przyszło mi nawet do głowy, że jesteśmy tym samym. W ogóle chyba o sobie nie myślałam, nie czułam się, tylko jakbym była samymi oczami. Prawdziwe było to, co widzę. Mnie nie było.

– Obserwowała pani grupę, bo jeszcze nie potrafiła pani do niej dołączyć. Oswajała się pani z nią.

– Nie wiedziałam, że się boję grupy i że kiedykolwiek mogę do niej dołączyć.

– Jasne, że pani nie wiedziała. Nikt z was tego nie wiedział. Była pani małym dzieckiem. Inne dzieci też nie wiedziały, co się w pani dzieje, dlaczego pani nie nawiązuje kontaktu. To, że pani obserwowała oznacza, że pani bała się być w grupie. Nie była pani gotowa, żeby do niej dołączyć. Była na etapie obserwowania.

– Później, kiedy usłyszałam: „Co się gapisz?”,… stałam się w moim poczuciu widzialna. Nadal nie byłam jednym z nich, ale byłam. Byłam kimś innym; spoza. Zaczęłam bać się komentarzy na swój temat. Bać się patrzeć, bo moje patrzenie, moje „gapienie się” było czymś nieprzyjemnym. Moje milczenie było czymś, co zwracało na mnie uwagę. Wstydziłam się i byłam w ciągłym napięciu. Nasłuchiwałam, co o mnie mówią. Kiedy słyszałam śmiech, myślałam, że śmieją się ze mnie. Moja uwaga zmieniła kierunek. Mniej obserwowałam ich zachowania, bo przede wszystkim kierowałam uwagę na siebie. Na to, jak wyglądam w ich oczach, co o mnie mówią, jak na mnie patrzą.

– Przestała pani być w kontakcie z rzeczywistością, a zaczęła mieć kontakt ze swoimi wyobrażeniami. Nie mogła pani wiedzieć, o czym oni myślą. Czasami zdarzały się nieprzyjemne komentarze, jak ten: „Co się gapisz?”, ale czy takie komentarze dawały obraz tego, co ta osoba o pani myśli? Taki komentarz znaczy tylko tyle, że ta osoba czuje dyskomfort. Nie mówi nic o pani. Nie mówi nic o tym, że w pani jest coś nieprzyjemnego. Mówi: czuję teraz dyskomfort.

Czyli wtedy, na początku – kiedy siedziałam w korytarzu na ławce i patrzyłam na ludzi – byłam na dobrej drodze? Przygotowywałam się, aby wejść do grupy?

Zupełnie zaskakuje mnie to odkrycie.

Później zablokował mnie strach przed oceną i już nie obserwowałam grupy, tylko chciałam, żeby mnie nie obserwowano.

Znowu jest w porządku.

Ze środowej sesji terapeutycznej (13 listopad 2019):

Zaskakuje mnie to, że czuję się dobrze. W trakcie przerwy (długi weekend) i jeszcze dziś w drodze, złościłam się na tych, których potrzebuję, a których przy mnie nie ma. Którzy mają mnie „gdzieś”. Teraz cieszę się z obecności mojej pani terapeutki i nie ma już we mnie złości. Znowu tu jesteśmy i znowu wszystko jest w porządku.

(…)

– W poniedziałek wieczorem rozpłakałam się przy siostrze. To było po tym, jak nasza ciocia nieprzyjemnie się do niej odniosła. Ciocia często jest niemiła dla mojej siostry, a dla mnie od jakiegoś czasu też. Chciało mi się płakać i przytulić moją siostrę; pokazać, że jest dla kogoś – dla mnie – ważna. Że nie jest jakimś gorszym gatunkiem. Mogłam powstrzymać płacz, ale… nie chciałam. Chciałam jej powiedzieć, co myślę. Dlatego zdecydowałam nie powstrzymywać łez. Czekałam, aż zapyta.

– I zapytała?

– Tak. Płakałam. Po jakimś czasie to zauważyła. Zaskoczyło ją to, że płaczę i zapytała, dlaczego. Powiedziałam, że jest mi przykro z powodu tego, jak nasza ciocia ją potraktowała.

(…)

– U mnie w domu, kiedy słyszymy o jakimś nieszczęściu, na przykład ciężkiej chorobie, ciocie mówią: „To są prawdziwe problemy”. Co do alkoholizmu mojego taty, ciocia mówiła: „To nie jest sprawiedliwe. Ludzie walczą o życie, a ten nie szanuje zdrowia. Ludzie dbają o siebie i nie mają takiego zdrowia, jak on”. My z siostrą jesteśmy zdrowe, niczego nam nie brakuje i powinnyśmy się z tego cieszyć. Nasze problemy są… Nie ma ich.

Jestem zdrowa, ładna, mam wszystkie nogi i ręce, jestem inteligentna (?) – powinnam być zadowolona i żyć, jak inni. Co mi jest, skoro wszystko jest w porządku?

Co mi jest, skoro nic mi nie jest?

Czy w ogóle jest mi „coś”? Nie wiem. Chciałabym, żeby nie było żadnego „coś”.

Ani żadnego „nic”.

Po prostu chciałabym, żeby mnie nie było. Nie zawsze. Czasem jest w porządku, jest dobrze. Ale to zawsze wraca. Wraca strach i samotność. Nie pociesza mnie Niebo, bo w Niebo nie nie wierzę, choć czasami boję się Piekła.

– Myślę, że to ważne. To, o czym pani powiedziała. Ważne jest to, żeby pani nie lekceważyła swoich uczuć.

I mamy wrócić do tematu na kolejnej sesji.

Zatrzymać czas.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (4 listopad 2019):

Siadamy. Zauważam, że pani terapeutka ma na sobie ten sam luźny sweter w kolorze jasnego kremowego brązu, co ostatnio. Uśmiecha się do mnie, ja do niej i jestem radosna i nieco skrępowana, bo myślę o tym, że pani terapeutka pamięta o uśmiechu dla mnie.

– Cieszę się, że mamy dwie sesje w tym tygodniu.

– Brakowało pani w środę sesji?

– W środę nie. Brakowało mi sesji w weekend, bo był trudny.

(…)

– Na poprzedniej sesji w poniedziałek trudno mi było wyjść. Myślałam o tym, że zobaczymy się dopiero za tydzień. Chciałam się przytulić. Czy pani to zauważyła?

– W którym momencie sesji?

– Na koniec. Kiedy już miałam wychodzić.

– Widziałam, że coś pani przeżywa. Nie wiedziałam, że myśli pani o przytuleniu. Podeszła pani do mnie bardzo blisko. Inaczej pani podała mi dłoń.

– ?

– Trzymała pani moją rękę w taki sposób, jakby nigdy nie zamierzała jej puścić. Zastanawiam się, co takiego oznacza dla pani przerwa. Jakie nasuwa skojarzenia?

– …

Nie wiem… Może ze szkołą? To, w jaki sposób pani terapeutka opisała: Jakbym nigdy nie zamierzała jej puścić. To nasuwa mi myśl o początkach w szkole.

Nie zamierzam puścić. Nie pozwolę mu odejść, zostawić mnie. Dopóki trzymam, jestem bezpieczna. Ta chwila powinna trwać zawsze. Przeraża mnie moment, gdy nasze ręce zostają rozłączone. Chwytam się jeszcze framugi w drzwiach. Krzyczę do niego. Wołam o pomoc i walczę, bo NIE MOGĘ, NIE WYOBRAŻAM SOBIE, NIE CHCĘ, NIE ZOSTANĘ tu sama!

Kiedy stoję przed panią terapeutką, chcę zatrzymać czas.

Dopóki nasze ręce są złączone, jesteśmy razem. Wiem, że kiedy się rozłączą, będę musiała wyjść.

Pęknę czy wstanę i wskoczę,…?

Ze środowej sesji terapeutycznej (21 sierpień 2019):

Nie wiem, co powiedzieć. Szukam punktu zaczepienia. O czym rozmawiałyśmy w poniedziałek? … O relacji z K,… Niewiele sobie przypominam.

– Pomyślałam teraz o tym, co powiedziała pani w poprzednią środę, odnośnie strachu, który pojawia się u mnie wtedy, gdy ktoś „znika”. Miałam pomyśleć o 1. sytuacjach z dzieciństwa, kiedy zostawałam w domu sama; co wtedy czułam, co robiłam i 2. sytuacjach, kiedy byłam z rodzicami i czegoś się bałam; jak oni się zachowywali, jak reagowali na mój strach (…)

(…)

– Kiedy przed chwilą opowiadałam te wspomnienia, pojawiło się odczucie czy myśl: „Teraz to już zupełnie się czuję, jak dziecko” i krępowałam się tym.

– Co to znaczy dla pani: czuć się, jak dziecko? To znaczy: czuć się… jak?

Bardzo mnie zaskakuje to pytanie.

Co spowodowało, że pomyślałam: „już zupełnie się czuję, jak dziecko”? Milczę. Wstydzę się powiedzieć: czuję się infantylna, mało inteligentna i rozgarnięta, jak na dorosłą osobę, dziecinna, wstydzę się mówić o domu, opowiadać uczucia z dzieciństwa, które…

– Nie wiem, czy to, o czym mówię jest istotne.

– Jak się pani czuje, kiedy o tym opowiada?

– Czuję się… spokojna. I spięta (…) Ja myślę, że spokój wynika z tego, że niewiele czuję, nie jestem tutaj całkiem obecna.

– Jakby była pani za szybą. To może być sposób na obronę przed emocjami.

– Tak.

Pani terapeutka mówi. Słucham pobieżnie; to jest coś, o czym wiem, a myślami jestem…

– Mam wrażenie, że w pani oczach pojawiły się łzy, zmienił się pani wyraz twarzy. O czym pani pomyślała?

– … Pomyślałam, że chciałabym się do pani przytulić (…) Wcześniej na sesji nie czułam prawie emocji. Później udało mi się przez chwilę poczuć… Przez chwilę czułam się przytomnie, obecnie. Pojawiła się myśl, że chciałabym się do pani przytulić. I właśnie wtedy pojawiły się łzy. Myślę, że gdybym dłużej utrzymała ten stan „rzeczywisty”, to bym płakała.

(…)

Zawsze, kiedy potrzebuję przytulenia i emocje stają się intensywne, przestaję patrzeć na panią terapeutkę, wycofuję się z tego stanu. Jeżelibym patrzyła – co by się stało? Nie wiem. Pęknę? Wstanę i wskoczę pani terapeutce na kolana? Trochę się obawiam, że właśnie wskoczę. Nie wiem, co się ze mną stanie, jeżeli nie przerwę tego stanu umysłu „przytul”.

A gdyby teraz? Czuję, że mogę spróbować. Wiem, że mogę. Moja terapeutka sobie z tym poradzi. Jestem tutaj bezpieczna. Wiem, że pani terapeutka przeprowadzi mnie przez to bezpiecznie.

Zamykam oczy, kiedy odczucia uderzają we mnie falami. Jest to tęsknota, fizyczne pragnienie kontaktu. Nie mogę patrzeć na panią terapeutkę; nie wiem, czy bym to zniosła. Patrzę gdzieś w dół, czasem zamykam oczy. Coś się dzieje we mnie fizycznie. Jest mi słabo.

– To może jest ból, który pani w sobie nosi. Te pragnienia, które nie zostały spełnione, potrzeby, ten brak (…)

Trudno mi skupić wzrok, ale stopniowo wraca widoczność. Trochę mi dziwnie, ale musimy kończyć sesję. Jeszcze chwila, i mogę wyjść.

Bliskość bez bliskości. Relacja terapeutyczna.

Ze środowej sesji terapeutycznej (8 maj 2019):

(…)

Mówimy o poszanowaniu prywatności człowieka, potrzebie intymności.

– Kiedy doświadczała pani przekraczania jej granicy, nieuwzględniania jej potrzeby prywatności może być tak, że podąża pani za tym schematem, ponieważ to jest coś, co pani zna. Ktoś, kto dorastał w warunkach braku respektowania czyichś potrzeb może powielać ten schemat postępowania poprzez przekraczanie czyichś granic albo poprzez brak obrony granic własnych (…) Kiedy pani przysuwała swój fotel w moim kierunku, podążała pani za własną potrzebą, nie patrząc na to, jak ja się z tym czuję.

– Myślałam o tym, jak pani się czuje. Nie miałam poczucia, że jest to dla pani niemiłe… albo obojętne. Gdybym widziała, że moja bliskość jest dla pani niemiła albo obojętna, nie chciałabym być blisko.

– Dlatego, że szanuje pani to, jak ja się czuję?

– Też, ale… Bycie blisko osoby, która tego nie chce nie jest przyjemne.

– Rzeczywiście, kiedy powiedziałam, że czuję się niekomfortowo, odsunęła pani swój fotel. Czyli dopiero, kiedy wprost pani słyszy: „Czuję się niekomfortowo”, pani wie, że czuję się niekomfortowo. I kiedy pani wie, szanuje to pani. Choć nie jest to wcale łatwe.

(…)

– Dziwnie się poczułam, kiedy wczoraj mówiła pani o relacjach bliskich. W takim kontekście, że nasza relacja nie jest relacją bliską. Dziwnie się poczułam, bo dla mnie jest pani bliską osobą. Jest pani jedną z najbliższych mi osób.

– Między nami powstaje więź, poprzez to, że się spotykamy, rozmawiamy o pani bardzo osobistych przeżyciach, emocjach, myślach. Gdybyśmy teraz usiadły blisko siebie, nie mogłabym pani pomagać. Dlatego mówi się, że terapeuta nie może leczyć swojej rodziny.

(…)

Bardziej niż końca boję się…

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (8 kwiecień 2019):

Siadam i zaraz chce mi się płakać. Milczę. Płacz się czai, ale nie przychodzi.

Pani terapeutka pyta o ciszę, która długo dziś trwa. Wstydzę się powiedzieć i nie wiem, czy to ważne, więc uznaję, że powiem.

– … Pierwsza myśl, jaka pojawiła się dziś na sesji… Pojawiło się pytanie: czy nie ma mnie pani dość?

Domyślam się, co zaraz usłyszę:

– Czy gdybym miała pani dość, zaproponowałabym dwie sesje w tygodniu?

I wiem, że pani terapeutka nie ma mnie dość w takim sensie, by chcieć zakończyć kontakt, ale… Pytanie się pojawiło. Pojawiło się odczucie, które spowodowało pojawienie się w mojej głowie słów: „Nie ma mnie pani dość?”.

(…)

– Kiedy jechałam dziś pociągiem, czytałam książkę i było tam coś, co skojarzyło mi się z terapią… Ta książka to: „Rozpalmy słońce”. To jest kontynuacja „(…) drzewka pomarańczowego”. Główny bohater ma wyobrażonych przyjaciół. Jest przekonany o tym, że jego serce zmieniło się w ropuchę, która jest dla niego przyjacielem. I pojawia się w jego pokoju aktor – czy raczej wyobrażenie aktora – który jest dla niego dobrym ojcem. I chłopiec boi się, że aktor umrze i że ropucha zniknie albo odejdzie. Uspokaja się, kiedy słyszy, że będą z nim tak długo, jak długo będzie on ich potrzebował. Pomyślałam, że… Ja nie mam tej pewności. Nie wiem, jak długo będę potrzebowała terapii i jak długo będzie mogła ona trwać. Myślę, że to jest niepokój, który ciągle w sobie mam. Brak pewności. I kiedy się nie widzimy dłużej niż tydzień,… Kiedy przychodzę na sesję po przerwie, nie wiem, czy pani jest (istnieje) i czy pani będzie w gabinecie.

– Może być tak, że boi się pani tego, że ja staję się bliska.

Pewnie tak. Ale w jakim sensie boję się bliskości? Wcześniej myślałam, że boję się opuszczenia.

Czy strach przed opuszczeniem chroni mnie przed byciem w relacji? ??? To by oznaczało, że boję się relacji bardziej niż opuszczenia… ?

P.S. Pani terapeutka z doktor są zgodne, co do tego, że moja terapia będzie długoterminowa. Możliwe, że w którymś momencie zabraknie mi godzin do wykorzystania w tym roku, ale w kolejnym roku zaczyna się nowy przydział godzin, więc terapię kontynuujemy. Uspokoiłam się 🙂

Potraktowane poważnie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (3 kwiecień 2019):

Przysuwam odrobinę mój fotel i siadam. Po kilku minutach uświadamiam sobie, że zbyt mało się przysunęłam. Nie jesteśmy tak, jak zazwyczaj. Odległość jest większa i pani terapeutka jest daleko. Nie czuję się dobrze. Ta odległość jest nienaturalna. Stresuję się.

Przybliżyć się? Boję się wykonać ruch, zwrócić na siebie uwagę, usłyszeć…

– Co się dzieje, że pani milczy?

– Chciałabym być bliżej.

– Z jakimi myślami dzisiaj pani tu przyszła? Co pani czuje? O czym chce porozmawiać?

– Wcześniej było mi nieprzyjemnie w okolicach mostka, teraz, po pani pytaniach, czuję tam lekki ból.

– To pokazuje nam, jak zwiększa się w pani lęk, kiedy zapraszam panią do rozmowy. Coś jeszcze pani czuje?

Chyba nie. Później trochę słabo mi się robi, coś cicho piszczy, trochę głowa boli.

Czuję, że tracimy czas, bo nie mogę rozmawiać, kiedy jesteśmy daleko. Wykonuję ruch do przodu i zasłaniam twarz, uspokajam się. Patrzę na panią terapeutkę.

– Już mnie nie boli.

Pani terapeutka mówi, że nie możemy się zajmować moimi emocjami wtedy, kiedy je rozładowuję, przysuwając fotel.

– Te fotele są ustawiane tak, by można komfortowo prowadzić rozmowę. To jest naturalna dla rozmowy odległość i jest ona wyznaczona w jakimś celu, także po to, bym ja czuła się dobrze. Wyznacza granicę, a pani tę granicę przekracza.

Pani terapeutka mówi o granicach, o szacunku, nieprzekraczaniu.

?! Czuję się oszukana. Czy to, że przestawiam fotel jest niegrzeczne, nieodpowiednie, niemoralne? Dlaczego teraz się tego dowiaduję? Wcześniej pani terapeutka zgodziła się na to, bym odrobinę przysuwała fotel.

Źle się czuje, kiedy jestem bliżej? Jest mi przykro.

Widzę ostrożność, delikatność pani terapeutki. Wiem, że nie chce mnie urazić i mówi tyle, ile jestem w stanie przyjąć.

Opowiadam mój sen. Ból mostka znowu się pojawia i towarzyszy przez cały czas opowiadania.

Krzyczę: Nie dotykaj! Uświadamiam sobie, że krzyczę – i boję się. „Boję się (…) i boję się, że zapyta: Dlaczego?”.

„Boję się, że zapyta: Dlaczego?”. Nie chcę pytań, nie chcę o tym mówić, nie chcę, by zostało to powiedziane.

Po prostu zrozum to bez słów! Zrozum i przestań!

W tym śnie jest mój strach przed rozmową. Unikanie rozmowy. Brak przekonania, że rozmowa może coś naprawić.

A może brak przekonania, że rozmowa się odbędzie? Że odbędzie się poważna rozmowa, czyli taka, w której uczestnicy chcą słyszeć, nie tylko mówić, ignorować, przekładać znaczenie na takie, jakie jest wygodne. Że słowa zostaną: raz – usłyszane takimi, jakie są, a dwa – potraktowane poważnie.

(…)

Brak pewności, że wrócą.

Ze środowej sesji terapeutycznej (29 sierpień 2018):

Zła jestem, że się spóźnię. Spieszę się i nawet podbiegam kawałek, choć bardzo niewygodnie biega się z torebką. Docieram pod gabinet. Zamknięte. Pewnie pani terapeutka mnie szuka. O, już jest! Cieszę się na jej widok, ona jest poważna. Okazuje się, że obie się dziś spóźniłyśmy, ja byłam jakieś dwie minuty wcześniej. Ważne, że teraz jest, dlatego się cieszę i odrobinę denerwuje mnie jej powaga. „Nic się nie stało, ważne, że jesteś”. Dla mnie to moment radości. Poza tym, cieszę się, że nie musiałam wejść spóźniona 😉

 – Myślałam o tym, co wczoraj pani powiedziała. Próbowałam przypomnieć sobie sytuacje, kiedy w dzieciństwie zostawałam sama. Jedyne, co sobie przypomniałam to sytuacja, kiedy jestem sama w domu i jest mi zimno. Nie wiem, czy to przejaw bezmyślności czy braku dbałości o siebie, ale leżę na podłodze, bardzo mi zimno i nic z tym nie robię. Nie ubieram się cieplej i nie szukam czegoś do przykrycia. Tylko leżę. Jest mi zimno i źle… Mam jeszcze jedną sytuację, ale to nie jest moje wspomnienie, tylko tata mi opowiadał. Mówił, że byłam malutka, jeszcze w dziecinnym łóżeczku, oglądałam „Pinokia” i bardzo płakałam. Nie wiem, co wtedy czułam, ale w późniejszym dzieciństwie, kiedy oglądałam tę bajkę, to było mi żal nie tyle Pinokia, co jego ojca. Został sam. W ogóle w tej bajce jest dużo o osamotnieniu. Nie wiadomo, czy jeszcze się spotkają…

– A wracając do tego wspomnienia, o którym wczoraj pani opowiedziała, czy ktoś z rodziców powiedział, że panią zamknie i wróci za jakiś czas? Jak to było?

– Nie. Byłam na zewnątrz i tylko na chwilę weszłam do domu, a jak chciałam wyjść, okazało się, że jestem zamknięta. Widziałam na zewnątrz moją ciocię, ale bałam się do niej krzyknąć, a później już i jej nie było… Tak jeszcze myślę… Ja wiedziałam, że skok z okna jest niebezpieczny. Bałam się i płakałam, ale byłam zdecydowana to zrobić, żeby się wydostać.

– Musiała się pani bardzo bać być w domu. Nie czekała pani aż rodzice wrócą.

– Nie wiem, czemu tak bardzo chciałam wyjść. Nie pamiętam, żebym się bała tam być. Pamiętam złość i to pragnienie wyjścia na zewnątrz.

– Nie bacząc na niebezpieczeństwo. A teraz jak pani myśli, co mogłoby być powodem tego, że bałaby się pani tam być, po prostu poczekać aż rodzice do pani wrócą?

– Brak pewności, że wrócą.

(…)

– Wczoraj z siostrą oglądałyśmy zdjęcia, które kiedyś tutaj przyniosłam. Pierwsze z nich to klasowe zdjęcie z zerówki. Przyglądałyśmy się każdej osobie po kolei, szukałyśmy określeń, co ich twarze i postawy wyrażają. Kiedy dotarłyśmy do mnie, siostra powiedziała, że wyglądam, jakbym przepraszała za to, że żyję. Pani nic takiego nie powiedziała, miałam wrażenie, że nie dostrzegła pani żadnych… Nie wiem, czy to widać, czy może my z siostrą widzimy, bo wiemy, jak ze mną było… No, niby pani też wie… Jedno zdjęcie – to w dniu komunii – pokazuje moją twarz z bliska… Widać oczy… Jak w nie patrzę, widzę nieobecność w rzeczywistości i wołanie o pomoc.

– Co pani teraz czuje? Albo o czym pani myśli?

Pochylam się, zakrywam twarz, szukam skupienia, czucia, spokoju.

Nic nie myślę ani czuję. Po dość długim czasie zaczynam płakać.

– Wiem, że nie było to możliwe, żebym samodzielnie, bez pomocy wyszła z tego stanu. Nie rozumiałam mojego stanu, nie potrafiłam go zmienić. On mnie wypełniał. Myślę: Jak można było nie zauważyć?

– Do kogo pani kieruje te słowa?

– … Pomyślałam o szkole; o nauczycielach. Później o rodzinie, ale tej dalszej rodzinie; o ciociach.

– Dlaczego nie o rodzicach? Chciałaby pani ich wyłączyć z odpowiedzialności?

– Chyba dlatego, że oni sami mieli problemy. Jak mogliby jeszcze zająć się moimi?

– Co pani teraz czuje?

– … Najpierw pojawiło się usprawiedliwianie ich… Oni nie wiedzieli, jak ze mną w szkole jest. Były jakieś informacje od nauczycieli, ale nie wiem, co oni mówili dokładnie; że wcale się nie odzywam do rówieśników czy że mało mówię. Ja, jeżeli rodzice pytali, kłamałam.

– Mówiła pani, że jest lepiej niż naprawdę było?

– Tak. Ale myślę, że gdyby byli tym zainteresowani, wiedzieliby. Myślę, że jeżeli rodzic kocha swoje dziecko, to jego problemy są dla niego co najmniej tak samo ważne, jak własne. I myślę, że ten brak poczucia bezpieczeństwa mógł wynikać z braku pewności, czy oni mnie kochają. Czy po mnie wrócą.

Pani terapeutka zwraca uwagę na kwestię alkoholizmu w moim domu; zachwianie poczucia bezpieczeństwa, które z niego wynika.

Tylko ja i strach.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (28 sierpień 2018):

Mam dziś ze sobą notatkę, ale nie od niej zaczynam.

– Dziś w drodze… Chcę powiedzieć prostą rzecz, ale zaczęłam się zastanawiać, jakich słów użyć i nie mogę powiedzieć…

– Czy może pani powiedzieć to po prostu tak, jak pani o tym myśli?

– … Dziś w drodze nie miałam dobrego nastroju. Brak energii. Ciężko mi się szło na pociąg. Denerwowałam się. Dopiero jak weszłam tutaj na teren, to się cieszyłam.

– Skąd ten brak energii?

– Ogólnie rano mam gorszą kondycję.

– Psychicznie rano gorzej się pani czuje?

– Fizycznie też. Wczoraj najpierw się na sesję cieszyłam, ale pomyślałam… że powinnam traktować sesje bardziej jak terapię niż jak spotkanie z drugą osobą… I już się nie cieszyłam, i przyszło zdenerwowanie.

(…)

– A notatka… Ostatnio dużo rozmawiamy o przytuleniu i o zasadach… Pomyślałam o tym wspomnieniu z zerówki. Myślę, że ta potrzeba przytulenia i utożsamianie go z bezpieczeństwem mają związek z tym wspomnieniem. W tym wspomnieniu jest też o zasadach. Nie chciałam zostać w klasie. Tata nie wiedział, co robić. Ja trzymałam się go mocno, żeby nie odszedł. Kiedy się trzymałam, byłam bezpieczna. Nie miał wtedy możliwości, żeby odejść beze mnie. Dopiero stało się to możliwe, kiedy nauczycielka wkroczyła do akcji. Tata wspomina, że była to dla niego trudna sytuacja, kiedy nauczycielka nas rozdzielała. „Okropnie to wyglądało”. Ale zaufał jej autorytetowi i wyszedł. Nie mogłam nic zrobić… Myślałam też o innej sytuacji (…) Wtedy też coś zostało postanowione i nie mogłam tego zmienić… To wspomnienie z zerówki zawiera w sobie element ze snu, który kiedyś opowiedziałam… Tego w rzece, z mężczyzną. Jego też się uchwyciłam, żeby nie odszedł. Nie zamierzał mi pomóc, ja próbowałam go to tego zmusić, tym objęciem. We śnie obróciło się to przeciwko mnie, wtedy w szkole – nic nie dało.

– Te dwie sytuacje z pani życia, o których pani mówiła – łączy je pani pani w jakiś sposób? Co emocjonalnie mają one ze sobą wspólnego?

– Bezradność. Strach. Osamotnienie… Pewnie też złość.

– Bardzo się pani bała zostać z innymi w klasie.

– Nie wiem właściwie, czego się bałam. Nie pamiętam moich myśli, tylko ten stan, który mnie wypełniał. Mam wrażenie, że bałam się zostać sama, a nie: zostać z innymi.

– Kiedy strach jest bardzo duży, nie da się z niego wyjść, zauważyć tego, co na zewnątrz. Nie była pani sama. Były inne dzieci, pani nauczycielka. Ale mimo ich obecności była tylko pani i ten strach. Coś wcześniej w pani życiu musiało wywołać poczucie zagrożenia. Wtedy w zerówce uruchomił się strach, który w pani był. Myślę o tym strachu, który ujawnia się wtedy, gdy ktoś nie opuszcza pani na zawsze, tylko oddala się na jakiś czas. Wtedy, w szkole nie zostawała pani na zawsze. Wiedziała pani, że zajęcia się skończą i tata po panią wróci. Tutaj też, kiedy mamy przerwę w terapii reaguje pani tak, jakbym panią opuszczała. Wie pani, że wrócę. Mamy ustalony termin kolejnej sesji. Nie jest to koniec relacji… Spróbowałaby pani sięgnąć pamięcią do czasów zanim pani poszła do szkoły? Myślę o takich sytuacjach, kiedy zostawała pani sama i się bała.

– Mam taką sytuację, w której być może bałam się być sama. To wczesne dzieciństwo, ale nie wiem, czy sprzed okresu szkolnego. Ktoś mnie zamknął w domu. Nie wiem, czy się bałam. Bardzo chciałam wyjść, a skoro nie drzwiami, to zostawała droga przez okno. Mieszkaliśmy na piętrze. Weszłam na parapet, miałam skakać i wtedy mama wróciła z pracy i mnie zobaczyła.

Brak dotyku = Brak pewności. Zasady = lęk.

Ze środowej sesji terapeutycznej (22 sierpień 2018):

Znów słyszę rozmowę, kiedy dochodzę do drzwi gabinetu, ale już po chwili (właśnie kiedy mam wchodzić) drzwi się otwierają i wychodzi z nich dziewczyna. Uśmiecha się do mnie, co jest miłe.

Ze wzruszeniem myślę, że pani terapeutka pamiętała o mnie i że ma dla niej znaczenie, co czuję.

Wchodzę i się cieszę, lecz kiedy mam coś powiedzieć, zastanawiam się i krępuję.

– … Myślę o tym, że nie ma to znaczenia dla terapii, ale chcę powiedzieć, że byłam wczoraj na badaniu ………… i wyszło, że już jest w porządku (…) To mnie ucieszyło.

Czemu chciałam o tym opowiedzieć? Bo to dobra nowina, którą chcę się podzielić. Bo to jakiś łatwiejszy temat, w sam raz na „rozgrzewkę” w mówieniu. Bo już wcześniej mówiłam na terapii o tych badaniach.

Czemu się krępuję opowiedzieć? Bo to nie jest związane z terapią i … czy naprawdę jest to ważne dla mnie? Dlaczego?

Decyduję w końcu, że powiem, bo… To, że się zastanawiam i krępuję już świadczy o tym, że powinnam powiedzieć. Tyle. Koniec kropka, mówię.

„Nie ma to znaczenia, ale (…)” – nie mogę sobie darować usprawiedliwienia. Krępuję się powiedzieć, a kiedy mówię, że to, co powiem nie ma znaczenia jest łatwiej, bo pokazuję: wiem, że to głupstwo i w ten sposób zwalniam się z odpowiedzialności za swoje słowa.

(…)

– … Przykre było dla mnie to, jak wczoraj się pani do mnie zwróciła.

– Jak się zwróciłam?

– „Pani Paulino”. Zabrzmiało to tak, jakby pani się dystansowała.

– Mówię tak do pani czasami. Co akurat wczoraj się działo, że odebrała pani ten zwrot jako moje dystansowanie się?

… Trudny był dla mnie brak fizycznego kontaktu i jeżeli nie dotyk, to… Chciałabym chociaż widzieć… emocjonalne zaangażowanie z pani strony… Kiedy na panią patrzyłam, widziałam obojętność.

– Rzadko pani na mnie patrzy.

To prawda. Więc zaczynam patrzeć. Widzę kiedy oczy stają się zaszklone, widzę kiedy policzki różowieją z emocji. Tak, widzę emocje, ale nie jestem ich pewna. Może mi się zdaje, a jeżeli są – to jeszcze nie znaczy, że jest to coś trwałego. Może w tej chwili, może do końca terapii. W jakimś zakresie, w jakimś czasie. Boję się.

Nie jesteśmy bliskimi osobami, o czym pani terapeutka mi przypomina. Przypomniał mi też o tym wczoraj użyty przed panią terapeutkę zwrot. „Pani Paulino”. Wcześniej go lubiłam, bo to bezpośrednie zwrócenie się do mnie. Wczoraj czułam się samotna i zalękniona; odebrałam go jako przypomnienie, że jesteśmy tu na zasadach i w czasie określonym; nie mam prawa do bliskości. Mogę usiąść blisko, lecz nie mogę dotknąć. Jakby dzieliła nas szyba. I to, że coś „się nigdy nie stanie” brzmi jak zatrzaśnięcie przede mną drzwi.

Nigdy. Boję się tego słowa. Boję się twardych postanowień. Pewnie między innymi dlatego dotknęłam panią terapeutkę. Żeby nie czuć, że „nigdy”, „nie możemy”, „nie ma na to miejsca”.

(…)

– Pamiętam, jak kiedyś na sesji porównała mnie pani do swojej mamy. Powiedziała pani, że jej i moje zachowanie to jest to samo. Tak samo, jak ona nie daję pani tego, czego pani potrzebuje. Ta niezaspokojona w pani życiu potrzeba jest tak silna, że kiedy nie ma fizycznego kontaktu, wszystko inne nie ma już znaczenia. Czuje pani złość i zamyka się pani, milczy.

– Myślę, że to nie tak bardzo z powodu złości. Wczoraj było dużo lęku. Nie potrafiłam mówić w takim stanie. Czułam, że dotyk mógłby mnie uspokoić.

– Była pani świadoma tego lęku?

– Nie od początku. Czułam odrętwienie i jak nie mogłam rozmawiać, to chciałam wykorzystać sesję na odczuwanie. Skupiłam się na tym, co czuję i to wtedy zaczęłam płakać, a w tym płaczu był strach.

– Czy spróbowałaby pani informować mnie na bieżąco o tym, co się w pani dzieje?

(…)