„… i to jest takie bardzo smutne”.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (11 maj 2020):

… Przypomniało mi się, już po sesji w środę, że było coś z sesji poniedziałkowej, o co chciałam zapytać. W poniedziałek mówiła pani o tym trójkącie… emocji? Myślałam o tym, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak ten trójkąt wygląda.

– Nazywa się to: „trójkąt konfliktu” i jest to jeden z elementów intensywnej psychoterapii dynamicznej (…)

(…)

– Myślę o tym… Ja nie czuję, żeby myśl o samobójstwie wiązała się z negatywnymi emocjami, które kierowałam do siebie. Nie myślałam, że chcę zrobić sobie krzywdę. Samobójstwo widziałam nie jako destrukcję, tylko jako coś dobrego dla mnie, wyjście z sytuacji.

– Rozumiem. Tak się dzieje. Osoba, która znajduje się w bardzo trudnej sytuacji często widzi śmierć, jako jedyne wyjście. Ale to jest najwyższy akt destrukcji. Coś, czego nie da się później odwrócić. W sytuacji, kiedy nie widzi pani innego wyjścia, może się wydawać, że to dobre, ale jest to zniszczenie całego siebie.

– Kiedy jestem cały czas w domu, to nie jest dobrze. Kiedy myślę o tym, by z niego wyjść, spróbować coś na zewnątrz – jest to jeszcze bardziej straszne.

(…)

– Rozdrapywanie strupów też nie jest przeze mnie odbierane, jako robienie sobie krzywdy.

– Ja pamiętam, pani Paulino, jak trudno było pani początkowo o tym mówić. Drapanie jest czymś, czego pani się wstydzi, nie jest to uważane przez panią za coś dobrego. I ta potrzeba ukrywania ranek to też chyba nie jest komfortowe…

– Czasami łatwo mogę dostrzec powiązanie między napięciem psychicznym i drapaniem. Czasami powiązanie to jest oczywiste, ale bardzo często rozdrapuję, kiedy nie zauważam w sobie stresu. Mam wrażenie, że to rodzaj nawyku, czasem z nudy, albo z napięcia, ale takiego małego.

– Bo takie zachowania, kiedy je powtarzamy stają się nawykiem. Stają się mechaniczną odpowiedzią na uczucie dyskomfortu. Chodzi o to, że one dają ulgę chwilowo. Kiedy dyskomfort pojawia się znowu, znowu pojawia się mechaniczna odpowiedź, która daje chwilowo ulgę, ale na dalszą metę niczego nie zmienia. Kiedy będzie pani obserwowała, jak się to dzieje, to może pani próbować eliminować zachowanie destrukcyjne i zastępować je czymś innym, budującym.

– …

– Co się dzieje teraz? Milczy pani.

– … Czuję, że skończyłyśmy ten wątek. Ile mamy czasu?

– Jeszcze dziesięć minut.

– …

– Co teraz się dzieje?

– … Teraz, kiedy milczę, czuję się, jak kiedyś na sesji, podczas której rozmawiałyśmy o moim śnie (gdzie widziałam zniszczone organy wewnętrzne mojego ojca) i kiedy miałam powiedzieć, co względem niego czuję, nie wiedziałam. Czułam to, co czuję teraz. Jakby spokój, dalekość. Trochę zachciało mi się płakać. Później pomyślałam o tym, co pani powiedziała na poprzedniej sesji. Zdziwiło mnie, że powiedziała pani, że jeżeli nie będę żyła, nie będę cierpiała, tylko cierpieć będą inni. Nie wiedziałam, po co pani to mówi. Jakby chciała pani wywołać we mnie poczucie winy, że nie myślę o innych, tylko o sobie. Ale tego nie czułam. Gdybym miała dzieci, czułabym się za nie odpowiedzialna, a tak… Nie widzę zasadności uwzględniania innych osób przy podejmowaniu decyzji, które mnie dotyczą. Powiedziała pani kiedyś, żebym myślała o sobie, nie o innych. Teraz pani mówi, że kiedy umrę, cierpieć będą inni. Jakie ma to znaczenie?

– Widzi pani, zawsze jest to jakieś pośrodku. Między sobą a innymi. Wiem, że jeżeli pani zdecyduje, by to zrobić, to nikt nie jest w stanie pani zatrzymać, i to jest takie bardzo smutne (…) Musimy kończyć na dzisiaj. Będziemy kontynuować temat w środę, jeżeli będzie pani chciała, dobrze?

– … Yhm.

 

P.S. Rozrysowałam to, o czym dziś mówiłyśmy. Wyszło następująco:

 

reakcje na bodziec

Strupy na mojej głowie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (29 kwiecień 2020):

Dziś nie ma początkowego milczenia.

– Zanim pani zadzwoniła, zastanawiałam się, o czym będę mówiła. Dwie rzeczy mi przyszły do głowy. Pierwsza to… Miałam obserwować, w jakich okolicznościach rozdrapuję strupki. W sytuacjach, gdy zaczynałam rozdrapywać, przypominałam sobie o tym, żeby zbadać, zagłębić się w to, o czym chwilę wcześniej myślałam i co czułam; teraz, kiedy każdemu zdarzeniu z drapaniem się przyglądam, to wychodzi tak, że zdrapuję o wiele rzadziej.

– Czy trudno było pani powstrzymać się od drapania?

– Nie. Łatwo. Właściwie, bez żadnego problemu.

– Skupienie się na emocjach spowodowało, że nie było już potrzeby ich rozładowania?

– Nie. Raczej kiedy zaczynałam drapanie, to szybko przestawałam, żeby nie musieć zagłębiać się i opisywać tego, co czuję.

– Aha.

– Prawie w ogóle nie rozdrapywałam. Zdrapałam tylko jednego dużego strupa, takiego już prawie gotowego do odejścia, suchego i zdrapałam jednego małego do krwi… Czy nie jest dla pani nieprzyjemne o tym słuchać?

Pani terapeutka mówi, że nie jest to wcale dla niej nieprzyjemne. Mówi to tak, że jestem pewna, że to prawda, a nie zaprzeczenie grzecznościowe. Trochę mnie to zaskakuje.

Rozmawiamy o tym, jakie były okoliczności zdrapania dużego strupa. Napięcie, mieszane emocje, dylemat (sprzeczne oczekiwania dwóch osób), stres przed oceną mojego punktu widzenia w rozmowie.

(…)

– W poniedziałek długo próbowałam powiedzieć jedną rzecz. Trochę szkoda mi było tego czasu, ale czułam, że było mi potrzebne, żeby o tym powiedzieć i myślę, że nie wszystko da się zrobić szybko i że tamta sesja była ważna. Mówiłam o tym, jak się zawiodłam, że jeszcze nie ma wiadomości na temat powrotu stacjonarnej formy terapii i zrozumiałam, że to był główny powód podejrzeń. Dziś mówiłam dużo, czas płynął wolno. Czuję, że dobrze wykorzystałam tę sesję. Jestem w tym tygodniu zadowolona z siebie i myślę, że ta przerwa teraz nie będzie bardzo trudna.

– Miło mi słyszeć te słowa.

(…)

Dopuszczam, czuję i rozumiem.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (20 kwiecień 2020):

– …

– Zaczynamy od milczenia?

– … Zastanawiam się, czy powiedzieć, bo to nie jest bardzo ważne… Przyszłam w to miejsce, do tego drzewa, gdzie nam się tak dobrze rozmawiało. Przychodzę i widzę, że nie ma mojej gałęzi; została ścięta. Weszłam na to drzewo i tak, tylko trochę mniej jest wygodnie, ale jestem.

(…)

– Ostatnio miałam wrażenie, że jest pani chora. Inne było brzmienie pani głosu.

– To znaczy, jakie? Czy takie, jakbym była przeziębiona czy jakieś inne?

– Takie, jak przeziębienie.

– Dlaczego mnie wtedy pani o to nie spytała?

Nie wiem. Może sądziłam, że jest to pytanie zbyt osobiste i nie powinnam pytać o zdrowie pani terapeutki? Może nie pomyślałam o tym, by zapytać? Może miałam poczucie, że pani terapeutka mi nie odpowie albo odpowie nieprawdę; może bardziej ufnie odnosiłam się do tego, co ja odczytuję niż do tego, co dostanę w odpowiedzi?

– Nie dziwi mnie to, że państwo pytają o moje zdrowie, w tej sytuacji zagrożenia epidemią, kiedy utrzymanie zdrowia jest szczególnie ważne. Zwróciłabym jednak uwagę na to, co się dzieje, kiedy w pani pojawia się takie pytanie i nie zostaje przez panią wypowiedziane (…) Każdej osobie, która wchodzi na teren ośrodka każdorazowo mierzona jest temperatura i bramę mogą przekroczyć jedynie osoby o prawidłowej temperaturze. Przechodzę przez tę procedurę i później dbam o utrzymanie higieny w miejscu pracy. Dezynfekuję powierzchnie w gabinecie i przedmioty, których często dotykam, jak pulpit biurka, laptopa. Myślę, że ta zmiana głosu, o której pani mówi mogła być spowodowana stosowaniem preparatów do dezynfekcji. One są drażniące dla układu oddechowego i czasem zdarza mi się mieć od nich katar lub zakasłać. Jak na razie, mogę powiedzieć, że jestem całkowicie zdrowa.

(…)

– Czemu pani teraz milczy?

– Miałam jakąś myśl, ale nie wiedziałam, czy słuszną i nie powiedziałam.

– Gdy pani dzieli się ze mną tylko myślami, których jest pewna, to właściwie jest tak, że ja nie jestem pani potrzebna. Wszystko pani sama analizuje. Czy może być tak, żebyśmy razem się tym zajmowały? Razem zastanawiały się nad tym, czego pani nie jest pewna?

(…)

– W środę po Świętach niewiele mówiłam. Miałyśmy tylko tę jedną sesję, środową i cały jej czas towarzyszyły mi myśli o przerwie. Cały czas były gdzieś we mnie i nie potrafiłam skupić się na rozmowie. Było tak, jakbym, tracąc jedną z dwóch sesji, traciła obie. Jakbym nie chciała wchodzić w coś, co zaraz się skończy. Dla mnie to nie była przerwa od środy do poniedziałku. Dla mnie to była przerwa od środy przed Świętami [8 kwietnia] do poniedziałku po Świętach [20 kwietnia]. Jakby środy po Świętach [15 kwietnia] w ogóle nie było.

– Czasami poczucie straty jest tak dojmujące, że nie pozwala na to, by myśleć i czuć cokolwiek innego*

* Nie pamiętam niestety, co dokładnie powiedziała pani terapeutka. Pamiętam, że to wyrażenie: „poczucie straty” zaskoczyło mnie. Poczułam wtedy, że obie zaczynamy rozumieć, co działo się ze mną w okresie około-świątecznym. Widzę, że pani terapeutka ze zrozumieniem i szacunkiem odnosi się do moich odczuć. Ja myślałam, że to trochę śmieszne i głupie, nieracjonalne, żeby boleć nad tym, że Święta zabrały mi sesję i robić z tego powodu wielkie halo. Czy nie wyolbrzymiam moich odczuć? Kiedy pani terapeutka mówi o poczuciu straty, dopiero staje się to dla mnie zrozumiałe. Brak sesji w Święta może być przeżywany mocno i nieracjonalnie i być odczuwany także później, kiedy już się słyszymy. To naturalne, co czuję, naturalne, że nie mogę nad tym przeskoczyć. To była strata. Dla mnie brak sesji, szczególnie teraz, gdy czas się dłuży i mam bardzo niewiele kontaktu z ludźmi jest bolesny. Uczucia nigdy nie są śmieszne. Można czuć stratę [wyrażenie to kojarzy mi się z żałobą] z powodu nieodbycia jednej sesji, nawet jeżeli wiem, że dwa dni później będzie kolejna. Żałoba. Myślę: „Jestem w żałobie” i dopiero wszystko dopuszczam, czuję i rozumiem.

Poza mną. Bez kontroli.

Ze środowej sesji terapeutycznej (8 styczeń 2020):

Jestem już w ośrodku i mam ochotę zawrócić, jechać do domu. To sesja po 21 dniach przerwy. Początkowo milczę, później mówię o alkoholizmie w mojej rodzinie, dokładnie o ostatnim piciu.

– (…) Poszłam do domu rodziców. Zastałam go (ojca) w stanie nietrzeźwości i czułam strach. Bałam się, że na przykład mnie nie pozna i zaatakuje.

– Coś jeszcze, oprócz strachu?

Zasłaniam twarz dłońmi. Próbuję sobie przypomnieć.

– … Chyba tylko strach.

– A teraz, kiedy pani o tej sytuacji opowiada: czy jest coś jeszcze, poza strachem?

Milczę dość długo, po czym przyznaję:

– Ja już o czym innym myślę.

– To nie pierwszy raz się dzieje, że zaczyna pani nagle zajmować się czymś innym. Co pani czuła, kiedy zadałam pytanie o pani emocje?

– Czułam złość i niechęć do rozmawiania na temat alkoholizmu (…) To mi się wydaje… krępujące i wstydliwe, mówić o tym. Czuję pogardę do rozmawiania na temat alkoholizmu i nie mam… To jest jakby poza mną, nie dotyczy mnie. Nieprzyjemne jest to, że może ten alkoholizm ma na mnie wpływ.

– Ma na panią wpływ.

(…)

– Przypomniał mi się mój sen sprzed kilku dni. Siedziałam na sesji, jak teraz, tylko pani była już starszą osobą i… nie była już pani taka piękna i młoda, jak teraz. Było mi z tego powodu nieprzyjemnie. Widziałam, że na poziomie intelektualnym jest pani tą samą osobą, ale dla mnie było inaczej. Smutno mi było.

– Smutno pani było, że ja się starzeję?

– Tak.

– Może ten sen wyraża upływ czasu. Pani terapia trwa już jakiś czas. Mogła pani zauważyć we mnie zmiany, jakie zaszły od czasu, kiedy zaczęłyśmy. Jak pani myśli, skąd teraz pojawił się u pani taki sen?

– Może po tym, jak czytałam książkę, „Zanim umrę”. Dziewczyna miała szesnaście lat, kiedy umarła na białaczkę. Nie dało się temu zapobiec. Nie miała wpływu na to, co się z nią dzieje. Wiedziała, że umrze bardzo młodo. Ja… To za dużo powiedziane, ale… Jakbym nie pogodziła się z tym, że ona umarła. Nie wiem, czemu. Umierała w najlepszych okolicznościach, jakie mogła w tym stanie zdrowia mieć. Były z nią osoby, które ją kochały. Była to w tym sensie piękna śmierć, ale mnie przygnębiła.

– A jakie jest podobieństwo sytuacji z książki i sytuacji z pani snu?

– W obu przypadkach jest temat śmierci.

– Jak to?

– W książce dziewczyna musiała umrzeć, choć bardzo chciała żyć; nie mogła temu zapobiec. W moim śnie pani była starszą osobą. Wiek starszy… Dąży do śmierci.

– Pani dąży do śmierci?

– Nie. Chodziło mi o to, że starość często wiąże się z chorobami, z cierpieniem, ze zmianami fizycznymi. Dąży do śmierci.

– Są rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. Upływ czasu, alkoholizm pani taty (…)

(…)

– Co się dzieje, że pani zaczęła płakać?

– … Nie wiem. Wczoraj wieczorem chciało mi się płakać, ale też chciałam spać, więc poszłam do łóżka, ale długo nie mogłam usnąć. Może ten dzisiejszy płacz jest realizacją tego, co pojawiło się wczoraj.

– Dlaczego wczoraj chciało się pani płakać?

– Bo szukałam pracy, i nic z tego nie wyszło (…)

(…)

– Kończy się za chwilę sesja. Chciałabym podsumować to, o czym dziś rozmawiałyśmy. Mówiła pani o alkoholizmie pani taty, mówiła pani o swoim śnie i mówiła pani o pracy. Co z tego, o czym rozmawiałyśmy stanowi wartość dla terapii?

Jestem zaskoczona. Nie wiem, co odpowiedzieć. Mówiłam bez sensu? Sesja była bezwartościowa, beznadziejna? Może jestem beznadziejna.

Znowu jest w porządku.

Ze środowej sesji terapeutycznej (13 listopad 2019):

Zaskakuje mnie to, że czuję się dobrze. W trakcie przerwy (długi weekend) i jeszcze dziś w drodze, złościłam się na tych, których potrzebuję, a których przy mnie nie ma. Którzy mają mnie „gdzieś”. Teraz cieszę się z obecności mojej pani terapeutki i nie ma już we mnie złości. Znowu tu jesteśmy i znowu wszystko jest w porządku.

(…)

– W poniedziałek wieczorem rozpłakałam się przy siostrze. To było po tym, jak nasza ciocia nieprzyjemnie się do niej odniosła. Ciocia często jest niemiła dla mojej siostry, a dla mnie od jakiegoś czasu też. Chciało mi się płakać i przytulić moją siostrę; pokazać, że jest dla kogoś – dla mnie – ważna. Że nie jest jakimś gorszym gatunkiem. Mogłam powstrzymać płacz, ale… nie chciałam. Chciałam jej powiedzieć, co myślę. Dlatego zdecydowałam nie powstrzymywać łez. Czekałam, aż zapyta.

– I zapytała?

– Tak. Płakałam. Po jakimś czasie to zauważyła. Zaskoczyło ją to, że płaczę i zapytała, dlaczego. Powiedziałam, że jest mi przykro z powodu tego, jak nasza ciocia ją potraktowała.

(…)

– U mnie w domu, kiedy słyszymy o jakimś nieszczęściu, na przykład ciężkiej chorobie, ciocie mówią: „To są prawdziwe problemy”. Co do alkoholizmu mojego taty, ciocia mówiła: „To nie jest sprawiedliwe. Ludzie walczą o życie, a ten nie szanuje zdrowia. Ludzie dbają o siebie i nie mają takiego zdrowia, jak on”. My z siostrą jesteśmy zdrowe, niczego nam nie brakuje i powinnyśmy się z tego cieszyć. Nasze problemy są… Nie ma ich.

Jestem zdrowa, ładna, mam wszystkie nogi i ręce, jestem inteligentna (?) – powinnam być zadowolona i żyć, jak inni. Co mi jest, skoro wszystko jest w porządku?

Co mi jest, skoro nic mi nie jest?

Czy w ogóle jest mi „coś”? Nie wiem. Chciałabym, żeby nie było żadnego „coś”.

Ani żadnego „nic”.

Po prostu chciałabym, żeby mnie nie było. Nie zawsze. Czasem jest w porządku, jest dobrze. Ale to zawsze wraca. Wraca strach i samotność. Nie pociesza mnie Niebo, bo w Niebo nie nie wierzę, choć czasami boję się Piekła.

– Myślę, że to ważne. To, o czym pani powiedziała. Ważne jest to, żeby pani nie lekceważyła swoich uczuć.

I mamy wrócić do tematu na kolejnej sesji.

Brak spotkań z K.

Ze środowej sesji terapeutycznej (22 maj 2019):

– Pojawiła się taka myśl, że chciałabym się schować przed panią tu, za stolikiem. Żeby mnie pani nie widziała… Chciałabym usiąść bliżej albo się ukryć.

– Chce pani być albo maksymalnie blisko, albo maksymalnie daleko. Widzi pani te przeciwności? Chce być pani niewidoczna albo chce być pani maksymalnie widoczna.

– Myślę, że obie sytuacje: schowanie się i bliskość są podobne w tym, że w obu czuję się bezpiecznie i spokojnie.

– Przed czym potrzebuje się pani schronić?

Przed wszystkim. Przed życiem.

Milczę dość długo.

– Kiedy dziś jechałam na terapię, patrzyłam na ludzi przez okno tramwaju. Miałam takie poczucie… Takie myśli, że wszystkim jest ciężko. Muszą gdzieś iść, pracować, męczyć się, żeby podtrzymywać to życie, które nie ma sensu i jest cierpieniem.

– Po czym pani poznała, że tym ludziom jest ciężko? Czy nie jest to odzwierciedlenie tego, co pani czuje i jak pani doświadcza swoje życie?(…) Czy w życiu są tylko przykrości? Czy nie jest tak, że są też rzeczy przyjemne?

– Są, ale dużo więcej jest tych złych, męczących. A najtrudniejsze jest to, że wszystko i tak nie ma sensu. Życie nie ma wartości.

(…)

– Przypomniał mi się teraz mój sen z dzisiaj. W tym śnie dostaję informację z ośrodka, że ma pani problemy psychiczne i – nie pamiętam, czy już pani ma swoją terapię, czy dopiero ją podejmie.

– I co pani o tym myśli?

– …

– Skąd teraz te łzy?

– Nie wiem.

Milczę i zastanawiam się, skąd. Myślenie mnie męczy. Czuję, że jestem teraz zmęczona.

Czemu milczę?

– Bo naprawdę nie wiem, czego dotyczą łzy. A teraz przyszły mi do głowy dwie rzeczy, które mogły być ich przyczyną. Pani terapia mogłaby oznaczać przerwanie albo ograniczenie mojej… Ale ze snu pamiętam, że bardziej myślałam o tym, że pani źle się czuje.

– Martwiła się pani o mnie?

– Tak.

(…)

– Spogląda dziś pani często na zegar. Dlaczego?

– Ostatnio zaskoczył mnie koniec sesji.

– I teraz pani go kontroluje, żeby nie dać się zaskoczyć?

– Tak.

– A dlaczego na ostatniej sesji zaskoczył panią czas? Coś pani jeszcze chciała powiedzieć?

– Zastanawiałam się, czy powiedzieć… Pomyślałam ostatnio, że gdybym się zabiła, K. dowiedziałby się o tym, a nawet jeżeli nie dotarłaby do niego ta informacja, to niepokoiłby go brak wiadomości ode mnie. Nie chciałabym mu tego zrobić.

– Jest pani gotowa zachować swoje życie dla K., a nie dla siebie. Tak bardzo jest pani ciężko? Wiem, że ma pani trudny czas. Odejście z pracy, zakazy, (…)

Brak spotkań z K.

(…)

Krzyczeć. Wykrzyczeć?

Ze środowej sesji terapeutycznej (15 maj 2019):

– Mam wrażenie, że jest jakoś pusto.

– W pokoju?

– Tu, dokoła mnie.

(…)

– W poniedziałek, kiedy opowiadałam moje wspomnienia, związane ze szkołą i domem, dość głęboko w nie weszłam. Kiedy mówiłam, nie patrzyłam na panią. Kiedy skończyłam mówić, podniosłam wzrok i jakby zaskoczyło mnie, że pani jest. I… Pojawił się taki impuls. Jakiś odruch w moim umyśle… Naturalne było, że się do pani przytulę… I dziwne, że tak nie będzie.

Teraz też czuję coś w tym kształcie, choć bardziej jako pragnienie niż rzeczywistość. Wtedy byłam przez moment (sekunda, ułamek sekundy?) przeświadczona, że to zrobię i że jest to naturalna rzecz w naszej relacji. Dziś marzę o przytuleniu, aż nie mogę patrzeć na panią terapeutkę, bo nie wiem, co ze mną się stanie.

Więc nie patrzę przez jakiś czas. Później już mogę.

Mówię o stresie, jaki ostatnio się pojawia.

– Czasem trudno mi wytrzymać samej ze sobą. Czuję strach i złość i chce mi się krzyczeć.

– Co by pani chciała wykrzyczeć?

– Nie konkretne myśli. Raczej ten krzyk miałby być takim upustem dla tego, co dzieje się w głowie. Czasem płaczę. Nic mi się nie chce. Chciałabym zniknąć. Biorę dodatkową tabletkę w dzień (jest to nadal w zakresie zalecanej dawki: 0-3 dziennie) właśnie, kiedy mam ten stan.

(…)

Mówię o weselu, które się zbliża, a na którym będę. Jest to źródło stresu. Pani terapeutka pyta, jakie myśli pojawiają się we mnie, w kontekście ślubu. Czy samotność i pustka są bardziej nasilone? Czy czuję, że w moim życiu niewiele się dzieje?

Samotność, pustka – tak. Ale kiedy myślę o nich (przyszłej młodej parze), nie ma we mnie zazdrości. Ich życie… Praca, obowiązki, nawet rozrywka, jak na przykład podróże wydają mi się tak trudne, męczące… Tak ciężkie… Cieszę się, że oni się cieszą, ale ja…

– Nie jest tak, że chciałabym tego dla siebie. Myślę, że oni mają jeszcze bardziej trudne i męczące życie niż ja. Aktywne życie wydaje mi się tak bardzo męczące. I nie czuję, by był jakiś sens.

Myślę o tym, by jeszcze o czymś powiedzieć, ale nie wiem, czy chcę i mam wrażenie, że nie chce tego pani terapeutka. O coś mnie pyta, a zaraz musimy się pożegnać.

Życie nie ma sensu, a ma trud. Bardzo wiele trudu. Nie mam na to siły.

Nie mam siły na wysiłek bez sensu.

Tak dziwnie się czuję, kiedy wstaję do wyjścia i uświadamiam sobie, że jutro się nie zobaczymy.

Zamrożona. Wspomnienie.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (12 maj 2019):

Spóźniam się 10 minut. Prawie od razu zaczynam mówić.

– (…) Przypomniałam sobie, że w dzieciństwie bałam się być blisko innych osób i bałam się dotyku. Trudne było dla mnie siedzenie z kimś w jednej ławce. Blisko. Chyba się bałam. Na pewno mnie to krępowało. Czułam się obrzydliwa. Nie chciałam, by ktoś mnie dotknął. Miałam poczucie, że bycie blisko mnie jest nieprzyjemne.

Rozmawiamy o tym, jak się czułam i z czego to poczucie wynikało.

Przypominam sobie tamten czas. Szkoła podstawowa.

Obrzydliwa. Niepasująca. Niepotrzebna.

Przeszkadzająca. Przykra.

Żeby mnie nie widzieli. Żeby nikt na mnie nie patrzył. Żeby nikt się do mnie nie zbliżał. Żebym mogła zniknąć.

Upokorzenie. Wstyd. Jestem śmieciem. Wstyd.

Tak wielki wstyd. Żeby nikt z rodziny nie widział, jak jestem żałosna!

Chciałabym uciec, nie stać tak sztywno i bez sensu, ale nie mogę się ruszyć. Boję się. Chcę stąd odejść, nie stać tak w jednym miejscu, ale nie potrafię. Czasem, kiedy czuję się lepiej, odważam się poruszyć. Ze strachem. Jest mi gorąco, słabo i serce bębni, ale przesuwam się o krok. Patrzę. Nadal jest mi słabo i boję się, co powiedzą.

Nikt nic nie mówi.

Bliskość bez bliskości. Relacja terapeutyczna.

Ze środowej sesji terapeutycznej (8 maj 2019):

(…)

Mówimy o poszanowaniu prywatności człowieka, potrzebie intymności.

– Kiedy doświadczała pani przekraczania jej granicy, nieuwzględniania jej potrzeby prywatności może być tak, że podąża pani za tym schematem, ponieważ to jest coś, co pani zna. Ktoś, kto dorastał w warunkach braku respektowania czyichś potrzeb może powielać ten schemat postępowania poprzez przekraczanie czyichś granic albo poprzez brak obrony granic własnych (…) Kiedy pani przysuwała swój fotel w moim kierunku, podążała pani za własną potrzebą, nie patrząc na to, jak ja się z tym czuję.

– Myślałam o tym, jak pani się czuje. Nie miałam poczucia, że jest to dla pani niemiłe… albo obojętne. Gdybym widziała, że moja bliskość jest dla pani niemiła albo obojętna, nie chciałabym być blisko.

– Dlatego, że szanuje pani to, jak ja się czuję?

– Też, ale… Bycie blisko osoby, która tego nie chce nie jest przyjemne.

– Rzeczywiście, kiedy powiedziałam, że czuję się niekomfortowo, odsunęła pani swój fotel. Czyli dopiero, kiedy wprost pani słyszy: „Czuję się niekomfortowo”, pani wie, że czuję się niekomfortowo. I kiedy pani wie, szanuje to pani. Choć nie jest to wcale łatwe.

(…)

– Dziwnie się poczułam, kiedy wczoraj mówiła pani o relacjach bliskich. W takim kontekście, że nasza relacja nie jest relacją bliską. Dziwnie się poczułam, bo dla mnie jest pani bliską osobą. Jest pani jedną z najbliższych mi osób.

– Między nami powstaje więź, poprzez to, że się spotykamy, rozmawiamy o pani bardzo osobistych przeżyciach, emocjach, myślach. Gdybyśmy teraz usiadły blisko siebie, nie mogłabym pani pomagać. Dlatego mówi się, że terapeuta nie może leczyć swojej rodziny.

(…)

Ten obszar.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (6 maj 2019):

Cieszę się, widząc panią terapeutkę po przerwie. Przerwa długa, bo prawie dwutygodniowa, ale nie czuję obcości.

(…)

– Co sprawia, że w kontakcie z osobami niepełnosprawnymi czuje się pani bezpiecznie?

– … Kontakt z nimi to komunikacja emocjami. Jest on bardziej emocjonalny niż rzeczowy… Myślę, że wśród nich czuję się spokojniej, ponieważ przeważnie ich emocje są widoczne. Nie muszę się zastanawiać, co druga osoba myśli albo czuje.

– Tak, emocje osoby niepełnosprawnej są przeważnie widoczne. Podobnie, jak u dzieci. Dziecko wprost wyraża to, co czuje. Kiedy pojawia się emocja, wyraża ją całym sobą i pod jej wpływem, nawet nieświadome pojawienia się tej emocji, spontanicznie podejmuje działanie. Później emocje są już nie tak spontanicznie wyrażane, nie tak jaskrawe. Trudniej jest je dostrzec, odczytać. To zdarzało się u nas na terapii. Mówi pani czasem, że mój wyraz twarzy albo brak uśmiechu odbiera pani, jako obojętność, brak emocji.

– (…) Skoro działanie jest ograniczone, trudno mi czuć się i mówić spontanicznie.

– Jakie konkretnie działanie ma pani na myśli?

– … Nie mogę dowolnie ustawić fotela, na którym siedzę. Nie mogę wstać i podejść do pani. Nie mogę usiąść tak, jak jest mi najwygodniej. Tak, jak siedzę teraz boli mnie szyja. I to, że tak siedzę mnie usztywnia, psychicznie i fizycznie.

Tak, jak w kościele na mszy. Jak mam tak siedzieć tyle czasu bez ruchu? Boli mnie szyja, a gimnastykować się nie wypada…

I teraz też czuję napięcie i odważam się, skoro już jesteśmy w temacie, zatoczyć głową raz w prawą, raz w lewą stronę. Lepiej.

(…)

– Nie umiem określić, dlaczego posiadanie swojego i respektowanie czyjegoś… nie pamiętam określenia, jakie go pani używała…

– Chodzi o granicę?

– Nie całkiem. Chodzi mi o ten obszar… Te granice obszaru, nieprzekraczanie ich są ważne, tak czuję, choć nie potrafię wyjaśnić, dlaczego.

– Zauważa pani, że inni wymagają respektowania ich granic i dlatego to jest ważne?

– Czuję, że odnajdywanie i ochrona granic, to, żeby nie zbliżać się za bardzo – są dla mnie dobre.

(…)

– Chcę być bardzo blisko albo jestem daleko. Trudno mi być… tak pośrodku.

(…)

 

P.S. Uświadamiam sobie, że dziś nie zakrywałam mojej twarzy dłońmi. Raz na chwilę nisko się pochyliłam, chroniąc się pod kopułą własnych splecionych na głowie dłoni.

* To wyrażenie to, zdaje się: przestrzeń osobista.

Czymś, co daje sens…

Ze środowej sesji terapeutycznej (10 kwiecień 2019):

W poniedziałek nie przysuwałam fotela do przodu. Dziś też decyduję się tego nie robić.

(…)

– Czy w ogóle pani dostrzega w życiu wartość?

– Nie.

– To trudno pani korzystać z terapii. Motywuje panią lęk?

– Tak. Skoro nie jestem w stanie podjąć decyzji o śmierci, to staram się, by w życiu było mi lepiej. Pamiętam, jak pisaliśmy do siebie z ojcem dominikaninem. Przesłał mi swój tekst, o sensie. Było tam coś takiego… Co ma zrobić matka, kiedy jej syn przestaje widzieć w życiu sens? Ojciec dominikanin napisał, że nie wie, co można w tej sytuacji zrobić, jedynie można być przy kimś. Można tylko z całych sił starać się, by do takiej sytuacji nie doszło. Było tam wspomniane poczucie winy osoby z depresją. Zgadzam się z tym, że można tylko być. Nie wymagać, by ta osoba się cieszyła, funkcjonowała, jak dawniej. Jakiś czas temu powiedziałam na sesji, że nie pamiętam, bym kiedykolwiek czuła, że życie ma sens. Teraz pomyślałam, że był taki czas. Okres gimnazjalny, kiedy w naszym kościele pojawił się taki młody ksiądz, misjonarz, w którym się zakochałam. Wtedy wierzyłam i czułam sens.

– Czy takim czymś, co daje sens może być miłość?

– Tak. To znaczy,… Życie nie ma sensu. Ale kiedy człowiek jest szczęśliwy, nie myśli o tym, czy życie ma sens, bo po prostu żyje tym życiem i nie potrzebuje szukać sensu, bo ten sens czuje.

(…)

– Wcześniej, kiedy jeszcze pracowałam, nie wiedziałam, co czuję do K. Zastanawiałam się, czy chodzi konkretnie o niego, o to, jaki jest, czy może po prostu potrzebowałam jakiejś drugiej osoby. Jak zdecydowaliśmy się z K. nie kontaktować, myślałam o tym, że chciałabym, żeby był szczęśliwy, niekoniecznie ze mną, ale żebym wiedziała, że będzie szczęśliwy, że będzie ktoś, kto mu to szczęście będzie mógł dać. Trudno mu poznać kogoś, skoro jest w ośrodku i niewiele wychodzi. Bolało mnie to i miałam poczucie… To niesprawiedliwe, że tak wiele w życiu spotyka go złego. I że go podziwiam za to, jaki jest mimo tego, co się wydarzyło.

swobodnie to znaczy?

Ze środowej sesji terapeutycznej (27 marzec 2019):

Siedzimy w gabinecie i dziwnie się czuję.

– O czym pani myśli?

– Nie wiem, czym jest nasza relacja. Nie wiem, jak mam się tutaj zachowywać. Mam być otwarta, a jednocześnie nie mogę czuć się swobodnie.

– Co dla pani oznacza: „czuć się swobodnie”?

– Jeżeli pojawia się chęć przytulenia, to po prostu wstaję, podchodzę do pani i przytulam.

– Czyli swobodne zachowanie oznacza dla pani zaspokajanie pojawiających się potrzeb?

Nie dokładnie.

– Rozmawiamy, jesteśmy tu razem, ale… Ja nie wiem, czy jest to relacja. To są słowa. Nie wiem, czy w takim razie, skoro nasz kontakt polegać ma na słowach,… to czy jest tutaj miejsce na emocje?

– Emocje są zawsze. Pojawiają się i możemy o nich rozmawiać.

Nie wiem, jak powiedzieć, żeby pani terapeutka zrozumiała, o co mi chodzi.

Wrażenie, że kontakt odbywa się pomiędzy człowiekiem i komputerem. Chcę, by zachowywał się spontanicznie, emocjonalnie, „ludzko”, tymczasem jest to ekran, do którego nie da się przytulić. Nie jestem dla niego ważna, jako osoba. Mnie, jako osoby, nie ma. Pani terapeutki nie ma. Ważna jest wymiana słów.

A kiedy dostrzegam na ekranie emocje – co to oznacza? Emocje wyrażane są w jakimś zakresie, ich wyrażanie następuje wtedy, gdy system odczyta je, jako: „akceptuj”. Jak wiele emocji pozostaje zakrytych? Jakie uczucia? I czy tego samego oczekuje się ode mnie? Nie-pokazywania uczuć? Czy te uczucie są niechciane? Czy terapia ma być właśnie wymianą pomiędzy dwoma urządzeniami? Czy o to w niej chodzi? Mam rozmawiać czy być???

Pani terapeutka mówi, że nie nauczyłam się funkcjonowania w rozmowie. Nie traktuję rozmowy, jako sposób na rozwiązywanie problemów. Znanym mi rodzajem wsparcia jest przytulenie. Przytulenie dawało trochę bezpieczeństwa, spokoju, kiedy się bałam. O tym, czego się boję nikt ze mną nie rozmawiał.

Czuję się, jakbym była odrębnym gatunkiem. Nie, raczej człowiekiem, który dorastał w odizolowaniu od społeczeństwa… Nie byłam na bezludnej wyspie ani w zamknięciu. Żyłam obok rodziny i – kiedy musiałam – obok ludzi spoza. Z tymi spoza, znanymi jako: „ludzie” nie rozmawiałam, mówiłam rzadko, kiedy musiałam, i jak najkrócej, najlepiej ruchem głowy (hm, przypominam sobie w tej chwili: u psychiatry i w początkach terapii też kręciłam i kiwałam głową w miejsce: „nie” i „tak”. Chciały, żebym odpowiadała słownie. Dla mnie nie było to naturalne. Pamiętam etap przejściowy, kiedy nauczyłam się odpowiadać: „nie” – intencjonalnie, jednocześnie kręcąc głową – w odruchu).

(…)

Lepiej, mocniej.

Ze środowej sesji terapeutycznej (9 styczeń 2019):

Dziś pani terapeutka cieszy się, kiedy wchodzę do gabinetu. Ja cieszę się – odrobinę zaskoczona – ciepłym powitaniem, ale siadam i trudno mi być. Zakrywam twarz. Trochę się uspokajam. Odsłaniam ją, lecz nadal milczę.

– …W tym tygodniu jednego dnia byliśmy z grupą podopiecznych w kinie. Jak wróciłam z wyjazdu, ci podopieczni, którzy nie wyjeżdżali ucieszyli się, że już jestem. Nawet jeden z nich, ten, który mówi do mnie „ciocia”… Pierwszy raz słyszałam, jak powiedział słowo: „chodź”. Dokładnie, powiedział: „cho”. On wypowiada zaledwie kilka słów, a to słyszałam pierwszy raz. I jak szłam z nim na salę bardzo się cieszył, biegł taki radosny… I w ogóle wielu podopiecznych cieszyło się, że jestem.

Łzy spływają mi po policzkach. Osuszam twarz dłońmi, później muszę użyć chusteczki.

Jednej, drugiej, trzeciej, czwartej,… Dzisiejsza sesja jest łzami, milczeniem, nieobecnością i strachem.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że mówię o rzeczach miłych, radosnych, jednak to, co przeżywam dalekie jest od radości. Tak, wiem, sama też to zauważam. Ja wiem, z czego te łzy i niewesołość wynikają, pani terapeutka – jeszcze nie. Nie od razu udaje mi się o tym opowiedzieć. Zwlekam, pani terapeutka zadaje inne pytania, w końcu przechodzi do sytuacji „teraz”. Chcę powiedzieć jeszcze o tamtym, ale zastanawiam się, głupio mi wracać. W końcu, w którymś momencie wyznaję:

– Wtedy, kiedy wróciłam z wycieczki i podopieczni byli tacy zadowoleni… pomyślałam, że… nie wiem, dlaczego oni mnie lubią.

Czemu tak trudne jest wypowiedzenie tej myśli?

– Nie wierzy pani w to, że można panią lubić?

– Nie, tylko… Bo chciało mi się spać (…) Miałam w sobie dużo lęku. Nie czułam się realnie, trudno było mi skupić się na tym, by rozumieć, co do mnie podopieczni mówią. Czułam się zmęczona, nie miałam siły.

Chcę też powiedzieć o myśli, która pojawia się w ostatnim czasie, gdy jestem zmęczona, zalękniona i nic mi się nie chce. „Chciałabym nie istnieć”. Tego jednak nie mówię.

– Od jakiegoś czasu, kiedy tutaj przychodzę na sesje czuję więcej lęku. W pracy też teraz jest mi trudniej. Stres związany z nowymi obowiązkami, podpisaniem umowy na cały ten rok…

– Co pani poczuła, kiedy dowiedziała się, że dostaje nową umowę?

– Ucieszyłam się. Później przyszedł strach, związany z nowymi bardziej samodzielnymi zadaniami. I takimi, które będą wymagały rozmowy ze współpracownikami. A trudno jest mi z moim współpracownikiem rozmawiać.

Na tę konieczność rozmawiania ze współpracownikiem obie z panią terapeutką się uśmiechamy. To właśnie pojawiająca się konieczność rozmawiania w pracy jest tym, co stanowi dla mnie największe wyzwanie. Komunikacja poprzez rozmowę. Cel mojej terapii.

(…)

– Nie wiem, dlaczego ostatnio czuję się tak nieprzytomna, zalękniona, bez energii. Myślę, że może jedną z przyczyn jest… (…) Może to przez te wahania w dawkowaniu leków.

Myślę też o możliwym wpływie anemii na poziom emocjonalnego i umysłowego pobudzenia, jednak nie decyduję się o tym powiedzieć. To lekka anemia. Ostatnie wyniki są lepsze od poprzednich, tylko poziom żelaza się znacznie obniżył, ale jeszcze mieści się w normie.

Pani terapeutka zauważa, że moje zmiany dawkowania wynikają z trudności, jakie teraz napotykam. Tak jest. Zwiększanie dawki wynika ze zwiększenia się w ostatnim czasie lęku, jest związane z nową sytuacją. Czasem zwiększenie dawki radykalnie poprawia mi samopoczucie i w pracy lepiej się odnajduję. Czasem, kiedy nie czuję różnicy (albo zdaje się, że jest gorzej, albo przestraszam się ewentualnych skutków zdrowotnych czy wpływu kombinowania przy tabletkach na skuteczność leczenia), wracam do dawki zleconej przez psychiatrę. Później znów, kiedy jest gorzej przez kilka dni, biorę dawkę zwiększoną. Dodatkowo, nie umiem równo przekroić tabletki, więc te wahania są jeszcze większe.

(…)

Pani terapeutka gratuluje mi nowej umowy o pracę. Uważa – podobnie, jak ja w moim pierwszym odczuciu – że podpisanie rocznej umowy wiąże się z wiarą przełożonych w to, że sobie z nowymi zadaniami poradzę.

Na sam koniec sesji czuję, że trochę bardziej staję się przytomna. Czuję, jak powoli napływa trzeźwość, spokój, ale pozostaje zbyt mało czasu, by ten trzeźwy stan mógł się rozwinąć. Żegnam się, wciąż z gdzieś „poza”, żegnam się, choć przecież mnie tutaj nie było. Żegnam się niewyraźnie z daleka. Jednak po sesji czuję się lepiej, mocniej.

Czas dorastania.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (2 październik 2018):

– Nastąpiła zmiana planów. Nie z mojej strony, ale tak. Zaczynam pracę w następny poniedziałek. Pani z kadr zdecydowała, że poczekamy aż będą wszystkie wyniki i dopiero podpiszemy umowę i zacznę pracować. Byłam u lekarza medycyny pracy. Nie chciałam mówić o tym, że tutaj się leczę, ale, jak się spodziewałam, nadszedł ten moment, kiedy miałam podpisać, że dane są zgodne z prawdą. Nie chciałam podpisać nieprawdy. Musiałam powiedzieć. Powiedziałam, że leczę się psychiatrycznie i chodzę na terapię.

–  I jaka była reakcja lekarza?

– Że nie mam się czego wstydzić. Wyjaśniłam, że nie wstydzę się, tylko nie wiem, czy w takim razie będę mogła podjąć tę pracę. Kiedy zapytała o to, co mi jest, określiłam ogólnie: zaburzenia lękowo – depresyjne. Nie powiedziałam, że społeczna fobia, bo to już by było za dużo, skoro mam pracować cały czas z ludźmi. Powiedziała, że nie widać po mnie zaburzeń. Rozmawiałyśmy o tym, jak teraz się czuję, czy byłam w miejscu, gdzie mam pracować, jak się czułam w kontakcie z ludźmi z niepełnosprawnością i kiedy się lękowo – depresyjne zaburzenia u mnie pojawiły.

– Poczuła pani spadek napięcia, kiedy powiedziała pani o leczeniu?

– Tak.

(…)

– Byłam w piątek w ośrodku, gdzie mam pracować. Było przyjemnie. Zaniosłam dokumenty i wyniki badań. Poszłam też do pani Eli powiedzieć, że zaczynam tydzień później i dłużej porozmawiałyśmy.

Pani terapeutka pyta, jak się odnajduję z mieszkańcami DPS, osobami z niepełnosprawnością umysłową, w rozmowie.

– Łatwiej jest mi rozmawiać z nimi niż z osobami zdrowymi.

– A to czemu?

– … Nie czuję się oceniana.

– Ta ocena jest w pani. Pani wchodzi w kontakty z nastawieniem, że będzie oceniana. A z panią Elą jak się pani rozmawia, mniej jest w pani napięcia niż na początku?

– Tak.

– Jak się pani czuje po tym, jak w piątek porozmawiałyście?

– Spokojniej. Uspokoiła mnie rozmowa z nią i wcześniej w kadrach, bo dowiedziałam się, od czego mam w poniedziałek zacząć. Mam iść do kadr z resztą dokumentów, później ma być wprowadzenie do pracy, szkolenie z zakresu BHP. Kiedy tego nie wiedziałam, dużo napięcia budził właśnie moment, kiedy pierwszego dnia pracy wejdę i nie będę wiedziała, gdzie iść, co robić. Po rozmowach w piątek wiem, że mam wsparcie, nie jest tak, że sama mam przyjść i wiedzieć, co robić.

Opowiadam, jak rozmawiałam z mieszkańcami, których spotkałam w korytarzach i na podwórzu (to ośrodek całodobowy, więc dla nich dom), że było miło. Mówię też o konkretnej sytuacji, kiedy nie wiedziałam, jak się zachować; nie wiedziałam, czy zachowanie mieszkańca jest przez niego kontrolowane, czy nie, bada, jak się zachowam czy nie potrafi odpowiedzieć na moje pytanie, i spróbowałam to zbadać. Nie wiem, czy potrafi odpowiedzieć, ale zauważyłam, że rozumie, co się mówi i potrafi kontrolować to zachowanie.

Pani terapeutka sugeruje pytanie współpracowników i czytanie.

Mówimy też o kwestii dotyku. Sprawa nie jest prosta, bo „zależy”. W pierwszej rozmowie z panią Elą usłyszałam, żebym nie dała się obejmować i tego się trzymałam. Później dowiedziałam się, że „zależy”, indywidualnie trzeba ocenić, jaki to dotyk. Jest mieszkaniec, który lubi przytulać i to przytulanie jest w porządku, nie jest seksualne; można.

– Pierwszego dnia, w którym miałam kontakt z mieszkańcami było tak, że chcieli mnie dotykać. Było to trochę krępujące, bo nie wiedziałam, jak się zachować, żeby ich nie urazić. Mi ich dotyk nie przeszkadzał, ale pamiętałam, że nie powinnam na to pozwalać. Nie odniosłam wrażenia, żeby ktoś poczuł się urażony. To, co zauważam: próby dotyku (poza podaniem ręki) były tego pierwszego dnia, później już nie. Prawdopodobnie było to sprawdzanie, jak się zachowam, badanie przez nich granicy.

– Nie tylko potrzebuje pani wyznaczać te granice, które obowiązują w ośrodku. Potrzebuje pani znaleźć granicę także w sobie.

Pani terapeutka zwraca uwagę na to, że są dorosłymi mężczyznami i, jak każdy, mają seksualne potrzeby.

Ta praca to coś zupełnie nowego. Coś, w czym czuję, że mam szanse i co może dawać mi radość, co jest ciekawe. Inna niż moja poprzednia, na razie jedyna praca.

– Sama pani tym razem dokonała wyboru. Nie co do konkretnego stanowiska pracy, ale co do miejsca, Domu Pomocy Społecznej.

No, tak. W sumie wyboru stanowiska w końcu też. Zrezygnowałam z pracy opiekuna, przyjęłam propozycję pracy instruktora. O rany! To dwie poważne decyzje 🙂 🙂

Tu wszystko się liczy; cały ten proces od wyboru oferty w urzędzie pracy, przez rozmowę o pracę, rezygnację z jednej możliwości, przyjęcie drugiej, ograniczenie terapii do jednej sesji zamiast dwóch w tygodniu, rozmowę o pracę, decyzję o dniu „próbnym”, starania w owym „próbnym”, badania wstępne do pracy, kolejną wizytę w DPS, gdzie poza formalnościami w kadrach poszłam zobaczyć się ze współpracownikami,…

Cała masa zajęć i decyzji. Czuję, że już wiele dokonałam, wiele się we mnie zmieniło na skutek leczenia. Właściwie od podjęcia terapii nosiłam stale w sobie to przeświadczenie, że będzie dobrze, stanę się samodzielna, pozbędę się tej lękowej niekontrolowanej reakcji, która dotąd ograniczała całe moje świadome życie (nie dotyczy bardzo wczesnego dzieciństwa). Nie wiadomo, jak sobie w tej pracy poradzę, czy zdecyduję się iść dalej w tym kierunku, itp., ale mam świadomość i tak czuję, że to nie jest na teraz istotne. Teraz liczą się działania, jakie podejmuję, własne decyzje, próbowanie, stopniowe zdobywanie zaufania do siebie. Moje dorastanie 😉

Bardziej dorosła część.

Ze środowej sesji terapeutycznej (26 wrzesień 2018):

Jestem już w budynku. Pani z szatni pyta dziewczynę, która oddaje kurtkę i zostaje w krótkim rękawie, czy nie zmarznie. Dziewczyna mówi, że pierwszy raz dziś tutaj i nie wie, jak jest. Stoję obok, więc mówię: „Ja wczoraj zmarzłam”. Nie pytam o nic, odpowiedź nie jest potrzebna, ale jest mi nieprzyjemnie, kiedy po moich słowach nie pojawia się odzew.

Czuję złość, na siebie. „Po co się odzywałam?”. Mam poczucie,  że zrobiłam z siebie głupka. Idę do toalety. Kiedy wychodzę z kabiny, czuję w ręku, w napięciu mięśni potrzebę, żeby tak trzasnąć drzwiami aż huknie. Myśl powstrzymuje rękę i nie trzaskam.

Krzyczeć. Kopnąć coś.

Patrzę na siebie w lustrze. Nie wyglądam dobrze, mam opuchnięte oczy (jak na mój standard, mało spałam tej nocy), nie wyglądam też źle. W porządku. Bardziej nieprzyjemne jest to, jak czuję tę nieprzytomność w oczach, jestem trochę przeziębiona, bolą mnie oczy. Nie mam ochoty na sesję.

Nie mam ochoty wyglądać w porządku i rozmawiać. Nastrój trochę wycofany.

Nie jestem zła na panią terapeutkę, nie chcę czuć do niej złości, nie mam siły być silna, nie chcę wyglądać nieprzyjemnie, nie chcę, żeby się zmartwiła, kiedy mnie zobaczy.

Trochę zimno. Zastanawiam się: iść do szatni po szalik czy nie. Nie mam chęci tam iść po braku odpowiedzi, przecież nie zamarznę. Bierze mnie złość i idę do szatni. Tym razem jest miło.

I cieplej.

Siadam na moim fotelu, przesuwam się z nim do przodu i milczę. Zakrywam twarz i płaczę. Zastanawiam się, czemu znowu płaczę w ukryciu. Mam chęć odsłonić się i mówić już teraz, zanim płacz się skończy.

Podnoszę głowę i płacz znika. Ocieram twarz z łez, oczyszczam nos i mówię:

– Dzisiaj… już w ośrodku przed wejściem do gabinetu czułam złość. Zmęczona jestem, bo dużo ostatnio chodzę. Bolą mnie stopy w stawach, wczoraj wieczorem bolały mnie biodra. Zaczęłam się też denerwować pracą i dojazdami. Kiedy jechałam tutaj autobusem, miałam takie myśli: „Co ja zrobiłam?!”, będzie dużo stresu i zmęczenia. Są takie myśli, ale jednocześnie wiem, że podjęłam dobrą decyzję.

– Po czym to pani poznaje, że ta decyzja jest dobra?

– … Kiedy tak długo siedzę w domu i nic sensownego nie robię… Dokładniej, robię coś sensownego w postaci terapii, ale tego czasu w domu jest tak dużo, że się nudzę i czuję teraz, że jestem gotowa zrobić coś więcej.

– A jak na wiadomość, że podejmuje pani pracę zareagowały ciocie?

– … Jedna się ucieszyła i ciekawa była, jak tam jest i jak mi się podoba. Druga też pytała, ale powiedziała coś trochę nieprzyjemnego… nawet bardzo nieprzyjemnego. Zapytała o wynagrodzenie. Na moje: „Jeszcze o to nie spytałam” powiedziała takim tonem powątpiewania, właściwie nawet nie wątpliwości a niewiary, który znam z jej rozmowy z doktor (wtedy ten ton pojawił się na zachętę doktor do tego, bym rozwijała się w pisaniu, powiedziała: „Ale co jej z tego przyjdzie?”): „To co z ciebie za pracownik?”. Powiedziałam, że jeszcze nie jestem pracownikiem i na tym zakończyłam temat. To było przykre, byłam zdziwiona, jakby ta jedna rzecz według cioci przekreślała mnie jako pracownika. Nie zapytałam o wynagrodzenie, bo po tych pięciu godzinach w ośrodku byłam zmęczona, miałam tyle wrażeń, oprócz w kadrach byłam jeszcze u dyrektora ustalić, co w związku z tym, że raz w tygodniu będę zaczynała później. Na razie skupiłam się na tym, co w danej chwili potrzebne. O wynagrodzenie jeszcze zapytam. Nie jest to dla mnie tak bardzo ważne. Wiadomo, że jest minimalna krajowa, a co powyżej… Nie jest to bardzo istotne w mojej sytuacji. Najważniejsze jest to, że będę coś robiła, coś pożytecznego i co sprawia mi jakąś przyjemność, że będę miała własne pieniądze, że pokonuję trudności, rozwijam się.

– Pani wie, co jest dla pani ważne. Potrafi to pani w sobie rozpoznać. Ważny jest rozwój, pokonywanie trudności, budowanie samodzielności, pewności siebie, a jak to będzie to i pieniądze przyjdą. Dla pani cioci najważniejsze są pieniądze. Ale faktem jest, że jeżeli nie zbuduje pani najpierw w sobie większego spokoju, pewności, nie zadba o siebie – to i pieniędzy nie będzie.

– Tak.

(…)

Rozmawiamy dużo, o pracy i o domu. O nadziei, radości i strachu.

– Po powrocie z dnia próbnego w ośrodku cieszyłam się, zupełnie nieźle sobie poradziłam. Czułam się jak inna osoba. Czułam w sobie spokój, przekonanie, że dam radę, że staję się… taką samodzielną jednostką. Dziś pojawiło się zdenerwowanie i te myśli: „Co ja zrobiłam?”, „Nie dam rady”.

– Zawsze, kiedy podejmujemy nową pracę takie myśli, różne odczucia się pojawiają. Nie wiadomo, jak będzie. To, na co mamy wpływ to teraz i przyszłość poprzez to, jakie działania teraz podejmujemy.

– Wcześniej unikałam mówienia w domu o tym, co nie jest pewne. Teraz też miałam opory przed rozmawianiem, przed poinformowaniem w domu o tym, że o pracę się staram. Ale wiedziałam, że to mówienie jest potrzebne i pojawiła się też potrzeba, żeby mówić. Dałam sobie pozwolenie na to, żeby o czymś mówić nawet jeżeli nie jest to rzecz pewna; może tak być, że mi się nie powiedzie to, o czym mówię.

(…)

– Kiedy chodziłam po sali i przedstawiałam się, próbowałam z każdym chwilę porozmawiać, było to stresujące, bo byłam obserwowana – wiadomo, że byłam poddawana ocenie, czy nadaję się do tej pracy. Miałam chęć schować się za panią Elą i przytulić, nie musieć chodzić i mówić. Ale wiedziałam, że to ważne. Zmobilizowałam się i kontynuowałam.

– Górę wzięła ta bardziej dorosła pani część. Nie schowała się pani, tylko dalej chodziła i rozmawiała, mimo strachu. Tak, to jest bardzo stresująca sytuacja, kiedy ktoś obserwuje, co robimy i słucha, co mówimy.

(…)

Dziś czas nie pędzi. Płynie powoli. Kiedy spoglądam na zegar, mamy jeszcze całe dwadzieścia minut. Dobrze, cieszę się z tego czasu.

Dziś kiedy rozmawiamy widzę w nas dwie dorosłe osoby.

Mobilizacja. Jestem w stanie.

Ze środowej sesji terapeutycznej (19 wrzesień 2018):

Podobnie, jak wczoraj przychodzę bez planu. Milczę i skrywam się za zasłonę moich dłoni. Wczoraj płakałam, a wyjaśniając, co się dzieje powiedziałam: „(…) trochę w pani widzę matkę i myślę o tym, że tak nie jest i że nie możemy się przytulić”. Pani terapeutka uznała, że to ważny temat. Lecz co więcej można powiedzieć? Nie wracam na razie do tematu matki.

– Zawsze opisuję nasze sesje. Pamiętam przebieg, mogę je dość szczegółowo odtworzyć. Wczoraj było inaczej; nie potrafiłam odwzorować rozmowy: tego, co i kiedy zostało powiedziane, do czego się odnosiło, kiedy milczałam.

– Z czego to może wynikać?

– … Wczorajsza sesja była trochę chaotyczna, bo odpływałam myślami od tematu; przestawałam się zastanawiać albo pojawiały się myśli niezwiązane z omawianym zagadnieniem.

– To odpływanie od tematu, odcinanie się od niego – czy zauważa pani, że pojawia się wtedy, gdy temat wiąże się dla pani z silnymi emocjami?

– (…) Możliwe, że tak się dzieje. Jeżeli dobrze kojarzę, wczoraj jednym z momentów odejścia od tematu było… kiedy pani zapytała, czy widzę panią jako osobę nieuważną… Najpierw zastanawiałam się nad tym, dlaczego pojawiła się we mnie tamta myśl: że pani nie zauważyła kiedy przyznane mi godziny się kończą. Nie wiedziałam. Później przestałam się tym zajmować.

– Jakie emocje pojawiły się wtedy, gdy o to zapytałam?

– Było mi trochę przykro.

– Czemu?

– Bo pomyślałam, że pani może być przykro, że tak pomyślałam.

(…)

– Ten niepokój, co do terminu zakończenia terapii powstał już dość dawno, kiedy rozmawiałyśmy o przedłużeniu terapii. Wtedy pani powiedziała, że nie liczyła dokładnie. Skoro nie dokładnie, nie ma pewności.

– Mówiłam, że to, co mamy na pewno to czas do końca roku. Na pewno wcześniej niż przed końcem roku pani terapia się nie zakończy.

Pamiętam, że pani terapeutka mówiła, że do końca roku – tak, ale skoro nie liczyła, skąd ta pewność? Nie miałam też jasności co do czasu, kiedy poprzedni przydział godzinowy się wyczerpał, a zaczął nowy. Nie miałam jasności, ale… nie zdecydowałam się poprosić o wyjaśnienie tego, czego z wypowiedzi pani terapeutki nie zrozumiałam.

(…)

– Pomyślała pani, że ja mogłabym zakończyć relację bez omówienia tego z panią, bez podjęcia decyzji, co dalej, czego by pani potrzebowała, bez wspólnej decyzji?

– Ja nie decyduję o końcu.

– To prawda, są określone ramy czasowe trwania terapii. Ale co pani myśli, czy potrzebowałaby pani dalszej pomocy, nad czym jeszcze chciałaby pani popracować?

– Nie myślałam o tym. Nie wiedziałam, że jest taka możliwość. I nie wiem, jak będę się czuła pod koniec roku, kiedy terapia będzie zbliżać się do końca, czy będę nadal potrzebowała pomocy. Nie potrafię tego określić.

– W jakim miejscu jest pani teraz?

Milczę. „Teraz”. Jak jest, co zrobię,… Co….?

– Kiedy zapytała pani o teraz, o moją sytuację na dziś poczułam lęk.

– Jak go pani poczuła?

– … Przestałam nad tym pytaniem myśleć.

– To, że pani o czymś nie myśli nie sprawia, że to znika. Jeżeli nie myśli pani o czymś, co budzi lęk to nie sprawia, że ten lęk znika. Może się przez to unikanie stawać jeszcze silniejszy.

Patrzę na panią terapeutkę. Jest bardzo poważna, rzeczowa. Nie chcę się zastanawiać; milczę, zaczynam odpływać od myślenia w strach i pustkę, znieruchomienie, czekać aż pytanie zniknie, odejdzie, ominie mnie. Jakby mogło przejść obok, nie zauważyć mnie, kiedy będę cicha i nieruchoma. Pani terapeutka – cholera! – jest poważna, wygląda, jakby rzuciła rękawicę i muszę… Nie, chcę podjąć wyzwanie.

– O jednej kwestii, związanej z tym, gdzie jestem myślałam wczoraj. Była taka sytuacja. Kiedy z siostrą szłyśmy po mieście powiedziała, że… patrzą na mnie, mężczyźni i że ja pewnie tego nie widzę. Nie widziałam faktycznie, ale powiedziałam, że teraz i tak dużo bardziej przytomnie chodzę.

Więcej zauważam, nie wpadam na rzeczy i ludzi, prawie się nie potykam i nie zataczam. To jest postęp, znaczny i widoczny, ważny. Przytomniej znajduję się wśród ludzi. Mogę myśleć! Krępuję się często, ale nie jest to tamten stan nieprzytomności, odlotu od rzeczywistości w stan paraliżu lękowego, wychwytującego jedynie rzeczywiste i wyobrażone „zagrożenie ludzkie” i to, jak mnie widzą.

(…)

– Nastawiona byłam na to, że po upłynięciu przyznanych mi godzin terapia się zakończy. Nie wiem tego, ale myślę, że będę wtedy w lepszym stanie, będę mogła pracować.

– Ale kiedy pani się nie zastanawia nad tym, gdzie teraz jest nie może pani zobaczyć, czym potrzeba się zająć, w którą stronę iść.

(…)

– Wczoraj i dziś, kiedy milczałam, miałam poczucie marnowania czasu, którego nie mamy już dużo. Trudno było zacząć, ale zmobilizowałam się. Teraz dużo lepiej się czuję (…) Kiedyś, lata temu, jeżeli pomyślałam o pomocy psychologicznej, wiedziałam, że nie byłabym w stanie rozmawiać ani nawet iść i powiedzieć, z czym przychodzę. Nie wiedziałam nic o lekach. Kiedy przyszłam tutaj pierwszy raz do ośrodka, było ze mną lepiej, dlatego mogłam powiedzieć doktor, o co chodzi. Dostałam leki i było znacznie lepiej. Początkowo efekt był ogromny, później już nie tak wielki, wrócił stres, ale nie jest on już tak duży, co wcześniej, przed leczeniem.

– Czy myśli pani, że to działanie leków czy pani wkładu?

– Myślę, że jedno i drugie. Leki umożliwiły mi rozmowę tutaj na terapii. Terapia była możliwa dzięki lekom, a to, że jestem tu i mogę rozmawiać, wkładam w to wysiłek daje efekty.

– Pamiętam, kiedy zaczęła pani tutaj na terapię przychodzić, było bardzo trudno. Nie była pani w stanie rozmawiać…

Ojej! Aż tak? Więc nie był to brak starania czy motywacji, czy odwagi… Nie byłam w stanie… Zastanawiałam się wtedy nad tym, jak to jest. Czy naprawdę nie potrafię, dlaczego? Kiedy pani terapeutka mówi, uznaję to za fakt.

– … Teraz zdarzają się napady milczenia, nie da się tego nie zauważyć, one są. Ale rozmawiamy.

Więc same leki umożliwiły mi mówienie, ale nadal było wiele trudności i stopniowo, dzięki naszym wysiłkom krótkie pojedyncze wypowiedzi (na początku często odpowiadałam jednym, dwoma słowami albo wcale) przekształcają się w rozmowę. A rozmowa w odkrywanie siebie i… mniejszy strach. Powoli „żeby nie było gorzej” zmienia się w „lepiej”.

 

Tej sytuacji nie ma.

Z wtorkowej sesji terapeutycznej (4 wrzesień 2018):

Jestem dziś wcześnie i denerwuję się wizytą i przebywaniem w korytarzu, gdzie w każdej chwili ktoś może się pojawić. Jednak cieszę się, kiedy pojawia się pani terapeutka. Nie lubię pukać do gabinetu. Zdecydowanie wolę, kiedy wchodzimy razem.

Siadamy, ustawiam fotel tak, jak lubię. Milczę jakiś czas (chyba niezbyt długo), zastanawiam się. Próbuję sobie przypomnieć, o czym myślałam po ostatnim tygodniu. Nie przypominam sobie, więc żeby nie tracić więcej czasu, mówię o czymś innym. Bieżące sprawy.

– Przegapiłam termin wizyty w Urzędzie Pracy (…) W czwartek wieczorem się zorientowałam, w piątek rano pojechałam do Urzędu. Była to sytuacja stresująca, chociaż miałam przekonanie, że będzie dobrze. Wyjaśniłam, jak było. To samo napisałam we wniosku, wiedząc, że zapomnienie o wizycie nie jest „uzasadnioną przyczyną niestawienia się”. Poszłam z tym wnioskiem i faktycznie usłyszałam: „Nie możemy tego przyjąć. W zasadzie jedynym powodem, jaki można uznać za uzasadniony jest gdy ma pani zwolnienie od lekarza”. Wiedziałam o tym. Słyszę, co do mnie mówią, ale nie wierzę, że mnie wyrejestrują.

– Nie została pani wyrejestrowana? Jak to się stało?

– Nie wiem. Rozmawiałyśmy, ja i dwie panie urzędniczki. Przyjęły moje usprawiedliwienie. Coś do niego dopisały, ale nie wiem, co. Myślę, że to dlatego, że potrzebuję ubezpieczenia, żeby się leczyć. Bo o to między innymi pytały: czy się leczę i czy przyjmuję leki.

– I ma pani wyznaczony kolejny termin?

– Tak, tylko na razie jest to ten piątek. Bo zdecydowałam się na jedną ofertę pracy i do piątku mam dostarczyć dokument z decyzją pracodawcy.

(…)

– Kiedy tego czwartkowego wieczora zauważyłam termin, który upłynął… Myślałam o takiej możliwości, że stracę ubezpieczenie. Zastanawiałam się, czy – jeżeli tak się stanie – powiedzieć o tym pani, czy nie. Pomyślałam, że lepiej nie mówić. Sprawdziłam, że ubezpieczenie straciłabym na okres czterech miesięcy. Policzyłam, ile mam leków i po prostu brałabym połowę dawki przez ten czas. A terapia… Może udałoby się – jeżeli nie do końca, to chociaż przez jakiś czas – tutaj przychodzić.

Pani terapeutka twierdzi, że nie udałoby się, gdyż jest to każdorazowo sprawdzane nie tylko przy wizycie lekarskiej, lecz również przy każdej sesji i…

– Jeżeli by mi pani nie powiedziała, nie mogłybyśmy o tym porozmawiać, poszukać jakichś rozwiązań.

Czy? Myślałam o tym. Pierwszą myślą było: Powiem. Pani terapeutka mnie nie wyda. Następnie: Nie, to nieładnie stawiać ją w takiej sytuacji. Pomogą mi, ona i doktor. Na pewno da się coś zrobić… Nie wiem. Zasady są przecież i mnóstwo innych na moje miejsce, którzy tak samo tego potrzebują. Nie jestem ważniejsza niż inni pacjenci, a pani terapeutka postępuje według zasad. Nie przytula mnie – dlaczego miałaby mi pomagać, kiedy przestanę być pacjentem? (Brak ubezpieczenia = brak terapii = nie jestem pacjentem = nie mam prawa do czasu i pomocy pani terapeutki).

(…)

– Jakie były pani odczucia, myśli związane z tym, że nie będzie więcej terapii? Bo taka myśl się pojawiła: że może się tak stać…

Zaczynam płakać (uprzednio chowam twarz w dłoniach). Chciałabym teraz płakać, tak całkiem jawnie i w głos, ale coś mnie powstrzymuje.

– … Pomyślałam, że…

Dzwoni telefon. Stacjonarny, gabinetowy. Pani terapeutka wymienia z kimą parę słów, ja w tym czasie wstaję i wyrzucam zużyte chusteczki. Później spokojnie, już bez płaczu, ale ze skrępowaniem opowiadam, co pomyślałam. Zabiłabym się. Opowiadam, jak to zaplanowałam.

– Brak terapii oznaczałby dla pani śmierć? Jak by pani określiła tę sytuację, która oznaczałaby koniec życia?

– Sytuacja, kiedy zostaję sama, bez pomocy, a nie jestem gotowa sama sobie radzić. Bo pomyślałam… Terapii by nie było. W domu, gdyby ciocia się dowiedziała o tym, że w tak głupi sposób straciłam ubezpieczenie, byłaby bardzo zła i nie chciałaby mi pomagać. Byłoby bardzo nieprzyjemnie w domu.

– Trudne do zniesienia emocje, związane z gniewem cioci – od nich chciałaby pani uciec. Łatwiej byłoby odebrać sobie życie niż przeżyć tę złość, która przecież by się skończyła. Życie pani ma mniejszą wartość niż uniknięcie nieprzyjemnej sytuacji. Widzi to pani?

– Ja to widzę inaczej… Nie postrzegam życia jako wartości. Skoro dzieje się tak, że żyję to motywacją jest, żeby uczynić to życie bardziej przyjemnym lub nie tak bardzo nieprzyjemnym, jak jest teraz.

– Myśli pani, że inni coś by czuli?

– Tak, ale… Pani mówi, że nie powinnam myśleć o tym, co czują i myślą inni, tylko jak ja się w danej sytuacji czuję.

– Teraz, kiedy pani o tym opowiedziała, jak to pani widzi? Jak pani patrzy teraz na to rozwiązanie?

– … To rozwiązanie było zarezerwowane dla konkretnej sytuacji. Tej sytuacji nie ma, więc nie planuję realizować tego rozwiązania. Było ono możliwe tylko w tamtej sytuacji. Wcześniej, kiedy myślałam o tym, że chciałabym nie żyć, wiedziałam, że nie byłabym w stanie odebrać sobie życia. Teraz było inaczej.

Po tym, jak opisałam (szczegółowo), co planowałam, czuję się spokojnie. Rozmawiamy spokojnie, rzeczowo. Mówię, co myślę. Mogę o tym mówić.

Pani terapeutka jest chyba zaniepokojona, ale nie zszokowana. Nie próbuje uciąć tematu ani wzbudzać we mnie poczucia winy za moje myśli. Nie nazywa bezbożną, nienormalną czy „bez serca”. Myślę, co myślę i to nie jest moja wina, że nie potrafię widzieć życia jako wartość. Kiedyś je tak widziałam. Później modliłam się o pomoc albo o śmierć, bo życie było męką. Nie czuć – to byłby największy dar.

Spoglądam na zegar i bardzo się dziwię, że już koniec. Nie spodziewałam się, że tyle czasu upłynęło. Miałam wrażenie, że gdzieś około połowy.

Płacz – Próba opisania.

Rola fobii w moim życiu

Dla kogo się stroję?