Odsłaniam się ciut bardziej.

Z terapii indywidualnej (22 luty 2021):

– Ile zostało nam czasu?

– Pięć minut.

– … Potrzebuję się teraz zatrzymać, pomilczeć, żeby koniec sesji mnie nie zaskoczył. Nie lubię, kiedy mnie on tak nagle „dopada”.

Milczę. Zaczynam płakać. Odruchowo unikam płaczu w telefon, odsuwam go.

– Ja już wczoraj myślałam o dzisiejszej sesji: że rozmowa szybko mija, a później cały tydzień do kolejnej. I dni są takie długie, i nie wiem, czym je wypełnić…

Wciąż unikam głośnego płakania przy pani terapeutce. Pozwalam sobie na lekkie pociąganie nosem, ale to wszystko. Nigdy jeszcze przy pani terapeutce nie płakałam całą sobą. Płakałam oczami, nosem,… Nie płakałam zaś gardłem. Rozmawiałyśmy o tym kilka razy. Wiem, że potrzebuję wypłakać się na terapii; nie ukrywać, nie hamować dźwięków. Z drugiej strony, zastanawiam się, czy wypada tak szlochem w słuchawkę…

Decyduję się spróbować, bo wiem, że to ważne.

Odechciewa mi się płakać, cichnę, lecz mobilizuję siły i dokonuję szlochu próbnego, zasłaniając usta. Jest. Rozkręcam się i postanawiam wydać kolejny już w telefon. Wychodzi mi płaczo-śmiech. Milknę w napięciu po jednym spazmie. O rany, chyba się udało! Zastanawiam się, czy na pewno było słychać, że płaczę, czy może tylko słyszalny był śmiech… Nie no, na bank, był to szloch. Pani terapeutka chwilę milczy, zaskoczona moją reakcją, a może to dla mnie czas przystanął w napięciu? Słyszała czy nie? Nic na ten temat nie mówi, ja też, ale kończymy właśnie sesję, więc nie jest to pora na rozpoczynanie nowych wątków.

Inteligencja uwięziona.

Ze środowej sesji terapeutycznej (17 czerwiec 2020):

Dziś nie chcę zaczynać milczeniem. Myślałam o ostatniej sesji, zrobiłam notatki, więc tutaj szukam punktu zaczepienia. Coś mam i żeby mi nie uciekło, sygnalizuję to natychmiast, jeszcze zanim myśl uformuje się w zdanie do wypowiedzenia:

– Myślę, że…

Nie wiem, jakich słów użyć.

– Proszę powiedzieć to po prostu tak, jak się pojawiło.

– … Myślę, że tęsknię za tym, żeby zobaczyć panią i żeby zobaczyć doktor.

– To są słowa najbardziej prawdziwe. Zdaje się, że nie miała pani trudności w sformułowaniu myśli, tylko z tym, żeby się nimi podzielić, bo są one związane z pani emocjami. Pozytywnymi emocjami w naszym kierunku. Trudno było się tym podzielić?

– Tak.

– A teraz czuje się pani niewygodnie z tym, co powiedziała?

– Nie.

(…)

– Myślałam o tym, co pani mówiła ostatnio o złości. Że ja przekierowuję złość względem innych na siebie. Nie widzę tego.

– Rozumiem, że może mieć pani wątpliwości, czy tak to funkcjonuje, jednak moja wiedza daje mi pewność. Tak to funkcjonuje. To jest fakt. Dlatego wracam znowu do trójkąta konfliktu.

– Może trudno mi zauważyć złość względem siebie, ponieważ w ogóle nie potrafię wyróżnić tego, jak odczuwam złość. Często mi pani mówiła, że te sygnały w ciele, które wymieniam, mówiąc o złości, nie są wcale sygnałami złości.

– Tylko lęku. Tak. Wie pani, kiedy odczuwa złość, ale poznaje to jedynie po swoich myślach, analizując je. Nie potrafi pani odczuć fizycznie złości. Wydaje się, że natychmiast, gdy tylko zauważy pani: „jestem zła”, pojawia się lęk i to, co pani rejestruje w ciele to właśnie symptomy lęku. Ważne jest, żeby pani zrozumiała ten mechanizm. Kiedy ktoś odbiera życie drugiej osobie – czy jest to związane z agresją?

– … Nie koniecznie.

Mówimy o śmierci, która skraca cierpienie; eutanazji.

– To są szczególne przypadki, kiedy w niektórych krajach decyduje się o eutanazji i zawsze jest to poprzedzone bardzo wnikliwą analizą; takie decyzje podejmowane są w przypadkach skrajnych, kiedy zespół specjalistów orzeknie, że nie ma żadnych szans na poprawę stanu pacjenta (…) Najlepiej zobaczmy to konkretnym przypadku. W pani, kiedy pojawiają się trudne emocje, bardzo szybko pojawia się myśl o pozbawieniu siebie życia. Pamiętam tę sytuację z ubezpieczeniem zdrowotnym; kiedy groziła pani utrata ubezpieczenia i, co za tym idzie, niemożliwość odbywania terapii. Natychmiast pojawiła się myśl: „zniknąć”. Nie myślała pani o tym, że w przypadku utraty ubezpieczenia, mogłaby pani poszukać terapii w innym terminie lub szukać innych możliwości, by móc z kimś rozmawiać. Nie brała pani pod uwagę żadnych innych rozwiązań. Pozbawienie siebie życia jest czymś nieodwracalnym.

Ale jaką wartość ma życie? – myślę – Co z tego, że nieodwracalne, skoro nie będę żałowała, że mnie nie ma, bo… jeżeli mnie nie ma, niczego nie żałuję i niczego nie chcę? I czy rzeczywiście bym się zabiła, gdyby do tych sytuacji doszło? Nie wiem. Nie mówię, że życie nie ma sensu, bo już o tym mówiłam i sama wiem, że niczego to rozważanie nie wnosi. To fakty, których nie da się zanegować, na wskroś rozsądne. Przykro jest je w sobie nosić. Wyskakują na wierzch przy okazji tematu umierania i życia: Życie w ogóle nie ma celu i jest niczym. Co z tego, jeśli jest? Co z tego, jeśli nie ma? Na ten temat mogłabym pisać i pisać; ten temat wyjątkowo lekko mi przychodzi. Na hasło: „życie”, na hasło: „śmierć” wyskakuje natychmiast: „I co z tego?” i jak zaczynam o tym mówić, do niczego to nie prowadzi, niczego nie zmienia. Kiedyś pani terapeutka powiedziała: „Możemy rozmawiać tak w sposób filozoficzny, tylko co to dla pani wniesie?”. Chyba jest to fakt, który trzeba zaakceptować po to, by nie paraliżował albo uwierzyć w Istotę Wyższą, tylko jak?

(…)

– Jest jeszcze taka rzecz… Nie wiem, na ile istotna dla terapii, ale na pewno istotna dla mnie, ponieważ… To jedna z rzeczy, których przez tak długi czas terapii jeszcze nie powiedziałam, ze wstydu. W poniedziałek na terapii zastanawiałam się, czy o tym wspomnieć. O mojej mamie. Czuję jakąś nielojalność, kiedy mam to powiedzieć. Moja siostra, bardzo wiele lat temu powiedziała o naszej mamie, że jest mało inteligentna.

Nagle wybucham płaczem. Nie czułam napływu tego płaczu; nastąpił tak niespodziewanie, gwałtownie i trwa chwilę.

Ulga. Ból, którego nigdy wcześniej nie wyraziłam.

– Samo pomyślenie o mamie w ten sposób odczuwała pani, jako coś niewłaściwego?

– Tak. I trochę zła byłam na siostrę, że o tym mówi. W późniejszych latach, w miarę mojego rozwoju już nie traktowałam myślenia o inteligencji mamy za coś nieodpowiedniego, ale mówienie o tym…

– Czy teraz, kiedy pani mi o tym powiedziała, czuje się pani źle?

– Nie.

(…)

– Pamiętam, jak trudno mi było odnaleźć się wśród ludzi spoza mojego domu. Musiałam wyczuwać w jakiś sposób różnicę poziomów między tym, do którego byłam przyzwyczajona w domu, a tym, który spotkałam na zewnątrz (…) Czułam, że na zewnątrz jest inaczej i źle się czułam; jakaś inna, niepasująca.

– Pani mówiła czasem o sobie w ten sposób. Że jest pani mało inteligentna. Tymczasem, są fakty, które temu przeczą. Czy sądzi pani, że osoba o niskim poziomie inteligencji byłaby w stanie skończyć jakiekolwiek studia? Czy byłaby w stanie prowadzić bloga?

– Myślę, że nie. Już teraz dostrzegam te fakty. Zdaje się, że ta moja inteligencja gdzieś jest, ale napotyka bardzo wiele przeszkód, które nie pozwalają na jej wydobycie.

– Ja też mam takie spostrzeżenie. A jakie potrafi pani określić przeszkody?

– Teraz, kiedy mam mało kontaktu z innymi, jest mi trudniej podejmować aktywności umysłowe. Trudniej mi przywołać skupienie i pisać; nie chce mi się często. W DPS-ie z moim współpracownikiem często nie wiedziałam, czy powinnam robić to, co ja uważam czy też robić to, co on mówi. A czasem nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo mówił coś, co przeczyło temu, co powiedział wcześniej.

– I nie znajdowała pani w sobie dość odwagi, żeby o to zapytać?

– Yhm.

(…)

Pod ostrzałem.

Ze środowej sesji terapeutycznej (20 maj 2020):

– …

– Zaczynamy sesję standardowo, milczeniem.

– … Kiedy panią usłyszałam, miałam wrażenie, że ma pani smutny głos.

– Nie jest mi smutno (…)

– …

– Co się dzieje? Znowu pani zamilkła.

– … Trochę chce mi się płakać.

– A wie pani, z jakiego powodu?

– …

– Ja nie mogę kazać pani się do mnie odezwać. Jednak, jeżeli pani milczy, ten czas jest niewykorzystany.

– … Myślałam o dwóch rzeczach teraz, kiedy milczałam… Po tym, jak rozmawiałyśmy w zeszłą środę i mówiła pani o tym, że terapia jest ukierunkowana na życie, a nie na śmierć,… Starałam się nie szukać rozwiązania w śmierci… I myślę, że kiedy nie mam tego rozwiązania, które mnie uspokaja, jest mi trudniej i może stąd chce mi się płakać.

– Co jest smutnego w życiu?

– … To bardziej strach, niż smutek (…) Pomyślałam teraz… Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, zaskoczyło mnie to, jak ludzie nieprzyjemnie się do siebie odnoszą. To było przerażające i niezrozumiałe dla mnie: po co??? Nieprzyjemnie mi było i czułam wstyd, także wtedy, gdy przykra uwaga nie była skierowana do mnie, tylko do kogoś innego. Jakbym odczuwała wstyd tej wyśmianej osoby. Później, już w okresie licealnym… Zaczęłam mieć poczucie, że to, co ktoś mówi o nas, ma ogromny wpływ na to, jak się czujemy, jak się zachowujemy i jak nas inni widzą. Uwagi na temat danej osoby, złośliwe komentarze wpływają na jej zachowanie i samopoczucie. Przedmiot wyśmiania może być jakikolwiek, nawet nieracjonalny, ale kiedy osoba zostaje wyśmiana, staje się on jej częścią. Wszystko może zostać wyśmiane, a osoba, która taką uwagę o sobie słyszy, ulega jej wielkiemu wpływowi i już nie potrafi swobodnie się zachowywać, poruszać, wypowiadać, czuć. Miałam poczucie, że poprzez uwagę prześmiewczą, nawet bezsensowną osoba staje się „zbrukana”. Skażona, gorsza, śmieszna. W stosunku do innych zaczęły w mojej głowie pojawiać się negatywne komentarze. Szczególnie, jeżeli widziałam, że ktoś się krępuje, zachowuje nienaturalnie – w myślach śmiałam się, i nie lubiłam w sobie tego śmiechu. Tak często słyszałam docinki i tak bardzo się ich bałam. Ciągle oczekiwałam, że coś takiego usłyszę. Albo tylko sam śmiech. W każdym momencie czułam się obserwowana, słyszałam uwagi o sobie i o innych, to było smutne i myślę, że mnie paraliżowało. Krępowało ruchy, wpływało na myślenie i głos. Każde słowo, ruch, wszystko, co robiłam i jak wyglądałam, było pod ostrzałem.

Milknę w pewnym momencie i pani terapeutka pyta, co czuję.

– Zaczęłam płakać, ale się krępowałam.

– Czego się pani krępowała?

– Pojawił się opór przed tym, by słyszała pani, jak płaczę.

– Co to za opór?

– … Pomyślałam, że… Strach przed zaangażowaniem,… Przed zaufaniem,… Obawa, co pani o mnie pomyśli.

– Co takiego strasznego mogłabym pomyśleć?

– Nie wiem.

Chyba, że to niesmaczne słuchać, jak płaczę. Nieprzyjemne dźwięki łkania, smarkania, łamiący się głos. Wstydzę się dać usłyszeć pani terapeutce. Mam w głowie scenariusz, w którym mój szloch jest przedmiotem wyśmiania. Nie sądzę, by pani terapeutka brzydziła się mojego szlochania, może trochę by się krępowała, ale potraktowałaby go z szacunkiem. Ale… To we mnie pojawia się obelżywość.

Cieszę się, że pani jest.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (4 maja 2020):

Mówię, co u mnie słychać:

– (…) W sobotę znowu rozdrapałam głowę. Zdenerwowałam się, bo mama mnie spytała, czy K. do mnie dzwoni.

– Zdenerwowało panią to, że ona pyta?

– To nie było po prostu pytanie. To było pytanie i zakaz.

– Rozumiem.

– Pomyślałam tego dnia, że jeżeli znowu zacznie się to zakazywanie i kontrola, to się zabiję. Nie chciałabym, żeby się nie udało, więc wymyśliłam sposób na to, żeby zmylić trop ewentualnych prób odratowania mnie (…)

– Myślała pani o tym, że chciałaby się unicestwić na zawsze, bez szansy powrotu?

– No, tak.

– Ważniejsze od życia jest dla pani to, żeby uniknąć przeżywania trudnych emocji?

– Życie to emocje.

– … Ja myślę w ten sposób: Emocje się zmieniają. Kiedy są bardzo silne i trudne, może zdawać się, że nie ma innego rozwiązania. Ale później te emocje mijają, pojawiają się inne.

(…)

– Wróćmy do trójkąta emocji (…) Sytuacja wywołuje emocje względem drugiej osoby. Na przykład złość. Pani natomiast emocje te przekierowuje na siebie. Wydaje się, że to wielkie morze złości i nienawiści wylewa pani na siebie i dlatego pojawia się myśl o targnięciu się na siebie.

– Ja to widzę inaczej. Nie jest tak, że ja chcę siebie skrzywdzić. Nie myślałam, że tego chcę z nienawiści do siebie.

– Z miłości do siebie?

– To już szybciej. Bo jeżeliby mnie nie było, nie czułabym przykrości. Jeżeli mnie nie będzie, nie będę cierpieć.

– Wtedy cierpieć będą inni.

– Słucham?

– Pani już nie. Tylko inni będą cierpieć.

– No, tak. Inni będą, ale ja już nie.

(…)

– (…) Zrezygnowałaby pani ze wszystkiego, zrezygnowałaby pani z życia? (…)

– Gdyby mnie nie było, nie żałowałabym tego, że nie mogę wrócić… Przepraszam, ale to żaden argument; że życie jest… Nie pamiętam, jak to pani powiedziała. Chodziło o to, że życie jest czymś ważnym.

– Moim zadaniem nie jest przekonywanie pani do tego, żeby pani chciała żyć, szukanie argumentów. Ja wiem, że życie ma sens. Nie musi mnie pani przepraszać za to, że myśli inaczej. Terapia jest ukierunkowana na życie, nie na śmierć. W pani są te dwa elementy: stara się pani i aktywnie bierze udział w terapii, a co jakiś czas pojawia się taka chęć, by wszystko zakończyć.

– Z tym „przepraszam” chodziło mi o coś innego. Ja wiem, że nie próbuje pani znaleźć dla mnie argumenty. Chodziło mi o to, że się krępuję, bo… Szanuję panią i uważam za mądrego człowieka, ale… To, co pani powiedziała, o wartości życia, jest nieracjonalne i bez sensu. Nie oczekuję przekonania mnie. Jak pani mówiła o wartości życia, czułam się jak kiedyś w rozmowie w ojcem dominikaninem o Bogu (…) Zdziwiło mnie to, co pani powiedziała: „Ja wiem, że życie ma sens”, i nie całkiem w to wierzę.

– Nie wierzy pani w to, że dla mnie życie ma sens?

– Tak.

Bo jak???

(…)

– Co się dzieje, że znowu pani milczy?

– Nie czuję potrzeby takiej rozmowy. Ja dobrze się już czuję i nie myślę o tym, by zrealizować to, o czym wtedy w sobotę pomyślałam. Jak przestałam mówić, poczułam emocje. Chciało mi się wypłakać, ale się krępowałam.

– Co chciała pani wypłakać?

– Uwolnić się od napięcia i poczuć ulgę. I też dlatego, że… Cieszę się, że pani jest.

– …

– …

– Znowu pani milczy.

– Dość trudno było mi powiedzieć: „Cieszę się, że pani jest”, a kiedy pani nic na to nie odpowiedziała, poczułam złość i pomyślałam, że dystansuje się pani.

– Czy to nie pani dystansuje się, właśnie kiedy zapada się w milczenie? Ja powiem pani, dlaczego nic na to nie powiedziałam. Ja po prostu słuchałam, czy powie pani coś jeszcze.

(…)

– Czy czuje pani, że ta sesja była dla pani bardzo trudna?

– Nie. W tej chwili tego nie czuję.

Od czegoś trzeba zacząć.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (27 kwiecień 2020):

Długo idę w milczeniu. Później mówię:

– To nie ma znaczenia dla terapii, ale powiem, bo od czegoś trzeba zacząć: widzę zielonego motyla. Pierwszy raz widzę motyla, który jest zielony.

Rozgrzewka działa i przechodzę płynnie do kwestii terapeutycznej. Zaczynam mówić.

– W środę rozmawiałyśmy na ten temat. O tej wątpliwości, która się we mnie pojawiła… czy pani czegoś przede mną nie ukrywa.

– Po naszej rozmowie nadal ma pani wątpliwości?

– Nie. Chodziło mi o środę. Że w środę rozmawiałyśmy o wątpliwościach, które się pojawiły. Mówię o środowej sesji; chcę do niej nawiązać.

– Aha.

– Chciałam powiedzieć, że w środę, kiedy rozmawiałyśmy, przypomniało mi się, że już mi pani o tym mówiła, że wszystkie terapie są teraz prowadzone zdalnie,… tylko zapomniałam o tym,… i zdziwiłam się,… wtedy na sesji w środę,… że miałam podejrzenie, że pani nie mówi mi całej prawdy… (…) Czuję, że się plączę i nie wiem, czy pani rozumie, o czym próbuję powiedzieć.

Pani terapeutka przyznaje, że nie rozumie. Znowu próbuję, i znowu wychodzi tak, że pani terapeutka nie rozumie, a nawet i ja zapominam w pewnym momencie, do czego zmierzam.

– Spróbuję powiedzieć to jak najprościej…

– Często proste rozwiązania są najlepsze.

– W środę, kiedy pani odpowiadała na moje pytania, uświadomiłam sobie, że już to słyszałam. Mówiła już pani, że żaden z pacjentów nie jest przyjmowany w ośrodku. To było… około miesiąc temu, więc dawno i zapomniałam. Zdziwiłam się mojej nieufności.

Teraz jestem pewna, że w razie nowych możliwości pani terapeutka bez zwłoki i z radością mnie poinformuje. Wie przecież, że to dla mnie ważne.

– Tydzień temu został otwarty wstęp do lasów. Stopniowo znoszone są ograniczenia. Słyszałam, że dozwolone są nawet podróże w celach rekreacyjnych… I jak o tym usłyszałam, nastawiłam się psychicznie na to, że niedługo będzie można przyjechać na terapię… Później miałyśmy sesję i nic pani o takiej możliwości nie wspomniała… Spodziewałam się czegoś, i to się nie stało. I nie rozumiem, dlaczego można podróżować, a nie można przyjechać na terapię…

Płaczę, kiedy o tym opowiadam. Czuję, że bardzo mi brakuje spotkania. Tęsknię, ale czuję się lżej, kiedy wypływają ze mnie te słowa.

(…)

 

P.S. Znalazłam go. To jest zieleńczyk ostrężyniec, jedyny motyl w Polsce o zielonych skrzydłach.

zieleńczyk
Zdjęcie pochodzi ze źródła: Wikipedia.

Przepaść.

Ze środowej sesji terapeutycznej (15 kwiecień 2020):

Odbieram telefon, idąc do lasu. Jestem z psem, spacerujemy. Płaczę po kilku minutach rozmowy. Mówię niewiele, później prawie wyłącznie milczę i tak upływa we łzach i w milczeniu około połowa sesji.

-Czy ta cisza to jest coś, czego pani potrzebuje? Czy dobrze się pani czuje teraz, gdy milczy?

Nie czuję się dobrze.

Cisza jest czymś, czego potrzebuję. Chyba.

Potrzebuję się wypłakać i potrzebuję, by pani terapeutka przy mnie była. Myślę o tym, że brakuje mi spotkania z nią.

– … Po ostatniej sesji czułam się dobrze, do niedzieli. W niedzielę było mi przykro, że jutro nie mamy sesji. W poniedziałek było mi przykro, że dziś nie mamy sesji.

– Że dziś nie mamy sesji?

– Że w poniedziałek. W poniedziałek to było: „dziś”.

– Aha.

– We wtorek było mi przykro, że mamy tylko jedną sesję w tym tygodniu.

– Mówi pani o żalu z powodu braku sesji, natomiast kiedy teraz mamy czas na rozmowę, pani milczy.

Milczę znowu dłuższy czas.

– … Dziś rano trochę pisałam. Dalszy ciąg tego, co miało być o emocjach względem ojca. Napisałam o tym, jak… śpiewał piosenki. Takie z tematem albo z podtekstem seksualnym. Kiedy mówiłam, żeby tego nie śpiewał, on śpiewał to tym bardziej, na złość mi… Pamiętam też inną piosenkę, o alkoholizmie… Tam był taki tekst: „Hej, Madziar pije” i że „ (…) u Madziara płaczą dzieci”. Dla mnie ta piosenka była okropna. Przykra. Smutna. Zła byłam na niego; jak on może śpiewać coś takiego w obecności swoich dzieci, które cierpią przez jego alkoholizm? On śpiewał to spokojnie, jako coś zabawnego, a to w ogóle nie jest zabawne. Czy zabawne jest to, że w rodzinach alkoholowych cierpią dzieci? Chciało mi się płakać.

I było mi wstyd. Byliśmy na podwórku. Tata śpiewał i grał na gitarze przed domem. Wstydziłam się, że ktoś to usłyszy. Upokarzał mnie ten śpiew. Jakby w twarz śmiał się z mojej krzywdy, lekceważył ją.

– Mówi pani, że było pani przykro. Pani mówiła, że nie chce tego słuchać, a ojciec pani nic sobie z tego nie robił. Śpiewał dalej i świetnie się przy tym bawił. Co pani czuje? Powiedziała pani o smutku, złości,…

– Powiedziałam o tym, co czułam wtedy, w tamtym momencie, gdy śpiewał. Teraz, jak opowiadam, nic się we mnie nie dzieje.

– Zauważam coś takiego: pani w milczeniu przeżywa emocje, a dopiero po tym, jak one przejdą, może pani o nich mi opowiedzieć. Dużo pani pamięta. Opowiada pani o tym, co czuła. W przeszłości. Kiedyś, przed chwilą, ale nie teraz. Jakby przeżywać emocje mogła pani jedynie poza kontaktem.

– Tak. Myślę o tym, że od początku naszej rozmowy cały czas płakałam i niewiele mówiłam. Jak zaczęłam więcej mówić, przestałam płakać.

– Aby przeżywać emocje potrzebuje pani wyjść z kontaktu. Później pani wraca i opowiada o tym, co się z nią działo, kiedy zniknęła. A dlaczego pani płakała?

– Bo jest mi źle.

– Słucham?

– Płakałam, bo jest mi źle.

– A co to dokładniej oznacza?

– Głównie to, że się nudzę. I że teraz całkowicie jestem zależna materialnie od rodziny.

(…)

Widzę kleszcza wędrującego po sierści mojego psa. Mówię do niego i zdejmuję pasożyta.

– … Już jestem. Zobaczyłam kleszcza na psie i go zdjęłam. Musiałam mu powiedzieć, co robię, bo inaczej by się denerwował.

– Możemy już?

– Tak. Już jestem.

(…)

Dziś na sesji głównie płaczę. Płaczę bólem i strachem. Nie myślę o konkretnych sprawach. Ten płacz dzieje się we mnie; odzwierciedla to, jak się czuję, co mnie wypełnia. Jedyne szczere. To jest we mnie i na słowa nie ma we mnie miejsca. To czuję.

Płacz. Wyrażam ten płacz przecież, przeżywam go i złości mnie, kiedy pani terapeutka zdaje się go nie dostrzegać lub nie uznawać za ważny. Nie jestem pewna, czy w ogóle ona wie, że płaczę. We mnie się coś dzieje i ze mnie wypływa, a ona mówi o słowach.

Jak mam mówić i o czym, kiedy nie wiem, bo nie przygotowałam, a w stanie, w jakim się znajduję nie mam nic do powiedzenia. Tylko skupiam się w całości na tym, że to czas, kiedy pani terapeutka jest dla mnie.

Trochę jest, trochę jej nie ma. Kiedy się spotkamy? Jest daleko. Jednocześnie jest teraz ze mną i cieszę się, i smutno mi, i zła jestem za ten poniedziałek Wielkanocny. I kiedy się spotkamy? Płaczę z radości, że jest i z bólu, że jej nie ma, i z tego, że później przerwa. Do poniedziałku. Normalna przerwa, ale kiedy wypada nam jedna sesja z tygodnia, odczuwam ją bardziej dotkliwie. To przepaść.

(…)

– Tak patrzę na zegarek… Jest już 10:50.

Płaczę znowu, na tę długą przerwę do poniedziałku. Płaczę cichutko. Chcę jeszcze trochę czasu, jeszcze parę chwilek pomilczeć, usłyszeć jeszcze kilka słów, przygotować się na odejście… Milczę w napięciu i zastanawiam się, czy zapyta: Możemy kończyć? W porządku, pani Paulino? Cokolwiek. Gdy słyszę odgłosy zakończonego połączenia – zbyt wcześnie, bez pożegnania z mojej strony, bo ściska mi się gardło – jak mogła mi to zrobić? Wstrząsa mną głośne łkanie. Już poza kontaktem. Płaczę w pełnej skali. Odblokowana. I dzwonię do K. Jest. Wypłakuję się do końca i trochę mi lepiej.

Każdy się teraz czegoś boi.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (23 marzec 2020):

– (…) Co do sytuacji, związanej z epidemią,… trochę boję się… reakcji ludzi. Boję się, jak ludzie się mogą zachować, jeżeli sytuacja stanie się o wiele poważniejsza niż jest teraz. Boję się głodu, napaści. Walki człowieka o przetrwanie własne, kosztem innych ludzi, bezwzględności.

– Boi się pani tego, co uruchamia się w ludziach w sytuacjach kryzysu. Sytuacje zagrożenia często uruchamiają w nas takie cechy, o których wolelibyśmy nie wiedzieć, że je mamy.

– Tak.

– Myślę, że każdy teraz w jakimś stopniu czegoś się boi w związku z nietypową i niepewną sytuacją. Lepiej skupić się na teraz i nie wybiegać za daleko swoimi fantazjami. Zalecałabym pani nie zajmować się myśleniem o tym, co może się stać. Sytuacja jest taka, że nikt tego nie wie, a wyobrażając sobie różne scenariusze przyszłości, różne straszne rzeczy, nakręcamy tylko nasz strach. Chciałabym jednak, żebyśmy o tych pani obawach porozmawiały na sesji w środę. Żebyśmy na jedną chwilę wybiegły w przyszłość za pani myślami, dobrze? (…)

 

Tej nocy śni mi się pani terapeutka.

Nie wiem, czy pani terapeutka mnie widzi, chyba fizycznie mnie nie ma; jestem niewidzialnym obserwatorem. Przyglądam się. Widzę kobietę w smutku, może bezradności.  Widzę kobietę, która się boi.

Staję się widoczna. Siadam naprzeciwko, jak podczas sesji terapeutycznej. Pani terapeutka stara się prowadzić sesję, jednak widzę, że coś jest nie tak. Płacze, bo nie jest już w stanie powstrzymać emocji. Chciałabym pomóc.

Nie pamiętam, co mówi. „Widzi pani, ja też się boję” albo „Nie daję rady nie pić” – coś w tym stylu. Pani terapeutka jest pijana! Płacze nad swoim uzależnieniem, które ją pochłania, prowadzi w kierunku przepaści. Widzi to. Stało się tak, że znalazła się pijana w pracy, a to jest już bardzo poważna sytuacja. Trzeba się tym zająć natychmiast, za chwilę wszystko potoczy się lawinowo: strata pracy, dalsze picie, problemy rodzinne,… Ostatni moment.

Poza mną. Bez kontroli.

Ze środowej sesji terapeutycznej (8 styczeń 2020):

Jestem już w ośrodku i mam ochotę zawrócić, jechać do domu. To sesja po 21 dniach przerwy. Początkowo milczę, później mówię o alkoholizmie w mojej rodzinie, dokładnie o ostatnim piciu.

– (…) Poszłam do domu rodziców. Zastałam go (ojca) w stanie nietrzeźwości i czułam strach. Bałam się, że na przykład mnie nie pozna i zaatakuje.

– Coś jeszcze, oprócz strachu?

Zasłaniam twarz dłońmi. Próbuję sobie przypomnieć.

– … Chyba tylko strach.

– A teraz, kiedy pani o tej sytuacji opowiada: czy jest coś jeszcze, poza strachem?

Milczę dość długo, po czym przyznaję:

– Ja już o czym innym myślę.

– To nie pierwszy raz się dzieje, że zaczyna pani nagle zajmować się czymś innym. Co pani czuła, kiedy zadałam pytanie o pani emocje?

– Czułam złość i niechęć do rozmawiania na temat alkoholizmu (…) To mi się wydaje… krępujące i wstydliwe, mówić o tym. Czuję pogardę do rozmawiania na temat alkoholizmu i nie mam… To jest jakby poza mną, nie dotyczy mnie. Nieprzyjemne jest to, że może ten alkoholizm ma na mnie wpływ.

– Ma na panią wpływ.

(…)

– Przypomniał mi się mój sen sprzed kilku dni. Siedziałam na sesji, jak teraz, tylko pani była już starszą osobą i… nie była już pani taka piękna i młoda, jak teraz. Było mi z tego powodu nieprzyjemnie. Widziałam, że na poziomie intelektualnym jest pani tą samą osobą, ale dla mnie było inaczej. Smutno mi było.

– Smutno pani było, że ja się starzeję?

– Tak.

– Może ten sen wyraża upływ czasu. Pani terapia trwa już jakiś czas. Mogła pani zauważyć we mnie zmiany, jakie zaszły od czasu, kiedy zaczęłyśmy. Jak pani myśli, skąd teraz pojawił się u pani taki sen?

– Może po tym, jak czytałam książkę, „Zanim umrę”. Dziewczyna miała szesnaście lat, kiedy umarła na białaczkę. Nie dało się temu zapobiec. Nie miała wpływu na to, co się z nią dzieje. Wiedziała, że umrze bardzo młodo. Ja… To za dużo powiedziane, ale… Jakbym nie pogodziła się z tym, że ona umarła. Nie wiem, czemu. Umierała w najlepszych okolicznościach, jakie mogła w tym stanie zdrowia mieć. Były z nią osoby, które ją kochały. Była to w tym sensie piękna śmierć, ale mnie przygnębiła.

– A jakie jest podobieństwo sytuacji z książki i sytuacji z pani snu?

– W obu przypadkach jest temat śmierci.

– Jak to?

– W książce dziewczyna musiała umrzeć, choć bardzo chciała żyć; nie mogła temu zapobiec. W moim śnie pani była starszą osobą. Wiek starszy… Dąży do śmierci.

– Pani dąży do śmierci?

– Nie. Chodziło mi o to, że starość często wiąże się z chorobami, z cierpieniem, ze zmianami fizycznymi. Dąży do śmierci.

– Są rzeczy, nad którymi nie mamy kontroli. Upływ czasu, alkoholizm pani taty (…)

(…)

– Co się dzieje, że pani zaczęła płakać?

– … Nie wiem. Wczoraj wieczorem chciało mi się płakać, ale też chciałam spać, więc poszłam do łóżka, ale długo nie mogłam usnąć. Może ten dzisiejszy płacz jest realizacją tego, co pojawiło się wczoraj.

– Dlaczego wczoraj chciało się pani płakać?

– Bo szukałam pracy, i nic z tego nie wyszło (…)

(…)

– Kończy się za chwilę sesja. Chciałabym podsumować to, o czym dziś rozmawiałyśmy. Mówiła pani o alkoholizmie pani taty, mówiła pani o swoim śnie i mówiła pani o pracy. Co z tego, o czym rozmawiałyśmy stanowi wartość dla terapii?

Jestem zaskoczona. Nie wiem, co odpowiedzieć. Mówiłam bez sensu? Sesja była bezwartościowa, beznadziejna? Może jestem beznadziejna.

Nie czuję się DDA.

Ze środowej sesji terapeutycznej (18 grudzień 2019):

Jestem rozdrażniona. Idę do łazienki i dziwię się, słysząc trzaśnięcie drzwi. Dziwnie jest tego doświadczyć. Ręka zadziałała bez uzgodnienia ze mną. Sama poszła, zanim zdążyłam uświadomić sobie chęć trzaśnięcia. Jestem wcześnie; do sesji mam dwadzieścia minut i denerwuję się. Czuję złość.

Panią terapeutkę spotykam w korytarzu. Cieszy się na mój widok, lecz ja się nie cieszę. W gabinecie nie cieszę się nadal, a może tylko nie czuję, że się cieszę, bo jednak przesuwam mój fotel w kierunku pani terapeutki.

– Wczoraj wieczorem i dziś przed terapią czułam złość i lęk. Wczoraj więcej było lęku, dziś – złości. Przeraża mnie ta świąteczna przerwa. Trzytygodniowa. Nie o samą terapię chodzi, tylko o to, jak wypełnić ten czas.

– Ale pani sama zdecydowała o tym, że w poniedziałek się nie pojawiła na sesji.

– Tak, ale jakie znaczenie ma ta jedna sesja sprzed dwóch dni, kiedy w perspektywie mam 21 dni przerwy?

– Rozumiem, że niewielkie. Ale czy to nie świadczy o pani podejściu do terapii? To, że od czasu do czasu rezygnuje pani z sesji, by móc spotkać się z K. i nie musieć konfrontować tego z rodziną. My mamy pracować nad tym, by mogła pani podejmować własne decyzje; nie musieć ich ukrywać. A pani robi coś odwrotnego. Widzi pani tę sprzeczność?

 – Tak. I co z tego?

Celowo wyrażam się w ten sposób, bo chcę jej dokuczyć i wiem, że mam rację. Jestem bezczelna. Patrzę jej w twarz; nie mam z tym problemu. Pani terapeutka jest zaskoczona.

– Co z tego? Chce pani stać się niezależna i nie ukrywać swoich przekonań, uczuć, decyzji. Używa pani terapii, jako ochrony przed dezaprobatą czy wykluczeniem z rodziny. Poczuła pani złość, kiedy o tym mówiłam. Co to za złość?

– Bo mówiłam o tym ostatnio.

– O czym?

– Właśnie o tej niezależności, o wolności. Chcę stawać się bardziej samodzielna, niezależna i nie ukrywać tego, jaka jestem i czego dla siebie chcę. To prawda. Ale konfrontacja z rodziną, odnośnie relacji z K. to nie jest rzecz, od której powinnam zacząć.

Potrzebuję najpierw wypracować większą samodzielność, przede wszystkim finansową, by móc być wolną.

Pani terapeutka myśli dość długo nad tym, co powiedziałam. W końcu mówi:

– Okej.

– W weekend z siostrą oglądałyśmy fragment programu o DDA. Wypowiadało się tam kilka dziewczyn. Zapytałam później siostrę, czy utożsamiała się z nimi. Powiedziała, że tak. Ja powiedziałam, że nie. Powiedziałam, że po bohaterkach programu widać, że są z patologicznego środowiska. Siostra powiedziała, że po mnie widać to na pierwszy rzut oka. Zgodziłyśmy się, co do tego: widać to w mojej mimice i ruchach, nie widać tego w rysach twarzy.

Wiem, że wygląd nie świadczy o wartości człowieka. Wiem, że fakt pochodzenia z patologicznej rodziny nie świadczy o wartości człowieka. Ale wyobrażenie tego, że moja twarz jest zniekształcona przez alkoholizm rodzica… To okropne, jeśliby moja twarz była w ten sposób naznaczona. To wydaje mi się tragedią.

– Ale pani sposób radzenia sobie z problemami jest taki, jakim posługują się ludzie, którzy dorastali w rodzinie z problemem alkoholowym. 

– Nie utożsamiałam się z DDA, oglądając ten program, ale mam świadomość, że gdybym nie wyprowadziła się z domu, nie byłoby mnie tutaj. Moje życie wyglądałoby inaczej, znacznie gorzej, patologicznie. Wielu zagrożeń uniknęłam także przez to, że byłam społecznie wycofana. Na przykład, nigdy nie widziałam narkotyków. I gdybym nie była tak bardzo wycofana, pewnie zostałabym prostytutką.

– Y. Dlaczego tak pani uważa?

– Bo ludzie nie widzieli we mnie innych zalet niż wygląd. Nie odzywałam się, więc nic o mnie nie wiedzieli (…) Byłoby mi łatwiej, gdybym przebywała stale w środowisku patologicznym niż przebywając w świecie patologii i świecie społecznie uporządkowanym naprzemiennie.

Wspominam, czego doświadczałam w domu. Czas, kiedy przeprowadziłam się do cioć. Wspomnienia są bolesne. Płaczę. Pod koniec terapii uświadamiam sobie, że zaczęłam temat alkoholizmu, a opowiedziałam wspomnienia bolesne, lecz z alkoholem niemające nic wspólnego. Czy możliwe, że te alkoholowe są jeszcze bardziej nieprzyjemne? Czy nie chcę przyznać, że bycie dzieckiem alkoholika wpłynęło na moje życie?

(…)

 

Już to robiłam.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (9 grudzień 2019):

Spóźniam się na terapię, bo z wizyty u doktor wychodzę o 10:10, czyli od dzisięciu minut powinnam być na terapii. Jestem taka niepoważna, taka żałosna i wstydzę się za siebie. Zła jestem na doktor, u której miałam wizytę przed sesją. Chcę płakać, naprawdę płakać tak, jak to czuję, ale nie potrafię, nawet gdy zasłonię twarz.

Łzy mam gęste i lepkie. Stoją mi w oczach, na rzęsach, skondensowane. Trudno im zejść z moich oczu, kleją się do ich powierzchni. Kiedy płyną, szczypie mnie od nich twarz. Opowiadam o spotkaniu z doktor.

– Usłyszałam jedno zdanie, które odebrałam jako nieprzyjemne i poczułam, że nie mam ochoty z nią rozmawiać.

Zła jestem na doktor. Zła jestem – chyba profilaktycznie – na panią terapeutkę.

– Ja mogę pani pomagać tylko wtedy, kiedy pani mówi. Jedyne narzędzia, jakie mam to rozmowa. To zabrzmi brutalnie. Jeżeli pani nie będzie ze mną rozmawiała, to ja powiem pani, co się stanie. Ja będę musiała poradzić sobie z tym, że pani nie pomogłam. Będę pomagać komuś innemu. Wielu jest ludzi, którzy potrzebują terapii i którym mogę pomóc, a pani pomóc nie mogę, jeżeli decyduje się pani milczeć.

Nie, to nie brzmi brutalnie. Brzmi prawdą. Z terapii w ostatnich tygodniach niewiele wynoszę. Nie przygotowuję się, a bez przygotowania… długo trwa, zanim zdecyduję się wybrać i podjąć temat. Terapia, sesje stały się iluzją i zajęciem na 10 godzin w tygodniu (z drogą do i z Warszawy). Nawet już mnie nie cieszy obecność pani terapeutki. Czasami pojawia się jeszcze myśl o przytuleniu, ale nie próbuje się już zbliżać.

Kiedy pani terapeutka dziś do mnie mówi, nie wiem, czy chcę na nią patrzeć, czy nie. Kiedy patrzę, nie chcę wyrażać emocji, które mam.

Naiwnych dziecięcych emocji.

Nie chcę, by myślała, że to, co mówi robi na mnie wrażenie. Nie chcę, by myślała, że są dla mnie ważne, ona i doktor. Nie chcę, żeby myślała, że ja chcę być ważna dla nich.

W zasadzie, nie robi to na mnie wrażenia. W zasadzie, pani terapeutka nie jest dla mnie ważna. W zasadzie, jakie to ma znaczenie, czy ja jestem ważna dla niej?

Pani terapeutka jest życzliwa, ale co z tego?

Co z tego, kiedy ja niczego dla siebie nie chcę. Kiedy, konkretnie, chcę dla siebie niczego?

Temat niepoważny, dziecinny.

Figurka z masy solnej. Prezent dla doktor. Dąsy na nieprzyjemny ton.

A jednak, milczenie jest bardziej niepoważne niż przyznanie się do niepoważnych uczuć. Włączają się wspomnienia. Kiedyś mówiłam tu bardzo intymne myśli, bardzo osobiste wspomnienia i emocje, jak również moje głupiutkie niepoważne myśli, które były ważne dla mnie i pani terapeutki.

Były ważne, bo budziły we mnie emocje. Ważne nie musi być poważne; przypominam sobie, że o tym rozmawiałyśmy. Mówiłam, że się wstydzę i mówiłam to, czego się wstydzę. Odpowiadałam na pytania, teraz czasem je zbywam. Wspominam tamte czasy i tęsknię. Nie wiem, jak to zrobić, ale wiem, że mogę, skoro już to robiłam.

Zostaje mi pięć minut. Mobilizacja.

– Jest jedna rzecz, która myślę, że jest dla mnie dość ważna, a nie powiedziałam o niej, bo to niepoważne. Ponieważ z doktor widziałyśmy się teraz ostatni raz przed Świętami, przygotowałam coś dla niej, prezent. I go jej nie dałam. Po tych słowach, które usłyszałam na wstępie i które zabrzmiały nieprzyjemnie, czułam, że nie chcę jej go dać. Zastanawiałam się, co z nim w takim razie zrobię. Nie chcę dać go pani. Nie chcę dać pani prezentu, który miał być dla kogoś innego. Dla pani zrobię coś nowego, na następny tydzień. U doktor nie chciałam pokazywać, co czuję, że jest mi przykro z powodu tego, jak się do mnie zwróciła. Nie płakałam (…)

(…)

Wszystko jest dla mnie trudne!

Ze środowej sesji terapeutycznej (4 grudzień 2019):

– Idąc na terapię, poczułam radość. Cieszyłam się na sesję, mimo iż znowu nie wiem, o czym będę mówić.

Milczę i zastanawiam się. Po dość długim milczeniu, decyduję się przemówić:

– Kiedy teraz milczałam, to nie było tak, że nic mi nie przychodziło do głowy. Przeszło mi przez głowę wiele myśli, ale były takie, nad którymi zastanawiałam się, dłużej lub krócej, czy chcę je wypowiedzieć, czy nie. I nie zdecydowałam się na żadną; po kolei wszystkie zostały odrzucone.

– Z jakich powodów?

– (…) Tym tematem, który wywołał największe wątpliwości: chcę czy nie chcę o tym mówić, jest… Ciocie. Ostatnio słyszę od nich często niemiłe komentarze. W poniedziałek po południu zauważyłam, że zaczynam je nienawidzić. Nie życzę im źle – nikomu źle nie życzę – ale rodzi się we mnie w środku taki… chłód (…) Jednocześnie, żal mi ich. Zwłaszcza cioci, która ma wrodzoną wadę serca i od wielu lat jest na rencie, więc głównie siedzi w domu. Szyje. Gotuje nam. Ma koty i kury. Nie wiem, jak ona potrafi się tym wszystkim zajmować. Zadziwia mnie to, że czymś się zajmuje, aktywnie spędza dzień, że jej się chce. Że cokolwiek jej się chce i ma siłę.

– Znalazła sobie coś, co jej tę siłę i cel daje, coś, czym się zajmuje i co tworzy jej świat. Wie pani, każdy ma trudności i bóle, natomiast ważne jest to, żeby mieć coś swojego. Możemy pracować nad tym, by pani mogła budować swoje własne życie.

(…)

– Wszystko jest dla mnie trudne! – To wstydliwe, bardzo intymne wyznanie. Wyrzucam je z siebie i zaskakuje mnie spontaniczność, z jaką te słowa się wydobywają. W drugiej połowie zdania płaczę i mówię jednocześnie. Zaskakuje mnie, kiedy w odpowiedzi słyszę łagodny głos pani terapeutki:

– Wiem (…)

(…)

Rzecz.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (2 grudzień 2019):

Fotel jest nietypowo wysunięty do tyłu. Osoba przede mną musiała się mocno dystansować. Dla mnie zastana pozycja fotela wygląda nienaturalnie, nieprzyjemnie. Koryguję ją.

Patrzę na panią terapeutkę. Nie patrzę na panią terapeutkę. Nic nie mówię.

Trochę chce mi się płakać. Bardzo chce mi się płakać. Wyć mi się chce w głębi duszy, lecz nie potrafię tego wydobyć.

Jestem pusta. Jestem bezsilna, jestem beznadziejna. Nie chce mi się mówić. Nie chce mi się płakać. Nie chce mi się patrzeć. Nawet spać mi się nie chce.

Nie ma mnie.

Nie ma mnie.

Nie ma mnie, i dobrze. Tylko, że to nieprawda. Jestem i jest mi źle. Wiem, że mogłoby być dobrze, ale nie jest. Wiem, że mogłabym mówić, ale nie mogę. Wiem, że mogłoby mnie nie być, ale jestem, choć czuję się, jak skorupa, a jedyne, co we mnie żyje to nieokreślony ból.

Kiedy się odzywam, mówię bezładnie i pani terapeutka nie rozumie.

– Dziś przed sesją pomyślałam o dwóch przyczynach tego, że nie staram się na terapii. Pierwsza jest taka, że mi się nie chce i jestem leniwa. Druga, bardziej konkretna jest… myśl o pracy. Nie myślałam ostatnio o szukaniu pracy, bo byłam chora, ale musi gdzieś we mnie ten strach tkwić i sprawia, że nie chce mi się starać.

Pani terapeutka coś odpowiada i ja też średnio ją rozumiem. Dużo milczę, dużo płaczę i tak mniej więcej wygląda dziś nasza rozmowa.

– (…) Pomyślałam teraz, że gadam od rzeczy.

– A jakby tak wrócić do rzeczy?

– Nie wiem, czym jest rzecz.

I znowu płaczę. Mówię o tym, że czasami moje samopoczucie zmienia się, a ja nie wiem, z czego ta zmiana wynika.

– Czy chce pani się temu przyjrzeć? Teraz? Temu, co wpływa na pani samopoczucie podczas sesji, jak ono się zmienia?

Mówię też, że przez ostatnie trzy dni musiałam ograniczyć dawkę wieczorną leków z trzech na dwie tabletki, bo kończyły mi się zapasy. Znów pani terapeutka o coś mnie pyta, ja znowu: „Nie wiem!”. W pewnej chwili pani terapeutka przypomina sobie, że nie odpowiedziałam na jej wcześniejsze pytanie i chce do niego wrócić.

– Czego pani chce dla siebie na tej terapii? Czy nadal tego samego, czy coś się zmieniło?

Płaczę i kończy się nam sesja, lecz nie wstaję, bo chcę to powiedzieć.

– … Trudno mi się skupić. Myślę, że tego samego. Ale trudno jest realizować cele, które wiem, że mam w chwili, kiedy nie czuję, że czegokolwiek chcę, a jedynie wiem rozumem, czego chcę długoterminowo.

– Wrócimy do tego w środę, dobrze?

Chyba tak. Chyba dobrze. Okej.

Znowu jest w porządku.

Ze środowej sesji terapeutycznej (13 listopad 2019):

Zaskakuje mnie to, że czuję się dobrze. W trakcie przerwy (długi weekend) i jeszcze dziś w drodze, złościłam się na tych, których potrzebuję, a których przy mnie nie ma. Którzy mają mnie „gdzieś”. Teraz cieszę się z obecności mojej pani terapeutki i nie ma już we mnie złości. Znowu tu jesteśmy i znowu wszystko jest w porządku.

(…)

– W poniedziałek wieczorem rozpłakałam się przy siostrze. To było po tym, jak nasza ciocia nieprzyjemnie się do niej odniosła. Ciocia często jest niemiła dla mojej siostry, a dla mnie od jakiegoś czasu też. Chciało mi się płakać i przytulić moją siostrę; pokazać, że jest dla kogoś – dla mnie – ważna. Że nie jest jakimś gorszym gatunkiem. Mogłam powstrzymać płacz, ale… nie chciałam. Chciałam jej powiedzieć, co myślę. Dlatego zdecydowałam nie powstrzymywać łez. Czekałam, aż zapyta.

– I zapytała?

– Tak. Płakałam. Po jakimś czasie to zauważyła. Zaskoczyło ją to, że płaczę i zapytała, dlaczego. Powiedziałam, że jest mi przykro z powodu tego, jak nasza ciocia ją potraktowała.

(…)

– U mnie w domu, kiedy słyszymy o jakimś nieszczęściu, na przykład ciężkiej chorobie, ciocie mówią: „To są prawdziwe problemy”. Co do alkoholizmu mojego taty, ciocia mówiła: „To nie jest sprawiedliwe. Ludzie walczą o życie, a ten nie szanuje zdrowia. Ludzie dbają o siebie i nie mają takiego zdrowia, jak on”. My z siostrą jesteśmy zdrowe, niczego nam nie brakuje i powinnyśmy się z tego cieszyć. Nasze problemy są… Nie ma ich.

Jestem zdrowa, ładna, mam wszystkie nogi i ręce, jestem inteligentna (?) – powinnam być zadowolona i żyć, jak inni. Co mi jest, skoro wszystko jest w porządku?

Co mi jest, skoro nic mi nie jest?

Czy w ogóle jest mi „coś”? Nie wiem. Chciałabym, żeby nie było żadnego „coś”.

Ani żadnego „nic”.

Po prostu chciałabym, żeby mnie nie było. Nie zawsze. Czasem jest w porządku, jest dobrze. Ale to zawsze wraca. Wraca strach i samotność. Nie pociesza mnie Niebo, bo w Niebo nie nie wierzę, choć czasami boję się Piekła.

– Myślę, że to ważne. To, o czym pani powiedziała. Ważne jest to, żeby pani nie lekceważyła swoich uczuć.

I mamy wrócić do tematu na kolejnej sesji.

Obojętność i łzy.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (28 październik 2019):

Podchodzę do fotela. Waham się, lecz przysuwam go nieco naprzód.

Kiedy patrzę na zegarek, wskazuje on już piętnaście minut milczenia. Płaczę. Mam zamiar mówić, ale mija jeszcze około dziesięciu minut, zanim wypowiadam:

– Pomyślałam, że jest mi wszystko jedno. I zachciało mi się płakać (…) Po ostatniej sesji… Byłam trochę zła na panią i przygnębiona… Dwie rzeczy na ostatniej sesji… O pierwszej już wtedy mówiłyśmy. Powiedziałam, że nie widzę, żeby się pani cieszyła na mój widok i … że jestem pani obojętna.

– I po sesji wyszła pani nadal z tym przekonaniem?

– Tak.

– Jak pani myśli: prowadziłabym pani terapię przez trzy lata, gdyby była mi pani obojętna?

Już trzy lata?

Cały czas płaczę. Nie czuję się przekonana. Ja, mówiąc: „jestem pani obojętna”, miałam na myśli: „nie jestem częścią pani życia, nie jestem kimś szczególnym, bliskim, zniknie pani, jak tylko skończę terapię” – ale wstydzę się powiedzieć w ten sposób.

Chciałabym widzieć, że jestem ważna. Chciałabym usłyszeć, że jej na mnie zależy. Chciałabym, żeby się uśmiechnęła.

Nie widzę. Nie słyszę. Nie dostaję uśmiechu. Pani terapeutka patrzy po prostu. Nie mam pojęcia, o czym teraz myśli. Jest nieprzenikniona. Jakby nic się w niej nie działo. Jakbym nie budziła w niej żadnych emocji. Może rzeczywiście źle się czuje?

I właśnie,:

– Druga rzecz to… Martwiłam się o panią. Miałam wrażenie, że jest pani smutna albo zmęczona. To mnie przygnębiło.

– Dlaczego? Myślała pani o tym, że mogę zachorować i nie mieć już w sobie przestrzeni na zajmowanie się pani terapią?

– O tym nie myślałam. Raczej… To, że była pani wtedy smutna albo zmęczona było dla mnie przygnębiające.

Jak mam o tym powiedzieć? Przygnębia mnie myśl, że pani terapeutka może nie być szczęśliwa, że może być chora, nieszczęśliwa, cierpiąca. A ja nie mogę nic zrobić. Nie mogę jej przytulić, pocieszyć, wysłuchać. Nie mam dostępu do jej życia.

– Współczuje mi pani?

– … Nie wiem… Cierpienie wydaje się być wszechobecne.

– Nadal nie jest to dla mnie jasne.

– Fakt, że odczuwa pani jakąś przykrość otwiera drogę do myślenia, że może panią spotkać coś jeszcze bardziej przykrego. Nawet, jeżeli jest dobrze, za chwilę może być źle.

– Czy pani doświadcza w swoim życiu czegoś takiego? Że jest różnie; raz jest bardzo intensywnie, jak te dwa tygodnie pani szkolenia, a później zostaje pani w domu i nie dzieje się nic.

(…)

– Kiedy pani skupia swoją uwagę na mnie, nie możemy zajmować się panią. Interpretuje pani moją twarz. Widzi smutek albo zmęczenie. Kiedy myślę o tamtej środzie, nie działo się u mnie nic szczególnego. Może byłam mniej wyspana. To jest w ogóle nie ważne. Ważne jest to, że pani widzi zmęczenie. Nie wie pani, czy ja rzeczywiście jestem zmęczona, czy jestem smutna albo czy coś mnie boli. A pani myśli biegną dalej. Przestaje mieć pani kontakt ze mną, tylko jest pani w swoich wyobrażeniach o mnie. Możemy się umówić, że na kolejnej sesji skupimy się na pani?

(…)

Łzawa sesja dobiega końca. Wstaję i nie wiem, co robić. Chciałabym przytulić się do pani terapeutki – albo przytulić panią terapeutkę; nie wiem, co bardziej – i jednocześnie wcale tego nie potrzebuję i nie ma to znaczenia. Myślę, by jednak spróbować.

Żegnamy się. Czas odejść, ale nie odchodzę. Zamierzam przytulić panią terapeutkę.

Słyszę „Do zobaczenia”. Pani terapeutka jest spokojna, ale stanowcza. Nie jest słaba. Może czuła się nieco gorzej, może nie jest w swojej najlepszej formie, ale wewnętrznie jest stała, silna. I nie chce, żebyśmy się przytulały. Ja chcę, ale widzę w jej twarzy i postawie pewność i wiem, że ma rację. Wychodzę. W drzwiach patrzę jeszcze na panią terapeutkę. Mam wrażenie, że dumna jest ze mnie.

Między nami.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (23 wrzesień 2019):

Zaczynam od wyjaśnień, dotyczących mojej nieobecności w poprzednim tygodniu.

– (…) Pierwszy raz, opuszczając wizytę nie czułam żalu. Wcale nie było mi smutno, że nie ma mnie na sesji.

– Dlaczego?

– … Może to… Ostatnie sesje były w dużej części milczące. Nieobecne emocjonalnie. Nie czułam, że to się zmieni.

– Dlaczego tak się dzieje, że jest pani ostatnio bardziej zamknięta w sobie?

– … Myślę, że są dwie rzeczy. Jedna to… Pani i doktor… Moja relacja z K…. Mam wrażenie, że według was robię coś niewłaściwego, przekraczającego prawo – dlatego nie wiem, czy mogę tutaj bez obaw mówić o naszych spotkaniach.

– … To prawda; ja wyraźnie powiedziałam, że pani postępowanie jest… prawnie niewłaściwe, ale to było wtedy. Bo rozumiem, że chodzi o ten okres, kiedy była tam pani pracownikiem, tak?

– Nie. Teraz też.

– Wtedy, kiedy pani była pracownikiem było to niezgodne z prawem. Natomiast kiedy przestała pani tam pracować, to ja nie widzę w waszej relacji nic wykraczającego poza prawo. Nie uważam, że jest to niewłaściwe. Rozumiem, że wątpliwości dotyczą tego, czy K., jako osoba niepełnosprawna właściwie odbiera rzeczywistość, czy rozumie, co się dzieje,… Z racji jego niepełnosprawności mogą pojawiać się pytania, czy nie jest tak, że pani go wykorzystuje… Ja zdecydowałam, że nie będę tego oceniała (…) Pani obawia się mojej oceny. To naturalne, że w takim razie obawia się pani ze mną tym dzielić… Teraz w pani oczach pojawiły się łzy. Co pani czuje?

– Płaczę, bo cieszę się, że pani o tym powiedziała i dlatego, że ta sytuacja jest trudna dla mnie.

(…)

– Powiedziałam, że są dwa powody mojego wycofania na sesjach. O jednym już powiedziałam, drugi… Jakiś czas temu była u nas taka sytuacja… Nie mogłam pani dotknąć i było to dla mnie bardzo trudne. Często pod koniec sesji bardziej się otwieram. Tamtego dnia pojawiła się obawa… Bo te odczucia, które się pojawiły były trudne do zniesienia. I pojawiła się obawa, że odczucia pojawią się znowu, na sam koniec sesji; i zostanę z nimi sama, bo sesja się zakończy i nie wiem, jak sama sobie z nimi poradzę.

– Rozumiem. Ale kiedy nie będzie pani na to pozwalała, to nic się nie zdarzy. Nie będę mogła pani pomagać. Jakie to były odczucia? Chodzi o rodzaj tych odczuć czy o to, że coś dzieje się w pani bardzo intensywnie?

– Chyba chodzi o intensywność.

– (…) Czyli to milczenie wynika z tego, co między nami. Nie z tego, co dzieje się poza terapią, tylko z tego, co w naszej relacji. Obawia się pani mojej oceny. Obawia się pani emocji, które się pojawiają w stosunku do mnie, kiedy się pani otwiera.

– Tak.

(…)

– W październiku nie będzie mnie przez dwa tygodnie. Trudno mi było pani o tym powiedzieć. Unikałam tego tematu, zwlekałam.

Pani terapeutka pyta, czy w środę porozmawiamy właśnie na ten temat: dlaczego zwlekałam z informacją o kursie, który podejmuję.

Pęknę czy wstanę i wskoczę,…?

Ze środowej sesji terapeutycznej (21 sierpień 2019):

Nie wiem, co powiedzieć. Szukam punktu zaczepienia. O czym rozmawiałyśmy w poniedziałek? … O relacji z K,… Niewiele sobie przypominam.

– Pomyślałam teraz o tym, co powiedziała pani w poprzednią środę, odnośnie strachu, który pojawia się u mnie wtedy, gdy ktoś „znika”. Miałam pomyśleć o 1. sytuacjach z dzieciństwa, kiedy zostawałam w domu sama; co wtedy czułam, co robiłam i 2. sytuacjach, kiedy byłam z rodzicami i czegoś się bałam; jak oni się zachowywali, jak reagowali na mój strach (…)

(…)

– Kiedy przed chwilą opowiadałam te wspomnienia, pojawiło się odczucie czy myśl: „Teraz to już zupełnie się czuję, jak dziecko” i krępowałam się tym.

– Co to znaczy dla pani: czuć się, jak dziecko? To znaczy: czuć się… jak?

Bardzo mnie zaskakuje to pytanie.

Co spowodowało, że pomyślałam: „już zupełnie się czuję, jak dziecko”? Milczę. Wstydzę się powiedzieć: czuję się infantylna, mało inteligentna i rozgarnięta, jak na dorosłą osobę, dziecinna, wstydzę się mówić o domu, opowiadać uczucia z dzieciństwa, które…

– Nie wiem, czy to, o czym mówię jest istotne.

– Jak się pani czuje, kiedy o tym opowiada?

– Czuję się… spokojna. I spięta (…) Ja myślę, że spokój wynika z tego, że niewiele czuję, nie jestem tutaj całkiem obecna.

– Jakby była pani za szybą. To może być sposób na obronę przed emocjami.

– Tak.

Pani terapeutka mówi. Słucham pobieżnie; to jest coś, o czym wiem, a myślami jestem…

– Mam wrażenie, że w pani oczach pojawiły się łzy, zmienił się pani wyraz twarzy. O czym pani pomyślała?

– … Pomyślałam, że chciałabym się do pani przytulić (…) Wcześniej na sesji nie czułam prawie emocji. Później udało mi się przez chwilę poczuć… Przez chwilę czułam się przytomnie, obecnie. Pojawiła się myśl, że chciałabym się do pani przytulić. I właśnie wtedy pojawiły się łzy. Myślę, że gdybym dłużej utrzymała ten stan „rzeczywisty”, to bym płakała.

(…)

Zawsze, kiedy potrzebuję przytulenia i emocje stają się intensywne, przestaję patrzeć na panią terapeutkę, wycofuję się z tego stanu. Jeżelibym patrzyła – co by się stało? Nie wiem. Pęknę? Wstanę i wskoczę pani terapeutce na kolana? Trochę się obawiam, że właśnie wskoczę. Nie wiem, co się ze mną stanie, jeżeli nie przerwę tego stanu umysłu „przytul”.

A gdyby teraz? Czuję, że mogę spróbować. Wiem, że mogę. Moja terapeutka sobie z tym poradzi. Jestem tutaj bezpieczna. Wiem, że pani terapeutka przeprowadzi mnie przez to bezpiecznie.

Zamykam oczy, kiedy odczucia uderzają we mnie falami. Jest to tęsknota, fizyczne pragnienie kontaktu. Nie mogę patrzeć na panią terapeutkę; nie wiem, czy bym to zniosła. Patrzę gdzieś w dół, czasem zamykam oczy. Coś się dzieje we mnie fizycznie. Jest mi słabo.

– To może jest ból, który pani w sobie nosi. Te pragnienia, które nie zostały spełnione, potrzeby, ten brak (…)

Trudno mi skupić wzrok, ale stopniowo wraca widoczność. Trochę mi dziwnie, ale musimy kończyć sesję. Jeszcze chwila, i mogę wyjść.

Widzę, że nie dzieje się koniec świata.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (17 czerwiec 2019):

Długo się nie widziałyśmy. Czekałam na to spotkanie. Cieszyłam się na nie.

Do dziś.

Siedzę w fotelu, śpiąca i niechętna cokolwiek podejmować. Stresuję się i tylko chcę spać.

Wczoraj? Przedwczoraj? Tęskniłam, i kiedy wyobrażałam sobie spotkanie po przerwie czułam, że będę musiała paść w ramiona pani terapeutki.

Tęskniłam. Długo się nie widziałyśmy…

Wyobrażenie z ostatnich dni jest odległe. Jak bardzo odległe od tego, co czuję, gdy spotykamy się w rzeczywistości!

Dziwię się, lecz zaraz wiem: Nie czuję radości, bo w rzeczywistości, która właśnie trwa nie mogę „paść w ramiona”. Nie myślałam o tym, kiedy zobaczyłam panią terapeutkę i kiedy się witałyśmy. Podałam po prostu rękę. Teraz, kiedy myślę o przytuleniu, pojawiają się łzy; stąd wiem, jaki jest powód mojej dzisiejszej bierności, wycofania.

– Jestem śpiąca.

(…)

– Dawno się nie widziałyśmy.

(…)

Mówię strzępkami. Później zbieram się w sobie, by powiedzieć coś więcej:

– Byłam na wieczorze panieńskim.

– Ma pani z tego wieczoru jakieś przemyślenia, spostrzeżenia?

Nie mam. Tylko chciałam zacząć mówić, o czymkolwiek.

– … Spotkałam się z K.

– I jak było?

– Miło, chociaż zawsze naszym spotkaniom towarzyszy stres (…) To trudne, kiedy on mówi, że mnie kocha, a ja nie mogę powiedzieć tego samego, bo nie wiem. Nie wiem, czym dla mnie jest ta relacja, co czuję. Ten stres, reakcje z zewnątrz,… Trudno mi zobaczyć, co czuję, odnośnie samej relacji.

(…)

– Kiedy się nie spotykaliśmy… Mówiłam jakiś czas temu, że nie chciałabym mu tego zrobić.

– Czego zrobić?

– Tego, żeby siebie zabić. To było, jak uwięzienie, bo kontakt był ograniczony jedynie do telefonów, ale był i wiedziałam, że gdybym się zabiła, on dowiedziałby się o tym. Byłoby mu trudno. Pewnie czułby się temu winien. Może czułby złość na wszystkich, którzy tworzyli przeszkody naszej relacji. Źle by się po tym czuł w placówce. Czasem czułam lekką złość, że nie mogę tego zrobić. Było mi źle, a jedynym sensem było trwać, by tego nie doświadczył.

– Gotowa była pani zachować życie dla niego, nie dla siebie (…)

Pani terapeutka mówi. Boli mnie głowa i skupić się ciężko… Żebym zastanawiała się nad tym, co potrzebuję przepracować na sesji? – Jakoś tak. Uciekają mi myśli. Zaraz kończymy. Bardzo chcę się przytulić. Znów pojawiają się łzy.

Nie chce mi się podnosić z fotela, ale wstaję, trochę niepewnie odnajdując się w przestrzeni. Chcę się przytulić. Ponad wszystko. Jak mam wyjść bez tego? Podajemy sobie ręce. Stoję jeszcze chwilę i przetrawiam. Nie mogę teraz wyjść. Nie potrafię. Jeszcze nie. To wszystko, czego w tej chwili pragnę, jestem trochę nieprzytomna, ale analizuję.

„(…) Nie mogłabym pani pomagać” – Słyszę w pamięci słowa pani terapeutki. Widzę, jak je wypowiada. 

Gdybyśmy się przytuliły… Zniszczyłabym terapię. Nie na pewno, może nie całkiem, ale naraziłabym ją.

Pani terapeutka nie pozwoli na przytulenie. Ja nie mam siły tego przeżywać.

Przypominam sobie, że terapia to najważniejsza sprawa mojego życia.

Czuję, że już mogę wyjść. Jestem w stanie opuścić gabinet i panią terapeutkę. Widzę to. Widzę, jak wychodzę i nie dzieje się koniec świata; potrafię zobaczyć to w wyobraźni, jest więc osiągalne.

Za drzwiami płacz wystrzela ze mnie, jak z procy. Idę do łazienki i pozwalam mu trwać. I płacz ma sens. Wypłakuję z siebie strach i ból.

Płakałam i śmiałam się, i płakałam.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (27 maj 2019):

Wizyta u doktor. Spotkanie z K. Wesele.

Myślę o tych trzech wydarzeniach, jakie miały miejsce w ostatnich dniach. Opowiadam o nich w porządku chronologicznym, tylko odwróconym (przypadek). Zaczynam od wesela. Nie mam w tym temacie wiele do opowiedzenia. Jest to temat najmniej osobisty i dlatego idzie na pierwszy ogień.

Pozostają dwa wydarzenia, obydwa z tego samego dnia. Myślę chwilę i mówię o tym późniejszym. Spotkanie z K.

– Płakałam. Pierwszy raz, odkąd pamiętam, płakałam w czyjejś obecności i nie powstrzymywałam tego. Zastanawiałam się, czy to nie będzie zbyt ciężkie dla niego emocjonalnie, ale oceniłam, że sobie z tym poradzi. Pozwoliłam sobie na to, by płakać bez kontrolowania się.

– Dlaczego chciało się pani płakać?

– Już wcześniej tego dnia płakałam, po wyjściu od doktor. A później z K.,… Głównie płakałam dlatego, że… Czasem zastanawiam się, czy może faktycznie to, co robię jest złe. Może krzywdzę K. Bardzo tego nie chcę (…) Płakałam, później śmiałam się i płakałam, na koniec płakałam już nie ze smutku, ale ze wzruszenia i radości.

– Co panią wzruszyło?

– Że mogę płakać i nie jest to krzywdzenie drugiej osoby. Że mnie kocha. Czasem myślę, że na to nie zasługuję i jest to trochę przykre, ale poczułam, że jest to też piękne i ważne, oczyszczające i dobre.

Mam prawo się cieszyć. Mam prawo czuć, że jestem szczęśliwa.

Staje się to oczywiste, naturalne tak samo, jak to, że mam prawo oddychać. Oddycham. Po prostu dlatego, że jestem. Potrafię oddychać, więc oddycham. Potrafię czuć, więc czuję. Potrafię czuć szczęście, więc…

Na koniec temat najtrudniejszy. Najdłużej rozmawiamy właśnie o mojej wizycie u doktor.

– Płakałam po wyjściu z wizyty.

– Dlaczego? Co pani czuła?

– … Smutek, złość, rozczarowanie. Głównie rozczarowanie. Czułam się po raz kolejny przez nią oszukana. Miałyśmy się zastanowić, co dalej z K. Doktor nie pamiętała, co ustaliłyśmy. Przypomniałam, co ustaliłyśmy: Nie będę spotykać się z K. do dziś, ale telefoniczny kontakt będziemy utrzymywać, a dziś miałyśmy się z doktor zastanowić, co dalej robić. Nie było żadnego zastanawiania się i zrozumiałam, że doktor wcale nie zamierzała się zastanawiać. Powiedziała tak tylko po to, żebym nie spotykała się z K. do naszej wizyty. I nie usłyszałam, dlaczego to, co robię jest złe, tylko że jest złe. „Pani jest dorosła, a ja nie jestem od tego, by uczyć panią, co jest dobre, a co niemoralne”. Miałam poczucie, że mnie przekreśla. Całą moją osobę ocenia na podstawie jednego faktu.

(…)

– Miałam opór przed tym, by rozmawiać o tej wizycie, bo nie miałam z niej dobrych wrażeń. Nieprzyjemnie mi mówić negatywnie o spotkaniu z doktor, którą wcześniej bardzo lubiłam.

– Idealizowała ją pani, a teraz okazało się, że doktor nie jest idealna. Trudno to przyjąć. Ale mimo tego, że wizyta nie była przyjemna i że nie zgadzacie się z doktor w jakiejś kwestii, to nie oznacza końca relacji. Widzi to pani?

Tak. Mam wyznaczony termin kolejnej wizyty u doktor, więc relacja nie została ucięta. Przynajmniej na razie. Ale niczego ze strony doktor nie jestem już pewna.

Brak spotkań z K.

Ze środowej sesji terapeutycznej (22 maj 2019):

– Pojawiła się taka myśl, że chciałabym się schować przed panią tu, za stolikiem. Żeby mnie pani nie widziała… Chciałabym usiąść bliżej albo się ukryć.

– Chce pani być albo maksymalnie blisko, albo maksymalnie daleko. Widzi pani te przeciwności? Chce być pani niewidoczna albo chce być pani maksymalnie widoczna.

– Myślę, że obie sytuacje: schowanie się i bliskość są podobne w tym, że w obu czuję się bezpiecznie i spokojnie.

– Przed czym potrzebuje się pani schronić?

Przed wszystkim. Przed życiem.

Milczę dość długo.

– Kiedy dziś jechałam na terapię, patrzyłam na ludzi przez okno tramwaju. Miałam takie poczucie… Takie myśli, że wszystkim jest ciężko. Muszą gdzieś iść, pracować, męczyć się, żeby podtrzymywać to życie, które nie ma sensu i jest cierpieniem.

– Po czym pani poznała, że tym ludziom jest ciężko? Czy nie jest to odzwierciedlenie tego, co pani czuje i jak pani doświadcza swoje życie?(…) Czy w życiu są tylko przykrości? Czy nie jest tak, że są też rzeczy przyjemne?

– Są, ale dużo więcej jest tych złych, męczących. A najtrudniejsze jest to, że wszystko i tak nie ma sensu. Życie nie ma wartości.

(…)

– Przypomniał mi się teraz mój sen z dzisiaj. W tym śnie dostaję informację z ośrodka, że ma pani problemy psychiczne i – nie pamiętam, czy już pani ma swoją terapię, czy dopiero ją podejmie.

– I co pani o tym myśli?

– …

– Skąd teraz te łzy?

– Nie wiem.

Milczę i zastanawiam się, skąd. Myślenie mnie męczy. Czuję, że jestem teraz zmęczona.

Czemu milczę?

– Bo naprawdę nie wiem, czego dotyczą łzy. A teraz przyszły mi do głowy dwie rzeczy, które mogły być ich przyczyną. Pani terapia mogłaby oznaczać przerwanie albo ograniczenie mojej… Ale ze snu pamiętam, że bardziej myślałam o tym, że pani źle się czuje.

– Martwiła się pani o mnie?

– Tak.

(…)

– Spogląda dziś pani często na zegar. Dlaczego?

– Ostatnio zaskoczył mnie koniec sesji.

– I teraz pani go kontroluje, żeby nie dać się zaskoczyć?

– Tak.

– A dlaczego na ostatniej sesji zaskoczył panią czas? Coś pani jeszcze chciała powiedzieć?

– Zastanawiałam się, czy powiedzieć… Pomyślałam ostatnio, że gdybym się zabiła, K. dowiedziałby się o tym, a nawet jeżeli nie dotarłaby do niego ta informacja, to niepokoiłby go brak wiadomości ode mnie. Nie chciałabym mu tego zrobić.

– Jest pani gotowa zachować swoje życie dla K., a nie dla siebie. Tak bardzo jest pani ciężko? Wiem, że ma pani trudny czas. Odejście z pracy, zakazy, (…)

Brak spotkań z K.

(…)

Blisko to jest człowiek.

Z poniedziałkowej sesji terapeutycznej (20 maj 2019):

Pani terapeutka mówi, że nie może przechowywać dla mnie w gabinecie materiałów, które ostatnio przyniosłam. Może mi je oddać albo załączyć do mojej historii choroby. To materiały pisane, osobiste i nie może ich przechowywać tak, jak przechowuje moje figurki. Nie jestem zaskoczona. Też widzę tę różnicę i nie wiedziałam, czy będę mogła je tu przechować.

Milczę. Długo milczę. Odwracam się, by spojrzeć. 10 minut minęło od mojego wejścia. Milczę dalej. Mija jeszcze pewnie drugie dziesięć albo i więcej minut, aż zaczynam powoli mówić. Wyjaśniam, czemu milczę.

– Czuję zmęczenie i brak energii, lęk.

Milczę długo, po czym:

– Mam poczucie, że jest pani daleko.

Pani terapeutka mówi, że jest tak samo blisko, tak samo zaangażowana i obecna, jak zawsze, natomiast rozdziela nas moje milczenie.

– Chciałabym być trochę bliżej.

Milczę i wyczuwam daleko zalegające łzy. Tak daleko, że nie potrafię do nich dotrzeć. Nie mogę też mówić. Stresuję się, ale decyduję wykonać niewielki ruch do przodu. Pani terapeutka przypomina, że mam mówić, a nie realizować.

Wiem. Powiedziałam o tym. I co?

Jestem odrętwiała, nie chce mi się myśleć i mówić. Nic mi się nie chce. Boję się wykonać ruch, ale i bać się nie mam siły. Obojętne. Są, momentami czuję przebłyski emocji, łez, ale nie potrafię do nich dotrzeć. Zaraz się wymykają. Jak je złapać? Usiadam odrobinę bliżej pani terapeutki. Przesunięcie jest niewielkie, szacuję je na 10 – 15 centymetrów, bo chcę choć troszkę być bliżej, a wiem, że znacznie bliżej być nie mogę na pewno.

Zaraz zaczynam mówić. Czuję się. Liczę na to, że mówiąc, zapobiegnę nakazowi powrotu.

Cieszę się, że nie zostaję przesiedlona. Dziwię się, jak wiele zmieniło to niewielkie przesunięcie. Panią terapeutkę widzę teraz wyraźnie. Widzę ją, jako człowieka. Widzę twarz człowieka. Osobę.

O wiele lepiej się czuję i z tej radości myślę i mówię.

Jestem.