Pod koniec mojego pobytu na Oddziale na zajęciach psychorysunku dostajemy do opracowania temat mniej więcej taki: czym jest dla mnie Oddział Dzienny.
Nie mam nic do narysowania. Nie mam ochoty myśleć o tym miejscu. Śmieszy mnie nieco infantylne opisywanie Oddziału, jako miejsca odpoczynku, akceptacji, przyjaźni,… Ble ble ble. Dla mnie Oddział przestał nim być. Owszem, są relacje, jest akceptacja, otwartość, wrażliwość i duża empatia, lecz co z tego, kiedy wszystko to złuda, fałszywa nadzieja, ból i tęsknota? Zaciskam zęby ze złości. Tym właśnie stał się dla mnie Oddział.
Złudą. Fałszem. Sztucznym tworem.
Złamaną obietnicą przyjaźni.
Moje serce przestawało bić dla tego miejsca stopniowo, pod wpływem konkretnych zdarzeń. Zdarzeń mniej więcej takich:
Mam tutaj kolegę, prawie przyjaciela – takie mam wrażenie. On jednak odgradza się ode mnie, pisze, że nie powinnam się z nim zadawać, bo jest złym człowiekiem, a nie chce mnie krzywdzić swoją osobą. Planuje zresztą wyjechać, wrócić do swojego domu, za granicę. Nasza relacja w końcu się urywa i nie wiem, co się z nim dalej dzieje.
(…)
Mam tutaj kolegę, prawie przyjaciela. Wiem, że zachowuję się czasem niewłaściwie. Łamię zasady, jak już wcześniej w moim życiu. Potrzebuję bliskości, przytulenia. Potrzebuję czerpać z czyjegoś spokoju. Kolega jest dla mnie miły, mam wrażenie, że trochę ze mną flirtuje. Lubię z nim rozmawiać. Rozmowy dotyczą przeważnie ważnych osobistych trudności, historii z życia, naszych prywatnych relacji. Oczywiście, na takie traktowanie „odpala” mi się znany schemat. Dotyk. Temat stary, jak moja pierwsza terapia; jeden z głównych tematów mojej 4,5- letniej terapii indywidualnej. Nie powinnam przytulać się do kolegi na oddziale, tym bardziej do żonatego kolegi, ale to robię. Chyba dlatego on zaczyna się ode mnie izolować. Mało rozmawiamy i chce mi się płakać. Właściwie, to chce mi się umrzeć, choć może niewiele to znaczy, bo mi często chce się umrzeć.
(…)
Mam koleżankę, która także mogłaby zostać moją przyjaciółką. Początkowo dobrze się układa, później ona nie ma dla mnie czasu albo płacze i mówi mi, że chce być sama. Kiedy odchodzi z Oddziału, chcę się zwyczajnie pożegnać. Proszę, żeby poświęciła mi chwilkę i słyszę „Po co?!”, wypowiadane ze złością, która mnie zaskakuje. Później w ogóle nie mam z nią kontaktu. Nie odbiera telefonu, nie odpisuje na wiadomości. To łamie moje serce. Trudna była dla mnie sytuacja z kolegami, ale teraz moje serce wyje i się wścieka. Dość mam tego miejsca, które przynosi samotność i rozpacz. Utrata koleżanki, w której miałam nadzieję znaleźć przyjaciółkę, jest bolesna. Tracę przyjaciółkę, której tak pragnęłam. Ile razy można przeżywać porzucenie???
W moim rysunku skupiam się na emocjach, które odczuwam teraz najsilniej. Odczuwam stracone relacje. Opuszczenie. Samotność. Strach. Frustracja. Dogłębny smutek i bezsilność.
Któregoś dnia po prostu się we mnie gotuje. Czuję wściekłość i wstręt do tego miejsca. Mam potrzebę natychmiast stąd wyjść. Idę do lekarza i mówię, że muszę wcześniej wyjść. Wychodzę i od razu jest mi lepiej. W kolejnych, ostatnich dniach mojego pobytu staram się jeszcze zdobyć kontakty do kilku osób i mimo poprzednich, wciąż żywych, rozczarowań – znowu mam nadzieję, choć chyba nieco bardziej lichą.